W poprzednich częściach niezwykle poukładana farmaceutka, za sprawą zakatarzonego klienta, zaraziła się bałaganem wewnętrznym. Fascynacja tajemniczym Arnoldem pchnęła ją do zatajenia (i chwilowego przywłaszczenia) cennego znaleziska. Na własną rękę postanawia wytropić szczęśliwego pechowca, który zgubił w aptece portfel. Sprawa nie jest jednak wcale taka prosta.
Przez niemal cały dzień o niczym bardziej nie marzyłam niż schować się w jakimś ciemnym zaułku i bezpiecznie przewiskać Arnoldową sakiewkę pełną kasy, dokumentów, papierków i różnych innych dóbr. Oczywiście nie zamierzałam niczego zabierać! Mam nadzieję, że nie przyszło Wam to do głowy?! Przyznam bez bicia, że głównie interesował mnie stan cywilny i rok urodzenia tajemniczego, gorączkującego (zapewne) mężczyzny :-).
Tymczasem musiałam schować cenne wykopalisko, głęboko w szafce na prywatne rzeczy, i zając się sprawami kolejnych chorowitków. A było ich zatrzęsienie. Kilka osób kasłało na cała aptekę, jedna kichała w niebogłosy, parę innych słaniało się na nogach i charczało ochryple zamiast mówić. Cóż, koniec września… sezon przeziębień w pełni. I znowu pocieszałam, doradzałam, dobierałam tańsze zamienniki i zwracałam źle wystawione lub przeterminowane recepty. Każdego dnia było ich kilka. Zwykle powodowały awanturę. Całkiem jakbym to ja była winna, że lekarz zapomniał receptę podstemplować, podpisać lub oznaczyć zniżkę. Albo, że recepta przeleżała w szafie ponad 30 dni i nagle ktoś sobie przypomniał, że wypadałoby ją zrealizować. Z takimi rzeczami też musiałam się mierzyć. Kiedyś nawet zaproponowałam jednej Pani lek na uspokojenie, bo tak się zagotowała, że obawiałam się o jej serce. Obraziła się…
Czy pisane mi życie singielki?
Moje serce waliło jak oszalałe mimo, że wściekła nie byłam. Raczej zdezorientowana swoimi reakcjami. Zaskoczona sobą. Wydawało mi się, że marzenia o posiadaniu partnera pogrzebałam już lata temu, suto podlewając je wspomnieniami koszmarnych porażek miłosnych jakie były moim udziałem.
Pierwszy był Witold. Straszny awanturnik i raptus. Stale wrzeszczał i mówił mi co powinnam i jak robić jako… baba. Ta „baba” przelała czarę goryczy. Szacunek to zawsze była dla mnie jedna z ważniejszych rzeczy w związku. Zostawiłam go, zlanego łzami, po czterech miesiącach randkowania.
Drugi był Andrzej. Piekielna fleja. Mieszkał w kawalerce, mam obawy, nigdy nie sprzątanej. Na wstępie przykleiłam się do podłogi. Potem zrobił mi herbatę w czarnym od osadu kubku, a kiedy oparłam rękę o blat stołu umazałam się ketchupem. To było za wiele jak na mnie…
Do trzech razy sztuka
Trzeci był synem koleżanki mojej mamy. Synem księgowej. Miał na imię Jakub. Typ spod ciemnej gwiazdy. Stale cwaniaczył, stale udawał kogoś, kim nie był, kłamał, podrywał inne kobiety nawet będąc w moim towarzystwie i bardzo dużo palił. Skończyło się na dwóch randkach.
Z czwartym wiązałam poważne plany. Był starszy ode mnie o kilka lat, poważny, rozsądny i bardzo poukładany. Miał firmę cateringową, wiec odpadłoby mi gotowanie, a to była bardzo kusząca wizja. Poza tym byliśmy do siebie podobni. Oboje lubiliśmy ład i porządek, sporo czytaliśmy, oglądaliśmy najchętniej polskie kino i nie byliśmy nadmiernie rozrywkowi. Nawet zamieszkaliśmy razem. Jednak po trzech latach cos się popsuło. Ignacy zaczął oglądać kino amerykańskie i coraz częściej wychodził na imprezy ze znajomymi. Którejś nocy wrócił i poinformował mnie, że coś się w nim wypaliło. Spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do, naprędce, wynajętego mieszkania. Po jakimś czasie doszły mnie słuchy, że to wypalenie nosiło imię Luiza i było tancerką brzucha. Cóż – ja też umiem falować swoimi fałdkami, a co?!
Piąty był tym, który na dobre zniechęcił mnie do jakichkolwiek damsko-męskich relacji. Rodzice dali mu na imię Zbigniew. Ja zwracałam się do niego pieszczotliwie – Zbysiu. Był podobny do Witolda. Krzykliwy, napastliwy i apodyktyczny. Nie dawał mi prawa głosu, zamiast ustalać informował i nakazywał. Woziliśmy się na tym wózku widłowym półtora roku. I kiedy poczułam się kompletnie nic nie warta, beznadziejna i mało kobieca – uznałam, że historia zatoczyła koło, więc już wystarczy. Kolejnych historii nie będzie.
I tu historia zaczyna nabierać tempa…
Z tych bolesnych wspomnień wyrwał mnie nagły przeciąg. Do apteki wpadł kilkunastoletni chłopiec z rozczochraną fryzura. Zamiast stanąć w kolejce, jak wszyscy inni, podbiegł do okienka, stanął obok pani, która kupowała aspirynę C i spytał: – Czy nikt nie znalazł tu przypadkiem czarnego portfela…
Photo by Julius Drost on Unsplash
1 komentarz
Tekst fajny.Milo się czyta.Proszę o jeszcze email. Male litery Pozdrawiam?