Nie jestem chuda. Nigdy nie byłam (jakże nad tym kiedyś ubolewałam). Mam figurę klepsydry i dość umięśnione ciało. Przez te kilkadziesiąt (sic!) lat nauczyłam się sztuczek, które pozwalają sprawić, że kiedy chcę plastycznie formuję swoją figurę przy pomocy stroju. Lata, kiedy zajmowałam się modą w kobiecych czasopismach jaskrawo unaoczniły mi to, że każda z nas ma co podkreślić i co zamaskować.
Zabawa w ciepło-zimno
Pewnie setki razy czytałaś o tym w jaki sposób „rozszyfrować” swoją sylwetkę i optycznie poprawić jej proporcje (o tym też Ci napiszę, ale nie dziś). Przyznaj sama, czytałaś a i owszem, stwierdzałaś, że to rzeczywiście fajne i… to by było na tyle. No może jeszcze podczas jakiś zakupów usiłowałaś wybrać coś innego niż zwykle i… klops. Brałaś ciuch w stylu tych posiadanych już w szafie (tylko nowszy) i tyle byłoby ze zmian. I wiesz co? Wcale mnie to nie dziwi.
„Może się zdarzyć, że urodziłaś się bez skrzydeł, ale najważniejsze żebyś nie przeszkadzała im wyrosnąć.” Coco Chanel
Każda z nas ma swój gust. I przyzwyczajenia. Napatrzyłyśmy się w końcu na to jak chodziła ubrana mama, ciocia, babcia. Nasłuchałyśmy się o tym co wypada, a czego nie, co nam pasuje, a co wprost odwrotnie. To, co oswojone jest najbezpieczniejsze. Może nie będziemy się ubierały tak jak nasze protoplastki, ale jest spora szansa, że odziedziczymy po nich skłonność do lekkich odpałów, świecidełek, ubrań zakrywających wszystko lub wprost odwrotnie. I to nawet czasem trochę wbrew sobie. Taka matryca. Oczywiście nie zawsze tak jest. Czasem buntujemy się przeciwko stylowi naszych najbliższych pań i lecimy w drugą stronę. Czasem nawet po bandzie. Zaczynamy przeglądać rubryki modowe, śledzimy trendy. W zależności od zasobności portfela i środowiska w jakim funkcjonujemy – zmieniamy się, szukamy, naśladujemy. Ba, nawet (jakże często) chcemy się zmienić żeby dopasować swoją figurę pod fason ubrania!
Wbrew pozorom jednak bardzo trudno jest zarządzić rewolucję w szafie, bo w gruncie rzeczy, przyzwyczajone jesteśmy do tego jak wyglądamy (zmiany wszakże zaczynają się w głowie). Oczywiście może nam się coś w nas nie do końca podobać, ale decyzja o zamianie ukochanych rurek na dzwony to prawie jak radykalne odcięcie od kawy, czekolady, wina, papierosów, muzyki (wybierz właściwą opcję).
Rodzi się jeszcze jedno pytanie – czy i dlaczego tej zmiany potrzebujemy? Chcemy się odmłodzić, poprawić samopoczucie, zrobić na kimś wrażenie? A może zmieniłyśmy pracę, rozwiodłyśmy się, wyszłyśmy za mąż, zakochałyśmy się, schudłyśmy, utyłyśmy i nasza szafa (oraz głowa) wymaga przewietrzenia? Tak czy siak, zachciało się nam zmienić styl – na inny, bez dwóch zdań lepszy. Na dobry styl.
„Styl to sposób na zamanifestowanie tego, kim jesteś, bez konieczności mówienia.” Rachel Zoe
A co to właściwie jest ten „dobry styl”?
Nasłuchałam się i naczytałam o dobrym smaku, wyczuciu stylu, klasie. Czasami sama zachodzę w głowę co to właściwie jest. Z pewnością nic oczywistego, a z całą pewnością nic co da się kupić. Jak można go zdefiniować? I czy jest to na pewno tylko strój – szczerze wątpię?! Ze stylem jest jak z klasą… Czy nie kryje się za tym w pierwszym rzędzie niebanalna osobowość, coś intrygującego, pewność siebie, wyczucie własnego ciała- umiejętność zakrycia i odkrycia tego co trzeba, wreszcie dobry zapach, zadbana skóra, ładne zęby…?
