Obudziłam się rano z silnym przekonaniem, że nie jestem tam, gdzie zawsze myślałam, że będę mając lat czterdzieści. Poczułam wszechogarniającą mnie wściekłość, żal i rozgoryczenie. Jak mogłam tak pokierować swoim życiem…

PLAN A, PLAN B, PLAN C

Zawsze miałam jakiś plan. Gorszy, lepszy, ale był. Z grubsza się go trzymałam. Po liceum poszłam na studia, na studiach poznałam męża, potem te studia skończyłam i wzięłam ślub. Po ślubie zaciągnęliśmy kredyt, postawiliśmy dom pod Warszawą i urządziliśmy go niemal się przy okazji rozwodząc. W międzyczasie oboje harowaliśmy jak woły żeby sprostać naszym wyśrubowanym oczekiwaniom. Jeszcze tylko drugi samochód, bo jeden zbyt mało. Jeszcze tylko wczasy w tropikach, bo tak robią znajomi z korpo i nie wypada odbiegać, trzeba się przecież pokazać. Jeszcze tylko ogromny telewizor, sprzęt do ćwiczeń i ubrania. Wiadomo, jak cię widzą, tak cię piszą! Koło trzydziestki nastał czas na plany z innej kategorii. Kategorii rodzinnej. Wszystko się świetnie układało. Bez większych komplikacji, rok po roku urodziłam dzieci i poświęciłam się ich wychowaniu. I tu nastąpił pierwszy zgrzyt.

NIE PLANOWAŁAM BYĆ PEŁNOETATOWĄ PANIĄ DOMU!

Nigdy, ale to przenigdy nie widziałam siebie w roli kury domowej, jak to się obraźliwie zwykło mawiać o kobietach, które świadomie rezygnują z kariery żeby zająć się dziećmi. Jednak czułam, że to najlepszy wybór, bo dzięki temu maluchy będą miały lepszy start, większy spokój, a my unikniemy żłobka i komplikacji z nim związanych. Oboje tak chcieliśmy, więc teoretycznie, było świetnie. Szybko jednak zaczęły się schody.

Mąż, który przyzwyczajony był do tego, że ma w domu kobietę ambitną, zadbaną i energiczną liczył chyba, że mimo wszystko ta sytuacja nie wpłynie aż tak bardzo na nasze układy. W jego przekonaniu -nic się miało nie zmienić. No PRAWIE nic. Przecież można podcierać dziecku, pupę, nie spać trzy noce z rzędu, siedzieć w garach, praniach i na placach zabaw równocześnie pielęgnując pasje, urodę i dobre samopoczucie. Najlepiej gdyby, przy okazji, przynosiło się do domu jeszcze pieniądze, miało niespożyty temperament, mistrzowsko organizowało kolacje dla znajomych i rozwijało zainteresowania.

MĄŻ SIE ODE MNIE ODSUNĄŁ

Wszystko zaczęło się niewinnie od pytania o to jaką ostatnio przeczytałam książkę, a potem było już tylko gorzej. Żale i pretensje wylewały się z ust mojego męża z coraz większą łatwością i z wielką siłą niszczyły moje, i tak nadwątlone, poczucie własnej wartości. Nie gotowałam dostatecznie dobrze i stale jedliśmy to samo. On uwielbiał gulasz i gołąbki, a ja stale przyrządzałam przypalone mielone i zbyt masywne pierogi. Poza tym zawsze lubił szczupłe dzieczyny, przecież mówił mi to wiele razy. Nie mógł zrozumieć dlaczego nie staram się zrzucić zbędnego balastu, który został mi po drugiej ciąży. Wielokrotnie słyszałam, że zamiast padać przed telewizorem powinna się wziąć za siebie. Przecież bieżnia stała w piwnicy. Wystarczyło tylko zejść kilka schodków na dół. Potem jeszcze doszedł temat braku aspiracji, chorej więzi z dziećmi, które beze mnie były jak bez ręki. Do tego byłam wiecznie zmęczona, marudna, stale zapakowana w dres, z włosami w nieładzie. I jeszcze byłam bez prawa głosu. On zarabiał, on decydował. On kontrolował wydatki, on wydzielał pieniądze i on decydował o wszystkim.

