Trudno było jej uwierzyć, że może kogoś zainteresować. Była taka zwyczajna. Niczym się nie wyróżniała. Zdawało się jej nawet czasem, że jest przezroczysta, niewidoczna.
Rodzice mawiali, że jest córką idealną. Zawsze poukładana, ogarnięta, zapięta na ostatni guzik, starannie uczesana. Urodzona w terminie, rozwijająca się w zgodzie z harmonogramem, bezproblemowa od zawsze. Nigdy nie sprawiająca kłopotów. I samoobsługowa, odkąd było to możliwe. Zosia- samosia i kobieta-kot w jednym.
Umiała sobie poradzić w każdej sytuacji, bo wzbudzała w ludziach sympatię swoją pozorną nieporadnością, kruchością, niewidzialnością. I dopasować się umiała. Była jednym z tysięcy puzzli – w każdej układance. Skromna, nie rzucająca się w oczy. I do tego ładnie malowała, dużo czytała, umiała słuchać i nie mówiła zbyt dużo.
Lubiła pichcić, odciążając w tym wiecznie zaganianą mamę. I jeszcze pomagała przy opiece nad młodszą o pięć lat siostrą jakby uniemożliwiając jej dorośnięcie, wyręczając na każdym kroku, chroniąc przed złym światem i ludźmi. Pomagała jej w szkole, robiła drugie śniadania, plotła warkocze, a potem przyprowadzała z zajęć, kiedy było ciemno. Nieproszona, bo czuła, że tak trzeba. Będąc niejako w cieniu, na drugim planie, w tle. Miała przekonanie, że tam właśnie jest je miejsce.
Zwykła dziewczyna
Kiedy spojrzał na nią po raz pierwszy, obróciła się za siebie, myśląc, że obserwuje kogoś, kto stoi za nią. I zdziwiła się, bo nikogo tam nie było. Wyraźnie patrzył na nią. Zastanawiała się nad przyczyną – może zrobiła odruchowo jakąś głupią minę, założyła poplamioną bluzę czy wyglądała śmiesznie? Nie rozumiała, że ktoś może patrzeć na nią z zachwytem. Z zainteresowaniem? Na nią?! Nie. To musiała być pomyłka.
Pomyłki zdarzały się jednak coraz częściej. To była lawina pomyłek. Cała seria. Zauważyła, że patrzy na nią z pewną przewidywalną regularnością. Jakby odważniej, zadziorniej, ze znakiem zapytania w oczach. I z cieniem uśmiechu ukrytym pod powiekami.
Zwykła dziewczyna – na celowniku
Onieśmielał ją. Przerażał, bo był pierwszą osobą, która wyraźnie ją widziała. Jakby wydłubał ją z cienia w którym dotychczas miała bezpieczne schronienie. Wydłubał i trzymał na celowniku mierząc wzrokiem.
I to wcale nie było ekscytujące, ani fajne.
Bała się, że być może przyjdzie mu do głowy żeby do niej podejść. I głos ugrzęźnie jej w gardle. I straci moc. Osłabnie, jakby ktoś rzucił na nią klątwę. I wtedy on przekona się, że tak naprawdę ona nie istnieje. Jest wytworem jego wyobraźni. Nie ma nic do powiedzenia, do dodania. Że nie ma w niej ani grama słodyczy, ani ziarenka pieprzu, ani krztynki wyrazistego smaku. Jest mdła, nijaka, ale trudna do strawienia. Zaczęła się kulić w sobie, zwijać w kłębek. Przerwy spędzała w bibliotece pochylona nad książkami, które miały być jej tarczą. Chronić przed jego wzrokiem.
Patrzyła wyłącznie w dół. Każda próba rzucenia wzrokiem w kierunku, z którego mógł dobiegać szept jego duszy zaklętej w spojrzeniu – ucinała w zarodku. Była pewna, że on jej szkodzi. Oślepia. Miała wrażenie, że tym spojrzeniem chce ją prześwietlić, odkryć prawdę, którą dotąd udawało jej się ukitrać w gęstej sieci gestów, uśmiechów, pozornych ruchów.
Zwykła dziewczyna – czmycha
Na powierzchni uśmiechała się gasząc pożar przerażenia, słuchała tego, o czym terkotały bez przerwy jej koleżanki z klasy i ukrywała się w zakamarkach szkoły usiłując coraz bardziej zgubić się w sobie.
To był zbieg okoliczności czy działo przeznaczenia, nie wiedziała. Dopadł ją, na schodach kiedy patrząc tak, by nie widzieć– potknęła się i bezładnie runęła w dół. Przejął ją niemal w locie jakby był aniołem ratującym ja z odmętów absurdów i lęków w których tonęła od lat. Wtedy pierwszy raz spojrzała na niego naprawdę. I zobaczyła w jego oczach swoje odbicie. Speszyła się, bo taka z niej była gapa. Zaczerwieniła, powiedziała coś bez ładu i składu i uciekła. Tak, uciekła. A on nie pobiegł za nią, nie wyznał jej miłości, nie chwycił za rękę. Nie było jak w romansach. Poszedł, sądząc ze stukotu kroków, w inną stronę.
Wróciła do domu inna. Nie przygotowała obiadu, nie sprawdziła lekcji siostrze. Coś w niej pękło. Obwiniała się, że jak zwykle nawaliła, znowu źle postąpiła, nieumyślnie spowodowała katastrofę lotniczą w swoim sercu, które chwile wcześniej z łoskotem rozbiło się na schodach liceum do którego pilnie chodziła. Zrozumiała, że jeśli czegoś w sobie nie zmieni, całe życie będzie snuła się po świecie niczym własny cień. Bez nadziei. Beznadziejna.