Dla mnie na dobry styl składa się wiele czynników. Ale bez zadowolenia z siebie ani rusz! Zanim więc zaczniesz szperać w poszukiwaniu naprawdę swojego, dobrego stylu zacznij od odkrycia siebie (od czasu na książkę, muzykę, taniec, śmiech-też). Potem poszukaj takiego ubrania, które sprawi, że popatrzysz na siebie z zadowoleniem.
Najlepszy fason to ten, który Cię ubiera
Wertujesz magazyny z modą. Mini, midi, maxi, bufki, stójki, rurki. szpileczki, balerinki, szale, torebeczki, kolczyki, pierścienie, kolorowe wisiory. Oszaleć można. -Pobaw się modą, czytasz. Łącz ciapki z kratką i kołami. Kopertową bluzkę połącz z wąską spódniczką, a na szyi omotaj szal w etniczne wzory. -Zostań królową dżungli, pokochaj safari, bądź jak dandys. I wszystko ekstra tylko po co? Dlaczego?
Fajnie byłoby w tym gąszczu ubrań ustrzelić fasony, które rzeczywiście nie tylko współgrają z naszym charakterem, ale jeszcze eksponują właściwe (czyli te, z których jesteśmy szczególnie zadowolone!) elementy naszej sylwetki. U jednych będzie to kostium w stylu Chanel i spódniczka przed kolano, która przyciągnie uwagę na zgrabne łydki, u innych długa powłóczysta sukienka w stylu hippie podkreślająca nie tylko osobowość, ale np. smukłą kibić lub kształtny biust, a jeszcze u kogoś innego strój a’la dandys składający pokłon smukłej, chłopięcej sylwetce. No i znowu to samo. Strój idealny, to ten w którym czujesz się atrakcyjna. Patrzysz w lustro i uśmiechasz się do siebie!
Najmodniejszy kolor to taki, w którym najlepiej się czujesz
Podobnie jest z barwami. Poradniki podpowiedzą Ci (ja pewnie później też coś Ci szepnę) jak dobrać właściwy kolor do karnacji. Od razu zastrzegam- poradniki poradnikami, a życie życiem. Z palety dozwolonych kolorów wyjmij sobie taki, z którym Ci po drodze i połącz go z kolorami bazowymi (neutralsami – szarość, biel, czerń, granat, beż). Wszelkie rewolucje kolorystyczne mają zwykle krótkie nogi. Potem w szafie wiszą rzeczy, a i owszem fajne, ale założone co najwyżej raz.
Oczywiście zdarzają się kobiety, które doskonale odnajdują się w barwnych niuansach (jeśli jesteś jedną z nich-podziwiam!). Mam taką koleżankę (szacun!). Sama jest jak barwny ptak. Cudnie wygląda w dzikim pomarańczu, soczystej cytrynie, krwistej czerwoności i głębokim turkusie. Umie te barwy nosić, łączyć z wielkim wyczuciem. Jest jednak wyjątkiem. Większość z nas woli kolory zachowawcze nawet jeśli deklaruje, że jaskrawy róż jest ich numerem jeden. Ja jestem zwolenniczką umiarkowanego szału kolorystycznego. Nie, że burość od stóp do głów 24 godziny na dobę przez 12 miesięcy, ale zwykle dodaję do stroju jakieś elementy „ubarwiające”, ożywiające. Oczywiście, możesz robić odwrotnie -jeśli lubisz. Grunt żebyś to była Ty. Żebyś czuła, że kolor z Tobą współpracuje, a nie Cię zdominował. I widać tylko czerwoną sukienkę. Właścicielka w niej zniknęła – jak w czapce niewidce.
Ubraniowy rozsądek
Co jeszcze, moim zdaniem, jest ważne? Umiar! I nie tylko dotyczy to właściwej ilości i wielkości dodatków, ale także całej naszej … SZAFY! Często jest tak, że pęka ona w szwach, a my dalej nie mamy się w co ubrać. Tragifarsa. Panowie się z nas śmieją, drwią, żartują (łapiąc się za portfele i za głowę!), że to bzdura. A to najprawdziwsza prawda.
