Dramaty, choroby, kataklizmy przytrafiają się innym -nie nam. Zdarzają się gdzieś obok, z boku, albo na drugim krańcu półkuli. Żyjemy w przekonaniu, że zmasowany atak kosmitów nas nie dotyczy. Że uda nam się przejść przez życie nie obijając emocji, nie dotykając dna rozpaczy, omijając rafy…

Miałam osiemnaście lat. To taki czas kiedy zdaje się nam, że jesteśmy nieśmiertelni. Kiedy odnosimy wrażenie, że możemy zawojować cały świat, że wszystko co najlepsze przed nami. Ja też tak myślałam. Miałam fajny dom, troskliwych rodziców, wymarzonego psa z odzysku, przyjaciół, dobre perspektywy i świetlaną przyszłość. Właśnie dostałam się na studia, chwilę wcześniej zrobiłam prawo jazdy. Cieszyłam się słońcem, wolnością i beztroską. Słuchałam muzyki, tańczyłam, imprezowałam, czytałam i kolekcjonowałam piękne chwile.

Odkąd pamiętam na mojej drodze zawsze stał on – Paweł. Najpierw, w podstawówce żartował sobie ze mnie, że mam odstające uszy. Ależ mnie wtedy wkurzał. Kiedy pani posadziła mnie z nim w jednej ławce głośno protestowałam. Dzieliliśmy przestrzeń linijkami, piórnikami i czymkolwiek się dało, na pół żeby jakoś ze sobą wytrzymać. Zabawne wspomnienia.

Potem niespodziewanie polubiliśmy się. Zaczął mnie odwiedzać. Wpadał żeby pogadać z tatą o polityce, a mamę skrytykować że robi zbyt małe, niewyrośnięte torty. Nauczył mnie gotować zupę i dusić cebulę. Wygłupialiśmy się i dużo rozmawialiśmy. Pod maską błazna Paweł ukrywał naprawdę fajną duszę. Był przekorny, złośliwy, ironiczny i dociekliwy.

Po podstawówce każde z nas poszło do innego liceum, ale nasze kontakty się nie skończyły. Przyłaził, siadał na ławce pod moim blokiem i czekał aż wyjdę, albo wchodził na górę i bezczelnie wtrącał się w moje życie. Oceniał, radził i ganił -znowu czasem irytując, śmiesząc, bawiąc. Przekomarzaliśmy się, wydurnialiśmy…

Zabierał mnie na imprezy organizowane w jego szkole, u jego znajomych. On zabierał mnie, a ja ciągnęłam ze sobą swoje koleżanki z nowej klasy. Kiedyś nawet założył się ze swoim kolega o to czy uda mu się mnie poderwać. Taki był cholernik…

Dzięki niemu poznałam fajnych ludzi, dzięki niemu spotkałam swojego przyszłego męża. To on pomagał mi wyprawiać moje osiemnaste urodziny. Dekorował salę, siedział za konsolą DJa i wybierał muzykę. Zawsze był. Gdzieś był.

Był. Tak zwyczajnie. Nie, nigdy nas nic nie łączyło prócz ciepłych relacji koleżeńskich, prócz poczucia humoru. Dogadywaliśmy się. Czasem bez słów. Czasem złościł i wkurzał. Czasem bawił i rozczulał.

Nigdy nie zapomnę jego osiemnastki. Przyszłam na nią z marszu, z jakimś kolegą. Było głośno, zabawnie i smacznie. Przypłynął do mnie z kieliszkiem wódki z drobinkami złota. Powiedziałam, że super, wypijemy za jego zdrowie. W końcu nie codziennie kończy się osiemnaście lat! On mi odpowiedział, że wypijemy za mnie, bo to mnie życzy w życiu wszystkiego, co najlepsze. Każde z nas wypiło tę słodką wódkę z własną intencją.

Kilka dni później odwiedził mnie. Długo siedział i czekał pod drzewem, wreszcie wszedł. Pogadaliśmy chwile, bo gdzieś się śpieszyłam. Wychodząc nucił piosenke zespołu The Fugges „Ready or not” co w tłumaczeniu oznacza- gotowy, czy nie… Odprowadziłam go do windy. Wtedy widziałam go po raz ostatni…

Kiedy ma się osiemnaście lat człowiek żyje w przekonaniu, że wszystko jeszcze przed nim, że wieczność jest gdzie indziej, że świat kręci się wokół niego. Ta historia miała dramatyczne zakończenie. Pozostawiła w moim sercu głęboką rysę. Ranę. Przekonała mnie, że w życiu nie ma nic pewnego, nic danego za zawsze. I że wszystko kiedyś się skończy, a każdy dzień może być ostatnim.

Muzyka w mojej duszy została zakłócona. Nagle i nieodwracalnie. Na zawsze. W skoczne rytmy młodości wlała się fala nieznośnego, jazzowego wrzasku. Czasem ten JAZZgot wraca do mnie we wspomnieniach, zwłaszcza wtedy, kiedy zapominam jak cenne jest życie. I jak kruche…

Trudno być Kobietą z Innej Planety?

Photo by Vishal Banik on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.