Kiedy dowiedziałam się, że urodzę syna postanowiłam, że zrobię wszystko, by wychować go na fajnego gościa. Na mężczyznę, który będzie wsparciem dla swojej kobiety. Będzie ją szanował i traktował po partnersku. Okazało się, że to wcale nie takie proste…
ŚNIŁAM O SYNU
Jeszcze będąc w ciąży nie przypuszczałam, że kiedy Adaś pojawi się na świecie tak strasznie stracę dla niego głowę. Tak bardzo oszaleję z miłości. Uczucia, które odkrywałam kompletnie mnie zaskoczyły. Były jak gorąca lawa. Totalnie obezwładniające, paraliżujące wręcz.
Ten mały słodki chłopiec zawojował moje serce. Oszalałam do cna. Podporządkował sobie cały mój świat. To dla niego byłam gotowa nie spać 24 godziny na dobę, śpiewać kołysanki, zmienić tryb życia i zrezygnować ze swoich ambicji. Dla niego zmieniłam pracę na taką, która dawała mi szansę być z nim dłużej. Co z tego, że wykonywałam zadania poniżej moich umiejętności. Wtedy to się nie liczyło.
Mąż mnie wspierał. Dorabiał po godzinach żeby wystarczyło pieniędzy. Moja pensyjka była skromna, ale nie martwiło mnie to. Znalazłam spokojną pracę i nikt nie miał do mnie żalu, kiedy musiałam wcześniej wyjść, później przyjść lub wziąć zwolnienie lekarskie na chore dziecko. A Adaś był chłopcem wątłym. Często zapadał na zapalenie oskrzeli, płuc. Czasem kończyło się w nawet kilkudniowym pobytem w szpitalu dziecięcym. Do tego miał nietolerancję laktozy i silną alergię pokarmową na wiele innych produktów. Karmiąc go- musiałam przestrzegać diety, a potem bardzo starannie komponować jego posiłki. Zajmowało mi to dużo czasu i wymagało sporo zachodu, ale nie narzekałam. Kochałam go i tylko to się liczyło.
PROBLEMY ROSNĄ RAZEM Z DZIECKIEM
Potem pojawiały się kolejne kłopoty – niedowaga, silne bóle wzrostowe, nadwrażliwość na dźwięki, problemy z przystosowaniem do nowych miejsc, nieumiejętność nawiązywania znajomości z rówieśnikami, dysgrafia. Kilka razy Adam oberwał w nos od kolegów, bo nie chciał się im podporządkować. Problemy rosły wraz z wiekiem mojego synka, a ja miałam nad tym wszystkim coraz mniejszą kontrolę.
Mąż zarzucał mi czasem, ze jestem nadopiekuńcza, że wyręczam naszego jedynaka we wszystkim, że nie umiem stawać granic i trzęsę się nad nim jak liść na jesiennym wietrze. Dużo było w tym prawdy, ale kochałam Adasia tak silnie, że nie umiałam odpuścić. Męża zresztą też rozpieszczałam, więc nie miał powodów do narzekania.
UWIELBIAŁAM SYNA BEZGRANICZNIE
Z synem miałam dobre relacje, bardzo bliskie aż do ósmej klasy. Zwierzał mi się ze swoich problemów, prosił o pomoc i wsparcie. Pomagałam mu odrabiać lekcje, gotowałam ulubione potrawy zwalniając z wszystkich obowiązków domowych. Mój syn miał się dobrze uczyć – to był jego jedyny obowiązek. Miał się rozwijać. Dużo rozmawialiśmy. Mówiłam mu, że musi szanować kobiety, być lojalnym przyjacielem i mieć odwagę cywilną, by broić swojego zdania. I jeszcze pomagać potrzebującym. Mówiłam. I na tym się kończyło, no bo co innego mogłam zrobić?
W naszym domu to ja byłam odpowiedzialna za zaopatrzenie i sprzątanie. Mąż zarabiał więcej, więcej czasu spędzał w swojej pracy, więc siłą rzeczy nie miał chwili na te przyziemne obowiązki. Czasem podpierałam się nosem, ale dawałam radę. Miałam cel – uszczęśliwić moich obu mężczyzn życia. Doceniali? Chyba nie, ale przecież nie robiłam tego wszystkiego po to żeby mi dziękowali, żeby byli wdzięczni. Robiłam to, bo tylko w ten sposób umiałam im okazać miłość. Taki miałam wzorzec, tak się nauczyłam.
