W poprzedniej części Anna w dalszym ciągu powoli odzyskiwała utraconą równowagę. Znalazła bratnią dusze w postaci uroczej pani Luby, która u niej sprzątała i z entuzjazmem szykowała się do niedzielnego obiadu w towarzystwie rodziców i młodszego brata Arnolda z dziewczyną. Wszystko wskazywało na to, że jesienią w jej sercu zapanuje lato:)!

Dzień po dniu robiłam się spokojniejsza i coraz bardziej lubiłam ten dom. Stawał się jakby mój. Moim azylem stał się jednak w pełni właśnie w sobotni wieczór, kiedy zaniepokojona jakimiś dziwnymi odgłosami zeszłam do piwnicy i zastałam tam Arnolda pakującego wielkie złote lustro. Sukni ślubnej należącej do Ingrid już nie było. Przypuszczałam, że znajdowała się w kartonowym pudle stojącym obok schodów.

Stałam kilka chwil na szczycie schodów obserwując zmagania mojego ukochanego z tym ogromnym lustrem. Byłam wzruszona. To było takie symboliczne. Kiedy mnie dostrzegł rzucił niby od niechcenia, że postanowił raz na zawsze zamknąć pewien etap i rozprawić się z przeszłością. Sprzedał lustro na allegro i w najbliższy poniedziałek kurier miał je zabrać. Suknię planował przekazać na PCK -może ktoś się jeszcze z niej ucieszy, stwierdził. Zeszłam do niego ostrożnie, wspięłam się na palce i dałam mu buziaka. Podziękowałam -to dla mnie tak dużo znaczyło! Dopiero teraz poczułam, że nie ma się czego bac, że nie mam konkurencji, że jestem jego przyszłością!

W niedzielę odwiedzili nas moi rodzice i brat Arnolda z dziewczyną. Było radośnie, pogodnie i beztrosko. Każde z nas opowiadało coś o sobie. Mój narzeczony wspominał czasy, kiedy urodził się berbeć -dziś młody mężczyzna. Moi rodzice także wracali do czasów, kiedy byłam maluchem. Chyba pierwszy raz w życiu nie czułam zażenowania słuchając tych opowieści. Byłam pogodzona ze sobą. Szczęśliwa. Miałam świadomość jak kruche może być życie i wiedziałam, że nie warto zaprzątać sobie głowy pewnymi sprawami. Kiedy mama skończyła snuć rzewne opowieści o mnie do głosu dorwała się Sonia. Jakby tylko czekała na swoją kolejność. Najpierw podziękowała za zaproszenie, pochwaliła atmosferę panującą w naszym domu, pyszne potrawy, a potem zaczęła mówić o sobie. Była studentka pierwszego roku filologii polskiej na Uniwersytecie Warszawskim, młodą kobietą o szerokich zainteresowaniach, ale pozbawioną ciepła rodzinnego. Wychowywała się w domu dziecka. Jej rodzice nie chcieli mieć z nią nic wspólnego -oboje pili. Ojciec umarł w ubiegłym roku. A teraz zaczęła mieć namiastkę rodziny -dzięki swojemu ukochanemu i… nam. Podeszła do mnie i się przytuliła. I to było takie szczere, takie sympatyczne. Tuliłam to młode dziewczę obiecując sobie w duchu, że będziemy się spotykać częściej, że stworzę miejsce do którego będą wpadali wszyscy, których kocham i lubię. Będą wpadali bez zaproszenia. Ot, z potrzeby serca.

Siedzieliśmy razem niemal do północy. Nikomu się nie śpieszyło, mimo że za chwilę zaczynał się nowy tydzień i trzeba było zerwać się wczesnym rankiem. Dowcipkowaliśmy sobie, wygłupialiśmy się. Arnold uruchomił kominek, ja otworzyłam kolejną butelkę wina i zamówiłam pizzę. W tle grała jakaś subtelna muzyczka. W pokoju panował półmrok. rozkoszowaliśmy się tą chwila, swoim towarzystwem, fantastyczną atmosferą i tym, że mamy siebie. Jesteśmy rodziną. Może pokręconą, może nieoficjalną, ale dobrze nam razem, błogo.

Wyszli wszyscy razem. Tata obiecał odwieźć dzieciaki. Mama zapraszała na za dwa tygodnie do nich. Najlepiej na cały weekend. Tak po prostu. A ja? Czułam szczęście. Gdybym mogła zamknąć we flakoniku tę chwile i wracać do niej zawsze kiedy byłoby mi ciężej. Wreszcie nie byłam sama. A to był początek odkrywania ludzi, którzy za chwilę będą naszą familią. Strasznie żałowałam, że nie będzie wśród nich Ewy. Tylko jej brakowało mi w tej układance. postanowiłam zapytać Arnolda czy właściwie wie dlaczego Ewka zwariowała, co się wydarzało, kiedy leżałam w szpitalu. Kiedy zadałam mu to pytanie na chwile usztywnił się – jakbym zapytała o coś, co wolałby wykreślić z pamięci. Chrząknął i zaczął opowiadać. Po kilku pierwszych zdaniach pożałowałam, że w ogóle poruszyłam ten temat…

Arnold i Spółka (cz. 66)

 

Photo by Hybrid on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.