Przetrwała najtrudniejszy czas walki o zdrowie Zu. Chyba szło ku dobremu, choć pani psycholog przestrzegała, żeby nie otwierać jeszcze szampana, żeby nie utracić czujności, bo ta choroba jest podstępna i potrafi powrócić z wielką siłą i ściąć z nóg. To był proces. Leki, terapia i mnóstwo wkładu własnego. Na sukces pracowała Zuzka i cała familia. Nikt nie miał taryfy ulgowej, choć to Ona, mała bohaterka, była prawdziwą fajterką. Była z niej tak bardzo dumna.

Była chyba też zadowolona z siebie. Udało jej się schować dumę w szafie i zawiesić na kołku marzenie o robieniu kariery.  Im dłużej funkcjonowała w domowym świecie, tym bardziej jej się podobało. To chyba była jedna z jej charakterystycznych cech – umiała cieszyć się tym, co miała. Brakowało, z całą pewnością, trochę adrenaliny i własnych pieniędzy, które dawały poczucie samodzielności i niezależności, ale były inne zalety. Wreszcie mogła spędzać czas tak, jak naprawdę chciała. I nie musiała opędzać się od dzieci jak niegdyś, bo czasu było tyle, żeby pobyć odrobinę z każdą z córek, o ile miały na to ochotę i jeszcze pojeździć konno, wypełnić treścią lodówkę, przyrządzić jakieś jedzenie, poczytać i posłuchać tego, co mówią inni. Posłuchać, tak naprawdę.

Kiedy odkryli sekret Zuzanki i zaczęli ją leczyć oraz uzdrawiać swoją rodzinę – całkiem przestała szukać pracy. Mogła sobie na to pozwolić, choć stresowało ją to bardzo. Igor, był przecież świeżo po przebytym zawale, a oszczędności stopniały niemal do zera, po inwestycjach, jakich dokonali. Ta decyzja była dość ryzykowna, ale oboje postanowili, że to najlepsze rozwiązanie. Igor, był jej wdzięczny i podkreślał to na każdym kroku. Zdawał sobie sprawę, że to rodzaj poświęcenia.

Te zmiany odbijały się, niestety, na poziomie życia. Zrobili resume i wyliczyli próg miesięcznych, nieprzekraczalnych wydatków. Pierwszy raz w życiu planowała budżet domowy tak naprawdę. W puli, znalazły się fundusze na rzeczy podstawowe i oczywiście na rozwój dziewczynek, ale też trochę na rozrywkę, fryzjera czy jakiś ciuch, raz na jakiś czas. Utrzymanie konia też pochłaniało trochę gotówki. Cięcia dopadły każdego. Każdy z nich poniósł jakieś koszty. Ona zredukowała do totalnego minimum wizyty u kosmetyczki i zrezygnowała z robienie paznokietków, on zapisał się do biblioteki, żeby zamiast kupować tonę książek, które uwielbiał czytać, móc je wypożyczać, a dziewczynki miały nieco zredukowane kieszonkowe i przecięte szaleństwa. Nikt jednak nie narzekał. W puli musiała zostać forsa na benzynę, której teraz wypijały ich pojazdy, z racji odległości, naprawdę dużo, rezerwa na nieprzewidywane sytuacje i jakieś wakacje. Szastanie się skończyło. Nie było łatwo. Zagryzła zęby i zaczęła szukać przyjemności gdzieś indziej niż w robieniu zachłannych zakupów po nic. Odkryła, że jej napadowe buszowanie w butikach, było jedynie nieskutecznym odstresowaczem. Zamiast gnać do galerii – medytowała więcej, była uważniejsza i skupiona na tym, co ważne. Nie było to wcale takie proste, jakby się wydawało…

Początkowo trudno było jej nawiązać bliskie relacje z córkami. Dystans, jaki zrodził się między nimi, był ogromny. Czuła, że stąpa po kruchym lodzie. Karolina długo nie chciała się przed nia otworzyć. Wykrzyczała jej nawet, na jakimś spacerze z psem, że nie da się kogoś nagle i niespodziewanie opuścić, a potem wrócić i udawać, że nic się nie stało. Była trochę niesprawiedliwa, ale tylko trochę. Miała naście lat i prawo, żeby widzieć rzeczywistość po swojemu. To była ostra krytyka, ale nie obraziła się. Przytaknęła, prosząc o drugą szansę i, co najważniejsze, dostała ją. Każdego dnia, powoli i na zasadach córki, zbliżały się do siebie. To był jej powód do radości.

Z Zuzką było inaczej, bo i sama Zuzanna była całkiem różna od starszej siostry. Udawała, że jest w porządku, nawet, kiedy tonęła. Mimo fatalnej kondycji, próbowała przekonać świat, że jest całkiem spoko. Płakała jedynie w ukryciu. Joanna wiele razy widziała pękatą łzę przetaczającą się ukradkiem po jej poliku, ale nie komentowała. Tuliła, gilgotała, zagadywała i wyciągała do stadniny, zachęcała do wspólnego gotowania. Robiła, co w jej mocy żeby być wsparciem. Chodziła na terapię, znalazła grupę rodziców, którzy wspierali się we wspólnej walce, woziła Zu do lekarzy, dopilnowywała leków i łatała rodzinę jak rasowa krawcowa.

Z Igorem było spokojnie, układało się harmonijnie. Dużo rozmawiali i wreszcie, po tylu wspólnych latach, zaczynali nadawać na tych samych falach. Nie wściekali się na siebie, próbowali zrozumieć wzajemnie, bez oceniania, a kiedy mieli inne zdanie starali się go nie przeforsowywać na siłę. To było pokłosie miesięcy na kozetce i wielu wieczorów spędzonych na próbie zrozumienie samych siebie. Odwaliła kawał roboty odszukując swoje wewnętrzne dziecko i układając na nowo kafelki przeszłości. Dojrzała? Chyba tak. I nie miało to nic wspólnego ze starzeniem się. Czuła się pełniejsza, bardziej wyrozumiała, otwarta i znacznie ostrożniejsza w wydawaniu jakichkolwiek osądów. Wpadki je się zdarzały, owszem. Nadal. Kiedy pewnego dnia, na ulicy Dobrej spotkała byłą żonę Pawła, zrobiło jej się gorąco. Przeszłość na chwilę wróciła. I choć zamieniły ze sobą ledwie kilka zdań miała wrażenie, że tamta coś o niej wie, coś więcej niż zwykłe coś. Na odchodne, Monika powiedziała jej, nie bez przyczyny jak sądziła, że ma kontakt z Pawłem i mówił jej, że odeszła z pracy. No i że było mu bardzo przykro. Skończyła tę rozmowę mówiąc, że musi lecieć, choć miała dużo wolnego… Bardzo nie chciała, by myśli o tej miłości znowu rozmontowały jej świat. A jednak trochę go wzburzyły.

Na zawsze razem (cz.100)

Photo by Nick Fewings on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.