Płakała kilka dni, tak by nikt nie zauważył choć ci, którzy mieli nie widzieć – dostrzegli. Rodzice próbowali dociekać co się stało, że nagle przestała machać skrzydełkami i osiadła na gałązce smutku. Siostra gładziła po włosach i przytulała się do niej niczym mały kotek spragniony czułości. A ona się odsunęła. Od wszystkich. Będąc blisko, dryfowała pod kołem podbiegunowym.
Zwykła dziewczyna – marzenie o lataniu
Nagle obudziła się w niej tęsknota żeby wzbić się do nieba, szybować, zachwycać światem, głęboko oddychać. Czuła to mocno dławiąc się własnymi łzami bezradności i rozczarowania. Czuła, że sama hamuje siebie, że zabiera sobie szanse. Że upychając siebie w kącie – traci to, co ważne.
Zdała sobie sprawę, że całe życie oszukuje siebie wmawiając sobie i innym, że jest szczęśliwa, a przecież jej nie ma. Nie daje sobie szansy.
Była nijaka. Byle jaka. Sklecona z oczekiwań. Ulepiona z obowiązków. Z klapkami na oczach. I lękiem, który był jej silnikiem i który gasł za każdym razem, kiedy wpadała na pomysł żeby poznać lepiej mapę własnych oczekiwań. Z sobą schowana za sobą, albo całkiem pozbawiona siebie. Czuła się głupia, a jej słowa nic nie ważyły. Były niczym piórko na wietrze – bez znaczenia, bez wartości.
A przecież tak dużo czytała. Budowała się fragment po fragmencie. W jej duszy kłębiła się tona uczuć, a w głowie falowały miliony myśli przykrytych siateczką kurzu niemocy. Niewiary. Samoniechęci. Topiła się będąc wprawną pływaczką. W mętnej wodzie własnych strachów i straszków.
On patrzył dalej. Teraz trochę na to nawet czekała choć z lękiem jeszcze potężniejszym. A może powinna podziękować mu za pomoc? Przecież ją dostrzegł, uratował, obudził z letargu. A, że poszedł? Za dużo oczekiwała – nie oczekując niczego. Trochę rozczarował choć to i tak przecież ona zachowała się niewłaściwie. Była bezdennie głupia i tyle.
Zwykła dziewczyna – niezwykła
Któregoś wiosennego dnia, bez nadziei już, dreptała z ciężkim bagażem trosk, do szkoły. Świeciło słońce. Pachniało bzem. I wtedy stanął na jej drodze. Podszedł, głęboko spojrzał w oczy i przedstawił się pytając czy skoro idą ta samą drogą i w tym samym kierunku, to może iść obok niej. Struchlała. Kiwnęła głowa. Poszli razem.
To wszystko nie było łatwe. Gumowa rozmowa klejona zachwytem. Origami ze słów. Obłok marzeń, powiew delikatności zmieszany z zapachem wody kolońskiej. Milczące usta wprawiające w ruch serce. Nadzieja pęczniejąca pod powiekami.
Zwykła dziewczyna – w sidłach miłości
Nie mogła uwierzyć, ze to wszystko dzieje się naprawdę. Tak nierealne jak sen. Tak złudne i kruche. Wstrzymywała oddech. Mrużyła oczy. Słuchała więcej, ważyła słowa szepcząc.
On był inny, choć podobny. Nie szastał emocjami choć zalewały go aż po czubek uszu. Zachwycał się nią, bo była tak subtelna, że aż nierealna w swojej delikatności. Upleciona z pajęczej sieci jego marzeń. Unosiła się kilka centymetrów nad ziemią, nieporadna, zagubiona i bezdennie dobra. Nie z tej ziemi.
Patrzył na nią i widział kogoś tak innego, nieoczywistego, niedopasowanego choć pozornie stopionego z każdym tłem. Skromna, przykurzona, wycięta z innego szablonu, skrojona na miarę oczekiwań wszystkich wokół. Ugrzeczniona, onieśmielona, wycofana. Zapętlona. Pragnął ją uwolnić. Rozsupłać. Przywrócić do życia. Zmienić? Nie, wyciągnąć z głębin.
Zwykła dziewczyna – zaplątana w uczucie
Czuła, że odkąd wkroczył w jej świat – wszystko zaczęło nabierać innego wyrazu. Krok po kroku, we własnym tempie, na jej zasadach. Ingerował tak, by nie czuła presji, pokazywał jej świat widziany przez siebie. I to była kusząca wizja. Trochę jak taniec do muzyki płynącej z serca.
Pewnego letniego dnia zapisała w pamiętniku, że jest szczęśliwa – pierwszy raz w życiu. I choć wie, że to szczęście nie jest dane na zawsze zamierza wycisnąć je jak cytrynę, bo dzięki miłości zyskała odwagę, by wreszcie próbować być sobą. Na własnych zasadach. W zgodzie ze swoim regulaminem wewnętrznym.
Jej oczy odzyskały blask, a w duszy zrobiło się miejsce na milion odcieni życia. Na barwy i emocje, których do tej pory nawet do siebie nie dopuszczała. Poczuła się wolna w sobie, choć u jego boku. Wolna od poczucia winy, spuszczona ze smyczy lęku. Zainfekował ją wiarą w siebie i pogodnym przekonaniem, że życie, choć nie jest idealne, potrafi być piękne.
Przecież nie da się kochać kogoś na zawołanie! – Ego Friendly