W poprzedniej części Anna została uratowana przez firmę ochroniarską, która przyjechała niespodziewanie w ostatnim momencie (tylko kto ją wezwał?). Dyszący złoczyńca wyskoczył przez sypialniane okno i uciekł na swoim motorze gdzie pieprz rośnie (albo gdzie indziej -kto go tam wie). Razem z nim zniknął Arnold i suczydło. Anna gorączkowo zaczęła ukochanego szukać. Ponieważ słyszała jakieś stukoty w piwnicy postanowiła otworzyć mosiężne zamki i zobaczyć co tam się dzieje.

Pierwszą rzeczą na którą zwróciłam uwagę gdy otworzyłam drzwi do piwnicy był zapach. Bardzo intensywny. Odurzający. Słodki, wilgotny, ale w gruncie rzeczy chyba ładny. Tak musiała pachnieć czystość zmieszana z ciemnością, przeszłością tego domu i moim strachem. W pomieszczeniu panował niemal kompletny mrok. Przerażona zaczęłam macać ściany żeby znaleźć włącznik światła, który znajdował się przecież na widoku. Byłam tak rozdygotana, że ledwo udawało mi się złapać oddech. Jak ryba wyciągnięta z wody. Łapałam tlen wielkimi haustami jakby w obawie, że zaraz się uduszę.

Spodziewałam się znaleźć tam Arnolda. W mojej wyobraźni leżał na schodach zakneblowany czekając na ratunek. Tym ratunkiem miałam być ja. Kiedy zapaliłam światło w piwnicy Arnolda jednak nie dostrzegłam. Nigdzie go nie było. Tuż przy mojej nodze przebiegły natomiast dwie korpulentne, szare myszki. To chyba one wprawiały mury domu w te przedziwne wibracje. Kiedyś bałam się myszy. Teraz, w obecnej sytuacji nie poczułam nic prócz zdziwienia. Zaskoczenia. Myszy były ostatnimi istotami, które spodziewałam się spotkać na poziomie minus jeden.

Piwnica była rzeczywiście wysprzątana i niemal pusta. Mój oddech odbijał się od ścian tworząc niemalże echo. Jedynymi przedmiotami, które były tam przechowywane był duży, zabytkowy fortepian w doskonałym stanie, welurowy, miękki fotel opakowany w pokrowiec z grubego plastiku i ogromna skrzynia zamknięta na kłódkę. Pełna. Ciężka. Intrygująca. Przyznam szczerze, że nawet przez chwilę zastanawiałam się jaki skarb może w niej tkwić.

Małe okienka, przez które w normalnej sytuacji, wpadłoby trochę światła – zasłonięte były grubymi roletami. Ktoś zrobił to z pełną premedytacją. Dziwne to było w gruncie rzeczy. Po co zasłaniać okna od piwnicy w domu jednorodzinnym? Byłam ciekawa czy to pomysł Arnolda czy poprzednich właścicieli.

Kiedy już, już miałam zacząć wdrapywać się na górę dostrzegłam coś jeszcze. W kącie piwnicy, między schodami, a fortepianem stało oparte o ścianę przepiękne, ogromne kryształowe lustro w ciężkiej złotej, mocno zdobionej ramie. Lustro zachwyciło mnie. Było w nim coś niezwykłego. Miało moc przyciągania. Zapragnęłam je mieć w sypialni. Świat, który się w nim odbijał był jakby piękniejszy, łagodniejszy, spokojniejszy, pełen dobrej mocy. Dotykałam ramy z jakąś czułością i zachwytem i nagle zobaczyłam, że po prawej stronie z boku wsi na niej wieszak z  jakimś ubraniem opakowanym w torbę ochronną. Zastanawiałam się czy mam prawo rozsunąć zamek żeby zobaczyć co znajduje się w środku. Niewiele myśląc rozsunęłam go jednak i moim oczom okazała się elegancka jedwabna suknia. Biała, zdobiona kryształkami i subtelna koronką. Urzekająca, z klasą. Piękna. Zapierająca dech w piersiach. Jak lustro.

Czyżby to była suknia byłej żony Arnolda? Jeśli ją zatrzymał musiał nadal kochać. Poczułam ukłucie zazdrości w sercu. A co będzie jeśli ta kobieta nagle się odnajdzie? Jeśli zjawi się w naszym życiu i odbierze mi go? Poczułam silny ból. Serce. Rozpadało mi się na miliony kawałków. Byłam bardzo silna i jednocześnie krucha jak porcelana. Twarda i jednocześnie niezwykle łatwopalna. Wydarzenia ostatnich miesięcy bardzo mnie zmieniły. Sprawiły, że stałam się bardziej ostrożna, mniej ufna, roztrzęsiona. Nie wiedziałam w co mam wierzyć i komu. Instynkt podpowiadał mi, że nie powinnam wątpić w uczucia jakie żywi do mnie Arnold, ale gdzieś podskórnie bardzo bałam się tego jak ta bajka się skończy. Im dłużej trwała nasza znajomość tym moje życie bardziej zaczynało przypominać thriller zamiast romansu z happy endem.

Kiedy dotykałam palcami śliskiego materiału z którego uszyta była suknia, do piwnicy wszedł jeden z ludzi, którzy ochraniali dom. Podszedł do mnie i powiedział.  -Proszę ze mną. Chyba go znaleźliśmy.

Arnold i Spółka (cz. 58)

 

Photo by David Marcu on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.