CHCIAŁAM MIEĆ NORMALNĄ RODZINĘ

Kiedy będąc w pierwszej ciąży, powiedziałam starszym koleżankom o swojej decyzji dotyczącej porzucenia pracy – lojalnie ostrzegały. Stukały się w głowę mówiąc, że będę tego bardzo żałowała. Poza tym po przerwie, trudno mi będzie wrócić na rynek pracy, bo wypadnę z obiegu. No i że zależność finansowa od mężczyzny to koszmarna sprawa. A jacy sa faceci -wiadomo. Jak jest dobrze, to dobrze, ale jak coś pójdzie nie tak -kanał! Ja jednak wiedziałam swoje. Chciałam móc sama wychowywać własne dzieci, a kariera? Nie ucieknie! Zawsze mogę przecież zatrudnić nianię i wrócić do aktywności zawodowej. Najwyżej będę mniej zarabiała. Tak naprawdę jednak wcale się nie bałam. Byłam przekonana, że wszystko będzie dobrze. Przecież z mężem dobrze wszystko przemyśleliśmy, obgadaliśmy i zaplanowaliśmy. Do tego byliśmy dojrzałymi, poważnymi ludźmi.

TYMCZASEM… STAŁAM SIĘ MAŁO INTERSUJĄCA

Niestety nie przyszło mi do głowy, że coś może się popsuć. Nie brałam tego pod uwagę. Tymczasem moje relacja z mężem stopniowo ulegały ochłodzeniu. Przestaliśmy cokolwiek uzgadniać, planować, a z czasem nawet rozmawiać. Chwilami nie mogłam na niego patrzeć. Czułam, że go nie lubię. Drażnił i irytował. Traktował mnie z góry, na dodatek instrumentalnie. Bywał arogancki, nieprzyjemny i oschły. Było nam do siebie coraz dalej. Czułam, że wszystko się rozjeżdża.

DYLEMATY MAMY I TATY

Wtedy właśnie zadzwonił mój były szef z propozycją pracy. Długo się zastanawiałam. Rozważałam wszystkie za i przeciw jednak ostatecznie podjęłam decyzje, że to jeszcze za wcześnie. Dzieci były dopiero w przedszkolu. Nie wyobrażałam sobie jak to wszystko miałoby funkcjonować. Mąż zachęcał mnie do powrotu twierdząc, że może znowu odzyskam wartość siebie, ogarnę się wizualnie i zacznę interesować się czymś więcej niż tylko dziećmi. Był już zmęczony, jak wyznał, tym, że nie da się ze mną porozmawiać na żaden właściwie temat. Tylko dzieci to, dzieci tamto…

CZY NAPRAWDĘ POWINNAM WRÓCIĆ DO PRACY?

W zeszłym roku starszy syn poszedł do szkoły. Czy to dobry moment żeby wyrwać się z domu? Nie mam pojęcia. Boję się bardzo. Obawiam się, że nie dam rady, nie podołam. Poza tym nic nie pamiętam i z całą pewnością nie mogłabym, jak kiedyś, w pełni poświęcić się pracy. Nadgodziny i harówka w weekendy odpadają. Tymczasem mąż naciska coraz bardziej. Chciałby mieć wsparcie w spłacaniu kredytu. Chciałaby mieć żonę – partnerkę, a nie mamuśkę. A ja? Czego chcę ja? Nie mam bladego pojęcia. Miotam się od lewej do prawej i nie mogę podjąć żadnej decyzji, bo każda niesie ze sobą duży pakiet ryzyka i niedogodności. Jestem na siebie wściekła. Bardzo wściekła. Obrzydliwie wściekła. Czuje, że zawiodłam nie tylko męża, ale także samą siebie…

Chcesz wiedzieć jak skończyła się ta historia? Zapraszam tu:

Jestem na siebie wściekła (cz. 2/2)!

 

Photo by Elia Pellegrini on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.