Każda z nas ma różne momenty. Jednego dnia tryskamy energią i dobrym humorem, a następnego gaśniemy, nikniemy, chowamy się lub popłakujmy. Jest nam źle, fatalnie i beznadziejnie (zwłaszcza jeśli przeczytamy prognozę ZUS-u dotyczącą naszej przyszłej emerytury!) Czasem pewne sytuacje nas bawią, innym razem doprowadzają do szewskiej pasji. Szczęście miesza się w jednym kociołku, ze smutkiem, irytacją, zniechęceniem, złością i uśmiechem… przez łzy. Jak oswoić ten moment, kiedy wszystko staje się buro-szare? Jak poradzić sobie ze złym nastrojem?
U mnie obniżka formy współpracuje ściśle z hormonami. Jak się obie na mnie uwezmą – katastrofa wisi w powietrzu. Miotam piorunami i sieję spustoszenie łkając w myślach po cichutku. Z zegarmistrzowską niemal precyzją mogę przewidzieć, kiedy sytuacje naturalne zaczną zmieniać charakter na irytujące, kiedy opadną mi ręce i poczuję niemoc oraz całą resztę rozkosznie złowrogich objawów zniżki formy.
Ratunku, co robić!
Najpierw wewnętrznie wybucham, dygoczę, gotuje się i trzęsę. Zastanawiam się – jak poradzić sobie ze złym nastrojem. Po pierwszym ataku dochodzę do wniosku, że to najwyższy czas żeby ustalić co, tym razem, jest przyczyną, bo ten stan może mieć różne podłoża. Potem, kiedy zdefiniuję tę zołzę – przyczynę rozróby emocjonalnej, biorę kilka głębokich oddechów i staram się lekko opanować. Jest to zwykle bardzo trudne. Mam kilka swoich sprawdzonych sposobów na to, by wyrwać się z tej czarnej dziury.
10 prostych trików na to jak poradzić sobie ze złym nastrojem
Dla mnie podstawową sprawą jest podjęcie rękawicy i zaakceptowanie tego, że aktualnie jest tak, a nie inaczej. Akceptacja jednak nie znaczy poddania się temu czarnowidztwu, rozpaczy czy drapieżnej niemożności. Akceptacja ma ułatwić zastanowienie się gdzie jesteśmy obecnie. Dlaczego czujemy się tak, a nie inaczej! Jak pogadam ze sobą szczerze i zaczynam rozumieć skąd ten stan – przystępuję do dalszej części planu. Czyli? Czyli ze wszystkich sił ratuje się. Jak?
- Jeśli mogę idę na spacer albo rzucam na podłogę matę i gnę ciało lub też zakładam adidasy i biegnę na ślamazarną przebieżkę. Kiedy jest totalnie słabo -biorę słuchawki i włączam jakąś muzykę pobudzająca do życia. Byle tylko nie płakać, byle tylko nie płakać…(żartuje, bo kontrolna dawka łez-czasem stawia mnie trochę do pionu. Zwłaszcza kiedy zaraz po -zerknę do lusterka!)
- Jeśli nie mam możliwości wprawienia ciała w ruch poddaję go leczniczym drganiom muzyki. Jak już kiedyś wspominałam mam zestaw utworów które mnie stawiają do życia, wzruszają lub doładowują akumulatory. Wrzucam wybrane kawałki i podśpiewuję pod nosem, drepczę w miejscu, wspominam miłe rzeczy które włączone melodyjki przywodzą mi na myśl. Ta terapia jest dość skuteczna i na malutkie i na średnie dołki.
- Staram się wymyślić coś, co mnie spionizuje mój uśmiech. Wchodzę na grupę ego friendly na facebooku i czytam posty cudownych kobiet, oglądam zabawne grafiki, włączam coś śmiesznego, dzwonię do mamy, która potrafi niemal każdą sytuację naświetlić na wesoło.
- Przypominam sobie, co do tej pory mi się udało. Z czego mogę być zadowolona, co mnie uszczęśliwia, cieszy, napawa dumą i zachwyca. Czasem tworzę sobie nawet taką listę sukcesów, która radykalnie poprawia nastrój. A sukces ma wiele twarzy – od umiejętności robienia genialnego bloku czekoladowego, przez kreatywne rozwiązywanie konfliktów, po napisanie tekstu, który cieszy, przełamaniu lęku lub setki innych (dla kogoś postronnego) prozaicznych rzeczy.
- Strasznie wstyd mi to przywoływać (bo to niemodny trend), ale kiedy czuję, że mam wszystkiego dość lubię sprawić sobie jakąś przyjemność. Kąpiel z bąbelkami, lub wizyta w kinie nie są szczególnie wstydliwe, ale szperanie w koronkowych stringach i wyszukiwanie czterdziestej pary identycznych butów- już tak. Ale co tam, czasem działa:-)!
- Staram się patrzeć na siebie z życzliwością. Nie dolewać oliwy do ognia, nie wywalać sobie wszystkich przewin. Kiedy mi źle robię wszystko, by dobrze wyglądać. To również czasem skutkuje…
- Bywa, że wsiadam w samochód (opcjonalnie może być też rower!) i jadę, gdzie mnie oczy poniosą (i na ile pozwala stan baku!). Odwiedzam miejsca, gdzie kiedyś żyłam i byłam szczęśliwa, wpadam tam, gdzie spotkało mnie coś miłego, gdzie fetowałam swój sukces!
- Nie dotykam alkoholu. W te dni mnie parzy. Nawet mała lampeczka, pozornie niegroźnego winka, umie obudzić i zintensyfikować narzekactwo, malkontenctwo, czarną rozpacz i takie tam…
- Przytulam się do przypadkowo wylosowanych ofiar. Zwykle są to Bogu ducha winni domownicy – najczęściej pies, który (na szczęście) entuzjastycznie reaguje na tę formę mojej terapii.
- Jeśli w zasięgu wzroku mam piekarnik -rzucam się na jakiś przepis i piekę jakąś magiczną bułę, która uszczęśliwi moich bliskich. Ich radość -z miejsca poprawia mi humor!
Stan pogody wewnętrznej ulega wahaniom. U każdego z nas. To jak sobie poradzimy ze zmienną aurą zależy tylko od nas. Przy odrobinie dobrej woli można nauczyć się sterować deszczem i burzami. Trzymam kciuki i życzę Ci jak najwięcej słońca!