W poprzedniej części Anna przeprowadziła się z Arnoldem do eleganckiego mieszkania na strzeżonym osiedlu domków jednorodzinnych, wzięła kolejne dni urlopu obawiając się, że straci pracę i poznawała jasne i ciemne strony bytowania w czterech ścianach z nowym ukochanym. Lęk przed nieznanym tropicielem nie opuszczał jej jednak ani na milimetr. Czuła, że zagrożenie jest coraz bliżej…

Czułam się osaczona. Arnold wychodził do pracy, wracał, a ja pichciłam coś, czytałam książki rozmawiałam przez telefon, oglądałam telewizję i kisiłam się w tym luksusowym apartamencie jak, nie przymierzając, ogórki w ciasnym słoju. Zastanawiałam się co dalej. Nie miałam w planach takiego życia. Ono nawet u boku fantastycznego faceta stawało się nie do zniesienia. Nawet z psem wychodził on – w trosce o moje bezpieczeństwo. Sąsiadów nie znałam. Wiedziałam tylko, że obok nas po prawej mieszka jakiś znany muzyk, bo godzinami ćwiczył grę na skrzypcach. W domku przylegającym od lewej strony ulokował się znany z pierwszych stron gazet aktor, który wieczorami słuchał głośno muzyki, ale tak poza tym był miły, kulturalny i grzeczny.

Ja jednak nie miałam ochoty nawiązywać żadnych znajomości, bo każdy mógł być NIM. Tym popaprańcem, który w nocy dyszał mi do słuchawki. Jak miałam sobie z tym poradzić? Nosiłam ze sobą gaz pieprzowy od zawsze jednak teraz zdawało mi się to być niedostatecznym orężem. Miałam kilka buteleczek w rożnych kolorach. Jeden był nawet różowy. Nosiłam je w szlafroku, spodniach, torbce… Tak na wszelką ewentualność. Marudziłam, a Arnold przynosił mi z pracy kolejne. Zaczynałam świrować.

W weekend wybieraliśmy się do moich rodziców, a w czwartek wpadła do mnie wreszcie Ewka. Udało jej się podrzucić dzieciaki teściom i z pysznym ciastem jabłkowym przyjechała do mnie nakręcona jak cykająca bomba zegarowa od progu zarzucając mnie pytaniami. – Dlaczego, Jak, Po co, Już, Tak szybko, A może, Czy Wy…. Myślałam, że ją ukatrupię na miejscu. W końcu, kiedy wystrzeliła wszystkie pociski wzięła głęboki oddech i znowu była sobą. Pokazałam jej domek i po kolei, lekko ściemniając opowiedziałam całą historię.

Ewa była ciekawa Arnolda. Nie mogła tylko zrozumieć skąd taki pośpiech z tym wspólnym zamieszkaniem i dlaczego właściwie wzięłam kolejny urlop. Coś jej najwyraźniej śmierdziało, znała mnie za dobrze żeby kupić tę pełną sprzeczności, pozornie sielankową opowiastkę.  Owszem, widziała, że jestem zakochana, ale nie mieściło jej się w głowie, że z tej miłości mogę aż tak zmienić  metodykę postepowania w sytuacjach nagłych.

Tymczasem wypiłyśmy kawę, opchnęłyśmy pół blachy szarlotki i znowu było jak dawniej. Zapomniałam całkiem o tym prześladowcy, a w głowie zamieszkał spokój i radość. Ewa opowiadała o dzieciakach, zaśmiewałyśmy się do łez. Zapytała czy jesli zdecyduję się na ślub to będzie świadkową? Kiedy potwierdziłam nawet nie zrobiła, swoim zwyczajem, wielkich oczu. Powiedziała, że teraz to już jej właściwie chyba nic nie zdziwi, bo mi najwyraźniej szajba odbiła i wariuję. A ona musi w takim razie kupić sobie jakąś sukienkę z wyprzedzeniem żeby być gotowa jakby co…

Kiedy Arnold wrócił z pracy zastał mnie w szampańskim humorze. Powiedział, że ma dwie informacje – jedną bardzo złą, a drugą świetną. Zapytał od której ma zacząć…

Arnold i Spółka (cz. 32)

 

Photo by Kristiana Pinne on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.