Nikt nigdy nie mówił jej jaka powinna być matka idealna, jakimi cechami powinna się wyróżniać i w jaki sposób postępować, żeby sprostać oczekiwaniom swojego dziecka i całego świata równocześnie. W ciąży pochłonęła kilka książek o rozwoju płodu, diecie ciężarnej, pierwszych dniach z maleństwem. Buszowała po forach internetowych poszukując wskazówek co kupić i jak urządzić pokój dla niemowlęcia. Była nawet członkinią grupy zrzeszającej kobiety mające rodzić w tym samym miesiącu. Niektóre z nich miały zostać matkami drugi raz, więc pisały na co się przygotować  i z czym oswoić. I co z tego? Macierzyństwo zaskoczyło ją dokumentnie i zaskakiwać nie przestawało.

Do tej pory, w piwnicy mieszkania, które zamieszkiwali do niedawna, leżały ułożone w pokaźny stosik, poradniki dla pań w stanie błogosławionym, książki o nowej rzeczywistości z bobasem i etapach rozwoju. Teorie miała w małym palcu, a praktykę? Praktykę zdobywała ucząc się na błędach, przełamując własne słabości i usiłując zrozumieć czego pragną jej dzieci. A nie było to ani łatwe, ani, w gruncie rzeczy, oczywiste. Było wyzwaniem. Zabawne, teraz wspominała z rozrzewnieniem kolki, nieprzespane noce, plucie marchewkami, trzydniówki, rosnące ząbki i naparzanki w piaskownicy. Z perspektywy minionych lat wydawało jej się to nawet śmieszne – wtedy, przyprawiało o zawrót głowy.

Będąc młodą matką miotała się. Z jednej strony pragnęła towarzyszyć dziewczynkom na każdym kroku, trzęsąc się o nie i martwiąc, a z drugiej tak bardzo bała się utraty niezależności i autonomii. Gotowała rosołki płacząc we własny mankiet aż w końcu tupnęła nogą i wróciła do pracy niosąc na plecach ogromny wyrzut sumienia. Czuła, że się nie sprawdziła. Jako matka, jako kobieta, jako strażniczka domowego ogniska. Ileż kobiet dałoby wszystko, by znaleźć się w jej sytuacji. Nie musiała zarabiać, ani martwić się o pieniądze. Miała swobodę w rozporządzaniu budżetem i przyzwolenie męża, by spełniać kaprysy – nowa marynarka, drogi zapach, szpilki od znanego projektanta. Mówisz i masz. Igor napełniał domowy budżet systematycznie i szczodrze. To co, że stale go nie było skoro mogła sobie pozwolić na co tylko chciała? Miała świadomość, że mąż tyra. Miała tez wiedzę, że rekompensuje sobie ten wysiłek z nawiązką. Teraz jej to jednak nie ruszało. Sama odstawiła niezły numer, a Igor usiłował scalać ich popękaną rodzinkę, na każdy, możliwy sposób. To on wytropił problemy Zuzanki, otwierając jej oczy na to, co widziała, ale wolała nie zauważyć. To chyba zresztą dzięki niemu wypracowała sobie skuteczne sposoby, by przymykać oczy  – kiedy trzeba i głuchnąć, we właściwym czasie.

Stanu Zuzanki nie dało się jednak przemilczeć. Było źle. Pani psycholog, do której dotychczas chodzili, wyprowadzona przez Zu na manowce, niczego nie zauważyła, a nawet jeśli coś tam widziała, to bagatelizowała tę kwestię. Na szczęście w ekspresowym tempie udało się znaleźć psychoterapeutkę, która specjalizowała się w terapii  zaburzeń odżywiania i szczęśliwie miała czas, by zaopiekować się Zuzka, a ona sama  wyraziła zgodę, by zacząć chodzić na spotkania choć początkowo wypierała swoje problemy, albo dobrze udawała. Nie obyło się oczywiście bez ogromnych emocji, zaprzeczeń posądzenia o nadopiekuńczość i wściekłości objawiającej się nie tylko trzaskaniem drzwiami ale również wrzaskiem i niecenzuralnym słownictwem.  Dali radę. Przetrwali stając murem za sobą, mówiąc jednym głosem, wspierając się – jak nigdy dotąd. Miała wreszcie partnera, przyjaciela, świetnego członka drużyny, a nie kapitana dyrygującego z tylnego siedzenia. Jak się okazało ich też nie ominęły wspólne warsztaty. To były trudne chwile niezwykle scalające jednocześnie ich małżeństwo. Pracowali nad komunikacją, wzmocnieniem więzi, lepszym zrozumieniem i robili to z pełnym zaangażowaniem mając świadomość, że to jest ich prywatny, ogromny wkład w proces powrotu do formy przez młodszą córkę.