Można mieć setki ubrań, które nie bardzo dadzą się połączyć, dopasować, na które właściwie nie mamy pomysłu. Które kupiłyśmy na pocieszenie, w euforii zgubionego kilograma, w przekonaniu, że założymy je jak jeszcze schudniemy, przytyjemy, jak po karmieniu biust wróci do poprzedniego rozmiaru. Sama, będąc jeszcze w ciąży z pierwszą córeczką, kupiłam sobie elegancką i seksowną małą czarną z jedwabiu. Zamówiłam rozmiar, w który nie wciskałam się nawet przed ciążą, żeby mieć motywację do późniejszego zrzucania wagi (niezła logika, co?). Sukienka wisi w pokrowcu czekając na którąś z córek. Wisi i czeka zajmując miejsce…
Jak sama zdążyłam się przekonać (choć nadal czasem zdarza mi się puścić wodze fantazji) umiejętność zachowania umiaru w kupowaniu ciuchów to wielka sztuka. Wyłączenie chwilowych zachcianek także. Tym bardziej, że co jakiś czas kuszą nas promocje i wyprzedaże (aż żal kolejny raz nie oszczędzić:-)). Ubrania najlepiej kupować z kluczem, rozmysłem (zdradzę Ci później także ten swój sekret). Dzięki temu nie wpadniemy w pułapkę wiecznie niedomykającej się szafy i będziemy miały się co ubrać na każdą okazję (choć wcale nie gwarantuję, że poczujemy się wreszcie nasycone fatałaszkami!).
Ciuchland roolez
Przyznam Ci się do czegoś -kiedy wpadam do lumpeksu potrafię nadal zaszaleć mimo tego, że pamiętam o umiarze, o rozsądku i o pojemności mojej szafy także. Mam tak niestety od dawna. Rozgrzeszam się, że nie ja jedyna. I to wcale nie kwestia mody, trendu -raczej poszukiwania, polowania:-). Jakiś czas temu, wśród osób z pierwszych stron gazet, modne zrobiło się publiczne zachwalanie zakupów w ciuchlandach, bo jest ekologicznie, tanio, a przy okazji znaleźć można prawdziwe perełki architektury modowej. I ja się w ten trend wpisuję mimo, że chyba przeminął:-). Moim zdaniem zakupy tradycyjne warto uzupełnić secondhandowymi rarytasami. Dlaczego? Choćby dlatego, że można ustrzelić ubrania bardzo oryginalne, niespotykane, które potrafią, za grosze, podkreślić osobowość. Mam sukienkę za kilka złotych w której ponoć wyglądam (i tak też się czuję!) jak milion dolarów. Jest cudowna! Przypuszczam, że podobna kupiona w sklepie kosztowałaby krocie. Na dodatek zawsze istniałby cień szansy, że na przyjęciu ktoś jeszcze mógłby mieć na sobie taką samą kreację! A tu nic z tego! Sto procent luzu. Jak dla mnie-same plusy!
A Ty co o tym sądzisz? Lubisz kupować w takich sklepach? A może masz swój sprawdzony sposób, by dogrzebać się do superciuchów? W kolejnych wpisach zdradzę Ci swoje metody i powiem na co ja zwracam uwagę wchodząc do lumpeksu, jakim kluczem wybieram niezwykłe okazy i co z nimi robię po powrocie do domu.
„Przez lata nauczyłem się, że w ubraniu najważniejsza jest kobieta, która je nosi.” Yves Saint Laurent
Stwórz własną ideologię
Na pohybel tym, co mówią nam jak mamy wyglądać. Tym, którzy nam dyktują co i w jakim sezonie. Oczywiście, możemy to wiedzieć i z upodobaniem wplatać do menu ubraniowego jakieś twarzowe wynalzaki, ale przede wszystkim miejmy na uwadze SIEBIE!
To nie my jesteśmy dla mody, tylko ona dla nas. To nie my powinnyśmy dostosowywać się do niej tylko na odwrót. Wyglądajmy tak, by czuć się piękne i być sobą! Popatrzmy na siebie trzeźwym okiem, posłuchajmy wewnętrznego głosu, wreszcie zainwestujmy z w dobre lustro i z lubością bawmy się (!) modą. Niech to ona będzie naszym zakładnikiem, a nie na odwrót. Niech się moda dopasuje do nas! Co Ty na to?
Photo by Gabriel Matula on Unsplash