CZUŁAM, ŻE GO TRACĘ
Kiedy syn trafił do liceum nasze relacje uległy znacznemu ochłodzeniu. Mąż zacierał ręce z radości. Mówił, że wreszcie chłopak wyszedł spod mojej spódnicy, a ja? Mnie było bardzo ciężko. Poczułam się olana, zignorowana, odtrącona. Przepłakałam kilka nocy, ale wniosków nie wyciągnęłam. Nadal próbowałam Adasia ochronić przed całym światem. Nadal chciałam być dla niego ważna jak kiedyś. Tymczasem, kiedy usiłowałam go przytulić, krzywił się i odsuwał. Kiedy całowałam go na dzień dobry – robił nieszczęśliwa minę – jakby to były tortury. Kiedy pytałam o dziewczyny zbywał mnie. Przychodził coraz później i coraz silniej akcentował swoją niezależność. To koledzy i koleżanki stanowili teraz sens jego życia.
NIE AKCEPTOWAŁAM JEGO DZIEWCZYN
Koleżanki. Co i rusz przyprowadzał inną mówiąc, że to tylko jego przyjaciółka. Choć piorąc jego spodnie znajdowałam w nich czasem prezerwatywy nie podejmowałam tego tematu. Należał on do mojego męża. To on był odpowiedzialny za tę stronę edukacji naszego synka. Tak, czy siak koleżanki się zmieniały, a ja byłam coraz bardziej zmartwiona, bo żadna z nich nie była, tak naprawdę, warta uwagi. Były takie „normalne”, przeciętne, szaro-bure. On wysoki, przystojny, interesujący, a one takie dziumdzie. Mniej niż przeciętne. Słabo to wyglądało. Chciałam dla niego jakiejś wyjątkowej dziewczyny. Ponadprzeciętnej.
SYN NAS ZASKOCZYŁ
Na ostatnim roku studiów przyprowadził do domu niejaką Martę i poinformował nas, że jego „kobieta” jest w ciąży, a ponieważ nie ma gdzie się podziać, bo nie jest z Warszawy – chcieliby zamieszkać razem u nas w mieszkaniu. Myślałam, że padnę. Tę dziewuchę widziałam po raz pierwszy. Skąd pewność, że to Adam będzie ojcem? Obca kobieta pod moim dachem… Dużo jak na jedne raz. Tak, czy siak mój syn miał zostać ojcem, a ja babcią. Matkę jego dziecka widziałam pierwszy raz na oczy. Jaka była? Brzydka była, nieciekawa, w zaawansowanej ciąży. Miała tłuste, zaniedbane włosy, połamane paznokcie i trądzik. A on patrzył na nią zachwycony? Sama nie wiem. Chyba trochę patrzył na nią jak na kłopot. Jak na nieoczekiwaną zmianę planów. Wielkiej miłości tam nie widziałam.
SYNOWA BYŁA BYLEJAKA
Kiedy myślałam sobie o synowej – oczami wyobraźni widziałam zadbaną, poukładaną dziewczynę, która ma ambicje i aspiracje. Która zadba o mojego syna – jak ja o niego dbałam. Tymczasem ta królowa szybko zadomowiła się u nas i właściwie od razu zaczęła próbować dyktować warunki i wprowadzać własne rządy. Spała do południa, godzinami okupowała łazienkę, była wiecznie niezadowolona i rozkapryszona. Mój syn biegał przy niej, bo przecież była z nim w ciąży, ale często buntował się, wrzeszczał, wyzywał ją i nie szanował. Zastanawiałam się skąd mu się to wzięło. Przecież my z mężem nigdy nie traktowaliśmy się w ten sposób. Zastanawiałam się, jednocześnie trochę mu się nie dziwiąc.
