
Zacznijmy od tego, że nigdy nie chciałam mieć dzieci. Wiedział o tym cały świat. ON też. Nie robiłam z tego tajemnicy. Nie ukrywałam przed nikim. Dla mnie to nie było żadne zagadnienie. Nie lubiłam dzieci, wkurzały mnie. Były wrzaskliwe, ryczały bez powodu i całkowicie zagarniały świat swoich rodziców. Nie, bobas nie był na moje nerwy! Bez dwóch zdań!
Kiedy mówiłam głośno o tym, że nie zamierzam mieć dzieci – spadały na mnie gromy z jasnego nieba. Byłam celem ataku rozjuszonych koleżanek, teściowej i niemal całej reszty kobiet z mojego otoczenia i z otoczenia mojego otoczenia też:-) (takie sensacyjki są bardzo chodliwe!). Inne przedstawicielki rodu damskiego nie rozumiały, za to oceniały aż furczało. Że jestem jakaś dziwna, mało kobieca, wyzuta z uczuć wyższych, egoistyczna, skupiona na sobie i w ogóle. I ciekawe co mi po tej pseudo karierze?! No i co on we mnie widzi. Przeciez mógłby znaleźć sobie normalną babkę, a nie takie coś… Tak, ich zdaniem nie miałam prawa nie chcieć mieć dziecka. Tak po prostu mieć inny pomysł na swoje życie. To był GRZECH!
BO MATKA MA BYĆ TAKA, A NIE INNA
Byłam bezczelna, to znaczy miałam czelność głośno wyrażać swoje zdanie czym napędzałam karuzelę nieżyczliwości. Nie, nie robiłam tego celowo. Po prostu byłam szczera. I tyle. A co, nie miałam prawa? Jedni mogą chcieć, a inni nie koniecznie, czy nie?!
Pięć lat po ślubie, niespodziewanie, ku uciesze mojego prywatnego męża, zaszłam w ciążę. To był cud. Naprawdę. To nie miało szansy się stać, ale się stało, więc zaakcpetowałam wolę losu z pokorą! Marzenia mojego męża się ziściły, choć nie naciskał, nie wywierał presji, zaakceptował fakt, że być może nigdy nie dojrzeję do roli matki.
Ciążę znosiłam całkiem nieźle. Pracowłam niemal do porodu. I niemal do porodu wysłuchiwałam pojękiwania na temat tego jak to wszystkich oszukałam, wystrychnęłam na dudka, wyprowadziłam w pole. Jak to lubię być kontrowersyjna, bo tak. Jak to jedno mówię, drugie robię, a trzecie myslę i tak dalej i tak dalej…
KOBIETA SAMA WIE CO JEST DOBRE DLA JEJ DZIECKA
Mała urodziła się w terminie. Przyszyła na świat naturalnie. Ot tak. Poszłam do szpitala i urodziłam. Z mężem w sali i ze znieczuleniem w organizmie. Też źle. Bo facet nie powinien uczestniczyć w porodzie. To NIEDOPUSZCZALNE. To dla niego obrzydliwe i pozostawia rysę w pamięci. Kobieta przestaje być sexi, staje się za to obleśna. Obrzydliwa. Paskudna. A jeszcze na dodatek -to znieczulenie. Przecież nie wiadomo jak działa na dziecko. Można było krzywdę mu zrobić. I wszystko dla własnego komfortu. No egositka, skandalistka, koniec świata… Potem było tylko gorzej.
Nie miałam pokarmu przez komplikacje zdrowotne, więc nie karmiłam. Nasłuchałam się, ze w związku z tym nigdy nie schudnę, a mała bedziee mała całe życie, chorowita, słabsza i intelektualnie do tyłu względem rówieśników. A w ogóle to nie do pomyślenia. O laktację trzeba walczyć. Trzeba się o nią zabijac. Mleko modyfikowane to straszny syf. Tak odpuścić. Zrobić TO własnemu dziecku. W imię wygody własnej…
STALE, CZYIMŚ ZDANIEM, BYŁAM NIE TAKĄ MATKĄ
Kiedy mała miała rok wróciłam do pracy, a ona została z nianią. I tu znowu skucha. Ambicje były, jak niosła wieść gminna, ważniejsze niż dobro MOJEJ córki, która całe dnie siedziała z obcą babą. Może psychopatką, może kretynką, złodziejką, narkomanką? Jak tak można -szczególnie, że mój mąż, a jej ojciec dobrze zarabiał, więc sytuacja mnie nie zmusiła… To było potworne. Mała zbrodnia na organizmie rodzinnym.
W KOŃCU POWIDZIAŁAM: DOŚĆ
Odkąd Oleńka pojawił się na świecie, a nawet wiele lat wcześniej, stale zmagałam się z tym, co mówili inni. A właściwe inne, bo mężczyźni uchylali się od głosu. Dziś moja córeczka ma pięć lat. Jest wysoka, mądra, sprawna i wyjątkowo mało choruje mimo, że wychowała się na mleku modyfikowanym. Niania, która nadal nam pomaga stała się jej ukochaną ciocią, a ja przekonałam się, że rola matki jest cudowna choć odpowiedzialna i czasem bardzo męcząca. Dziś (znowu!) zadzwoniła do mnie teściowa żeby zwrócić uwagę, ze nie powinnam córce pozwalać skakać w kałużach i bawić się z obcymi dziećmi, a już w ogóle spać z psem, którego mąż niedawno wziął ze schroniska. Ze szczeniaczkiem. Bo nigdy nie wiadomo jakim syfem się zarazi… To był moment kiedy zebrało mi się wszystko do kupy. Coś we mnie wstąpiło. A może tylko cierpliwośc się wypaiła? Poprosiłam teściową żeby już nigdy więcej nie mówiła mi jak to jest być dobrą matka, co to znaczy troszczyć się o własne dziecko i jak je wychowywać żeby było szczęśliwe. Bo ja to wiem. Czuję.
I WIESZ CO?
Ulżyło mi. Choć mam świadomość, że plotki na mój temat nadal rozgrzewają do czerwoności słuchawki telefonów -mam to gdzieś. Przestałam się martwić tym, co mówią inni. Przyznałam sobie tytuł POTWORNEJ MATKI Z HORRORU ZWANEGO ŻYCIEM i jest mi dobrze. Mniej się martwię, częściej się uśmiecham i coraz bardziej kręci mnie to zwariowane macierzyństwo! Kto by pomyślał:-)!
Photo by Jonathan Borba on Unsplash