Dzieciństwo odciska się na naszej duszy niczym znak stempla. Żeby nieco zetrzeć tusz jakim nas oznaczono za młodu trzeba sobie najpierw zdać sprawę, że jesteśmy wytatuowani. Wewnętrznie. Całkiem skutecznie. Starcie boli. Starcie ze sobą to najcięższa walka. Jesteśmy trudnymi przeciwnikami dla nas samych. Najtrudniejszymi.
Wszczepiono mi gen luksusu. Żyłam sobie, przez pierwszych szesnaście lat, w ogromnym domu ulokowanym na pięknej działce na warszawskim starym Mokotowie. Sen. Znaczy dla większości sen, a dla mnie normalka. Była pani, która dbała o porządek, ogrodnik, pani ucząca mnie francuskiego, angielskiego i gry na pianinie. Wakacje spędzaliśmy w magicznych miejscach. Żeby do nich dotrzeć trzeba było lecieć daleko i zmieniać języki. Byłam w wielu miejscach porozsiewanych na globusie. Plamki na Oceanie.
Chodziłam do prywatnej szkoły. Z dziećmi takimi jak ja. Zbytek był naszą codziennością. Naszą normą. Markowe ubrania, prywatni lekarze przychodzący do domu, najdrożsi fryzjerzy, buty robione na wymiar. Pieniądze nie stanowiły problemu. Były. Mama lubiła je wydawać bez umiaru, tata liczył i czasem kręcił nosem. Był bardziej oszczędny. Ot sknera w najczystszym wydaniu -jak mawiała moja mama.
Wszyscy się mną zachwycali. Byłam pępkiem świata. Na ósme urodziny dostałam swojego konia, na dwunaste pełną przygód i atrakcji podróż do Nowego Jorku. Piesek? Kotek? Nie było tematu. Mówisz i masz. Raz, dwa, trzy baba jaga patrzy…
Kiedy byłam rozwydrzoną nastolatką z perkatym, pryszczatym noskiem i miseczką A tata niespodziewanie zaczął tracić kontrolę nad biznesem i nasza rodzina zaczęła dryfować. Mama utyskiwała, a on popadał stopniowo w coraz czarniejszą rozpacz biorąc kolejne pożyczki, usiłując reanimować ledwo dychającą firmę. Wszystko na nic. Dom na Mokotowie poszedł pod młotek. Podobnie jak luksusowa limuzyna i obszerne mieszkanie w nowoczesnym apartamentowcu. Z całego bogactwa ledwo uszło z życiem 70 metrowe mieszkanie na Woli. O prywatnej szkole mogłam zapomnieć. Wakacje? Dalekie podróże zostały zastąpione oddechem na Mazurach. Ubrania? Zbytki? Rodzice liczyli każdy grosz. Tata, z podkulonym ogonem wrócił do pracy u kogoś, mama też musiała zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Szczęśliwa nie była. A ja? Straciłam konia, przyjaciółki i uśmiech. Poczułam się tak bardzo wyrolowana przez życie. Oszukana na maksa.
To dziwne. Nigdy nie przypuszczałam, że mogę nie być bogata. I że moje koleżanki mogą mnie przestać lubić tylko z tego powodu. A one – psiapsiółki od serca potraktowały mnie jak trędowatą. Z dnia na dzień całkowicie zniknęły, zerwały wszelkie kontakty. To samo tyczyło się znajomych moich rodziców. Skoro przestali mieć kasę i w niczym nie mogli się przydać – stracili na wartości towarzyskiej. Ciocie, wujkowie – nagle zapomnieli o imieninach, Świętach -przepadli. Ostała się nieliczna garstka wiernych towarzyszy naszej niedoli. Większość z nich zapewniła jednak na wstępie, że ma ulokowane aktywa i na pożyczki nie mamy co liczyć. Asekuracja pełną gębą. Matka była wstrząśnięta, ojciec przygnębiony. A ja?
Wrzucili mnie do nowej szkoły, w nowe środowisko gdzie nikt się mną już nie zachwycał. Dziewczyny były zainteresowane skąd się wzięłam, chłopaki, jak to chłopaki, udawali niezainteresowanych całkiem. A może tacy byli? Nauczyciele szybko pokazali mi moje miejsce w szeregu. Wychowawczyni przekonywała, że musze nauczyć się, dostosować do nowych realiów. To prawda nie byłam nawykła do ciągłego pisania klasówek, permanentnego odrabiania lekcji i chodzenia na ósmą. Poza tym, wcześniej nosiłam mundurek – taki jak pozostali, a teraz musiałam zakładać stonowane ubrania, spodnie bez dziur, ugrzecznione bluzeczki i tak dalej. Tusz na rzęsach, lakier na paznokciach? Zapomnij Kaziu!