SYNOWA MNIE NIE LUBIŁA
Kiedy moja wnuczka Irenka przyszła na świat synowa postanowiła zrzucić na mnie ciężar opieki nad małą. Zapytała czy nie mogłabym po pracy zajmować się dzieckiem, bo ona chce się rozwijać, a Adam w niczym jej nie pomaga. Kiedy zaczęłam kręcić nosem, mówiąc, że to ich dziecko, a nie moje wykrzyczała mi, ze gdybym NORMALNIE wychowała syna to pewnie nie musiałaby prosić mnie. A ja z Adama zrobiłam Króla, który nawet kubka po sobie nie umyje, który ucieka od odpowiedzialności, nie czuje potrzeby pomocy przy dziecku i uważa, że to ona powinna poświęcić całe życie żeby wychować Irenkę. Zrobiło mi się przykro, ale odmówiłam takiej kompleksowej pomocy. Zgodziłam się poświęcić małej trzy wieczory w tygodniu.
Po powrocie z pracy syn zrobił mi awanturę. Jego wybranka poskarżyła się, że nie chcę jej wspierać, jestem nieżyczliwa i wredna. A on jej przecież obiecał, ze nie ma się czym martwić, bo matka, czyli ja, uwielbia zajmować się domem, więc nie zrobi jej różnicy jeśli będzie czynnie uczestniczyła w wychowaniu ich dziecka. To był ten moment w którym pierwszy raz dostrzegłam jakiego egoistę wychowałam. Mój syn uważał, że wszystko mu się należy. Powinniśmy utrzymać jego i Martę (do czynszu dorzucił się po ostrej interwencji męża!), powinnam rzucić pracę i wychować im dziecko, wyprawić huczne wesele i najlepiej wziąć kredyt na mieszkanie, bo byli już zmęczeni pomieszkiwaniem u rodziców…
SYN SALWOWAŁ SIĘ UCIECZKĄ…
To był trudny czas. Wiele nocy przepłakałam w rytm zawodzenia Irenki. Byliśmy, z mężem, bardzo zmęczeni awanturami, które bezustannie przetaczały się przez nasz dom, brakiem spokoju, ciszy i ciągłymi oczekiwaniami ze strony młodych. Adam znikał coraz częściej zostawiając Martę z dzieckiem. Potem zaczęła także znikać Marta. Pewnego dnia Adam wrócił w środku nocy i poinformował nas wszystkich, że z nim i z Martą-koniec, bo się zakochał. Zakochał się, dobre sobie. Wyprowadził się z domu zastawiając nam Martę, która załamała się kompletnie, wpadła w depresję, a kiedy doszła nieco do siebie postanowiła że nie chce dłużej wychowywać Irenki. Nie ma na to siły. Po wielu perturbacjach zostaliśmy prawnymi opiekunami naszej wnuczki.
ZAWIODŁAM SIĘ NA NIM
Tymczasem syn zniknął z kolejną dziewczyną. Nie interesuje go ani los córki, ani nasz, ani Marty, która bądź co bądź była z nim kiedyś blisko, jest matką jego dziecka. Odwiedził nas kilka dni temu, w trzecie urodziny Irenki. Przyszedł z jakąś uwieszoną na szyi osiemnastolatką i wygłosił mi kazanie o tym jak to się kończy, kiedy całe życie usiłuje się kontrolować własne dziecko. Kiedy nie daje mu się oddechu i szansy na posiadanie własnego świata. Bo to, co się teraz dzieje to MOJA WINA. Nie nauczyłam go kochać i szanować innych, więc mam na co sobie zasłużyłam.
MAM ŻAL DO SIEBIE
Wyprosiłam własnego syna z domu. Mąż zatrzasnął za nim drzwi i przytulił mnie. Pomyślałam, że chyba starałam się za bardzo. Całe życie starałam się za bardzo i dostałam po nosie. Może gdybym czegoś od niego wymagała? Może gdybym dawała mu więcej swobody pozwalała ponosić konsekwencje swoich działań? Może gdybym tak się nim nie przejmowałam, nie wtrącała, nie chroniła go i nie myślała za niego – wyrósłby na człowieka z silnym kręgosłupem moralnym i zasadami. A tak? A tak, wychowałam niefrasobliwego bawidamka, potwora, któremu wydaje się, ze cały świat kręci się wokół niego. Gorzka lekcja. Bo przecież chciałam dobrze. Najlepiej…
Photo by Johnny Cohen on Unsplash