Oboje odpuścili ustalając, że nie będą Zuzki dręczyć i szpiegować na każdym kroku – kontrolowali sytuację z pozornej odległości trzymając jednocześnie rękę na pulsie. Zu, łykała proszki przepisane przez psychiatrę, chodziła na spotkania i wykonywała kupę pracy sama ze sobą, widzieli to. Aśka miała w pamięci pierwszą rozmowę z córką o problemie z którym młoda borykała się. Wtedy dopiero zobaczyła rzadkie włosy, zmęczoną i poszarzałą cerę i to, że pod wielkimi, obszernymi ubraniami kryją się kości, a nie pulpecik jakim do niedawna była Zuzka. Zapytana o samopoczucie ściemniała, kręcąc, opowiadając bajki i uciekając od meritum. Wreszcie Joanna straciła cierpliwość i zapytała wprost – czy ma świadomość tego, co się z nią dzieje. Czy wie, że te kłopoty to dolegliwość na którą są leki i z którą można sobie poradzić? Zapewniała, że Zuza nie jest sama, że oboje z Igorem, stoją za nią murem, że ją kochają, akceptują i zrobią wszystko, by także pokochała siebie, by polubiła swoje ciało i doceniła życie. Namówiła nastolatkę na wizytę u pediatry, zrobienie badań i konsultację z psychologiem, który zna się na tym temacie. Potem poszło już lepiej choć wyniki były złe- zaburzenia rytmu serca znaczne obniżenie ciśnienia krwi, stan zapalny żołądka i jelit, odwodnienie i tak dalej i tak dalej. Dzięki Bogu na posterunku była doświadczona dr Marczak, która znała Zuzę od urodzenia, umiejętnie pogadała z nią wyjaśniając, że sama sobie robi krzywdę. Kiedy, po usilnych namowach, rozebrała się i wskoczyła na wagę, Joanna, która była obecna podczas tej wizyty, przeżyła szok. Jej okrąglutka, ostatnimi czasy córka, ważyła teraz czterdzieści dwa  kilogramy przy wzroście metra sześćdziesięciu trzech centymetrów. Waga, wagą, ale kiedy Zuzka ściągnęła ubrania – Aśka dopiero dostrzegła przeraźliwe wychudzenie swojej córki. I wbiło ją w ziemię. Złapała ukradkowe spojrzenie pediatry -pełne niepokoju. Gdyby  tylko mogła -wybuchłaby płaczem. Czuła się bezradna, winna i przerażona. Tymczasem udawała wyluzowaną, pogodną i pełną wiary, że za chwile wszystko znowu się poukłada. To był ten moment przełomowy, chwila, kiedy chyba obie podjęły walkę, zrozumiały, że nie da się dłużej chować głowy w piasek i udawać, że wszystko gra. Wracając, w samochodzie, powiedziała córce, że wie o tym, że ta słyszała jej rozmowę z Pawłem. Że to była głupota nieodpowiedzialność i jest już dawno skończone, że nie kocha nikogo innego poza jej ojcem i nimi, no i że obiecuje jej, że teraz będzie już spokojnie w domu, bo zrobi wszystko, żeby byli szczęśliwi. Usłyszała, że Zu wypuszcza powietrze jakby oddychając z ulgą. Delikatnie pogłaskała ją po lodowatej, kościstej rączce. I tyle w temacie.

Byli na froncie. Na froncie walki o zdrowie i życie młodszej córki, świergotki, radostki i pogodnego misia, który płacił właśnie cenę za ich niedojrzałość, za ich brak stabilności i za wszystkie błędy, które popełnili. Była przekonana, że nie ma rodzin idealnych, ale to co oni zgotowali swoim dziewczynkom, przechodziło ludzkie pojęcie. Gdyby tylko, od początku miała świadomość, w co się pakuje i jakie będą konsekwencje tych decyzji – w życiu nie dałaby się ponieść tej namiętności. Los teraz ją pokarał, ale postanowiła, że mu nie odpuści. Będzie walczyła o dziecko choćby nie wiem co. Była wichurą, była burzą i miała moc o jaką się nigdy nie podejrzewała. Moc cierpiącej matki…

 

Na zawsze razem (cz. 97a)

 

Photo by Jonathan Borba on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.