Było ciężko. Jednocześnie bowiem zaczęłam przemieszczać się po Warszawie komunikacją miejską, a w niej ścisk, tłok, smród niedomytych ciał i niewyszorowanych zębów. Katastrofa. Straciłam swoją fryzjerkę i panią Jole, która do tej pory dbała o moją przetłuszczającą się cerę. Czułam, że grunt usuwa mi się spod nóg tym bardziej, że rodzice kłócili się coraz intensywniej…
Mama nie umiała odnaleźć się w nowych realiach. Stale żaliła się tacie na to, że DUSI się w tym małym mieszkanku, że brakuje jej rozrywek, że jest strasznie zmęczona. Nie miała za bardzo gotować, nie radziła sobie z zakupami żywnościowymi. Było ciężko. Tata coraz częściej znikał, a jak wracał śmierdział alkoholem. Pewnego dnia nie wrócił wcale. Szukałyśmy go z mamą kilka dni. Zapadł się pod ziemię. Zorientowałyśmy się tylko, że zniknął jego paszport i część gotówki. Mama podsumowała, że miał na tyle przyzwoitości, że nie zabrał wszystkiego, a przecież mógł.
Po miesiącu przysłał list, że wyjechał i żeby go nie szukać. Sytuacja go przerosła, próbuje poukładać sobie wszystko w głowie. Obiecał, że jak stanie na nogi będzie nam przesyłał pieniądze.
Mama, po początkowym szoku, odbiła się od dna. Sprzedała część markowych ciuchów, torebek, butów. Zmieniła pracę na trochę lepiej płatną i powoli zaczęłyśmy układać sobie życie. Musiałyśmy zrezygnować z wystawnego życia, ale jakoś dałyśmy radę. Powoli zyskałam nowe koleżanki, powoli zaakceptowałam, że straciłam koronę i pogodziłam się, że w najbliższym czasie nikt mnie nie będzie raczej znowu koronował. Mało tego czasem obrywałam berłem po głowie. Nie dostałam się na wymarzone studia, musiałam iść na takie, które nie wydawały mi się szczególnie ciekawe, ale były PERSPEKTYWICZNE. Z chłopakami szło mi średnio. Jak mi się ktoś podobał, to nie był mną zainteresowany i na odwrót… Różowo nie było.
Kiedy odzyskałyśmy z mamą względny spokój, poukładałyśmy swoje życia, dogadałyśmy się ze sobą i zaczynałyśmy nawet się lubić i śmiać z tych samych rzeczy na progu mieszkania stanął on. Mój ojciec. Wyglądał nędznie. Bardzo się postarzał, był pomarszczony i przygarbiony. Przyszedł zapytać czy jeszcze chcemy go w swoim życiu. Czy znajdzie się w nim miejsce dla niego.
Krucze, wyszedł po zapałki wrócił po dziesięciu latach i chciał żeby było jak dawniej. To było trudne. Tyle łez, strachu, samotności. Tyle pretensji do siebie, że nie umiałyśmy dać mu wsparcia. Mama miała już kogoś. Nie mieszkał z nami ale zajmował całe jej serce i część mojego. Zastąpił go, ale nie wykurzył całkiem. Pamiętałam jak tata mnie kochał. Jak o mnie dbał. Jak uwielbiał sprawić mi radość i spełniać kaprysy. Teraz stał przede mną człowiek przegrany. Bez grosza przy duszy. Zniszczony życiem.
Zaprosiłyśmy go na kolację, porozmawiałyśmy, wyprostowaliśmy nieco drogi. Było rzewnie, wściekle, smutno i trochę pogodnie. Cały wachlarz emocji. Kiedy wyszedł wpadłam w histerię. Wróciły wszystkie wspomnienia, uczucia wybuchły na nowo. Żal. Poczucie osamotnienia. Potem zrobiłam podsumowanie. Ile osiągnęłam, co naprawiłam, kim jestem. Wiem, że dzięki tej trudnej sytuacji poznałam samą siebie, wiem czego chcę i na co się nie zgodzę, wiem do czego dążę i czego szukam, ale przede wszystkim SAMA dam sobie ze wszystkim radę. Jestem SILNA. Znam swoje mocne strony. Mam PRAWDZIWYCH przyjaciół dla których miarą sympatii nie jest pełny portfel. I co z tego, że jestem zaimpregnowana luksusem? Wiem, że to nie o luksus materialny chodzi w życiu, bo on bywa bardzo złudny. Moim największym luksusem jest wolność i świadomość siebie. Nie miałabym tego wszystkiego, gdyby fortuna kołem się nie toczyła…
Z ojcem widuję się raz w miesiącu. Tak ustaliliśmy. Mieszka samotnie w małym mieszkanku w Radzyminie z trudem wiążąc koniec z końcem. Zapłacił bardzo wysoką cenę za próbę zapewnienia nam i sobie luksusowego życia. Czy mam do niego żal? Gdybym napisała, że nie byłoby to kłamstwem. Tak, mam do niego cień żalu. Teraz wiem, że wolałabym mieć normalną rodzinę niż willę i kucyka. Ale cóż, życie bywa przewrotne. Każdemu z nas przydziela jakiś los i tylko od nas zależy jak nim pokierujemy. Jak uda nam się pokonać przeszkody, które ustawia na naszej drodze.
Jestem szczęśliwa. Doceniam to, co mam. To, co tu i teraz. Za chwilę kończę studia i idę do pracy, a co będzie dalej? Będzie dobrze. A jeśli nie będzie dobrze to i tak zdołam wszystko sama naprawić! Wiem to…
Kolaż autorstwa Magdy Górskiej @magda_americangangsta