Czasami jest tak, że musimy coś stracić żeby zyskać coś innego. Czasami życie obdziera nas jednak ze złudzeń, pozbawia marzeń, nadziei i trudno uwierzyć, że czeka nas jeszcze coś dobrego. Tak było w przypadku Zuzanny. Życie runęło, a plany wzięły w łeb. Wystarczył jeden moment…
BYŁO, MINĘŁO!
Życie. Jak jej się jawiło? Do pewnego momentu było pasmem porażek i kakofonią dźwięków, potem jednak zmieniło bieg i stało się całkiem znośne, a może i nawet całkiem niezłe. Tuż po trzydziestce znalazła wreszcie miłość życia, dostała całkiem ciekawą pracę za którą dało się przeżyć, wynajęła fajne, przytulne mieszkanie w dobrej dzielnicy – słowem złapała wiatr w żagle. Złapała i uwierzyła, że pech opuścił ją na dobre. Może wypłakała już swój limit łez? Może wykorzystała cały potencjał pecha, który przysługiwała na życioosobę? W każdym razie bardzo pragnęła żeby właśnie tak było. I zaklinała los.
LATO
Lata upływały jej słonecznie. Na podróżach, czytaniu książek, kąpielach w morzu i przeróżnych przygodach przeżywanych w cudownym towarzystwie ukochanego. Zdobywali szczyty, wydeptywali własne ścieżki, jeździli na rowerach, tułali się po kinach plenerowych, rozpracowywali letnią mapę nocnego nieba i zwiedzali świat w wersji ekonomicznej. Nie byli rozrzutni. Pieniądze nie miały dla nich większego znaczenia, bo wiedzieli, że one szczęścia nie dają. Mieli świadomość, że najważniejsze rzeczy są za darmo, ale wymagają wysiłku, pielęgnowania, docenienia, troski i miłości. Kolekcjonowali wspólne chwile ciesząc się nimi jak dzieci. Napawali się dotykiem, uśmiechami, westchnieniem zachwytu. Oboje byli po przejściach, więc doceniali każdy moment.
JESIEŃ
Jesienią układała bukiety z liści i wysuszone umieszczała w wazonach. Sprawiało jej to sporą przyjemność. Były kolorowe i wprowadzały fajny klimat w czterech ścianach. On zauważał, komplementował. Nawet robił zdjęcia tym jej małym, arcyprzyjemnym dziełkom sztuki naturalnej. Wspólnie przygotowywali przetwory. Wekowali, drylowali, kroili, mielili, oskubywali, zagęszczali, przecierali, doprawiali, piekli, dusili i umieszczali w słojach. A potem szorowali dłonie i pucowali kuchenne blaty. Zmęczeni padali wieczorem na kanapę i czytali, oglądali filmy, snuli plany na przyszłość. Jeździli też na grzybobrania zachłystując się zapachem lasu i kłócąc o to, kto ma lepszą orientację w terenie. Ona podziwiała muchomory, a on miał szósty, grzybi zmysł. Wyławiał piękne kanie, podgrzybki, maślaki i kurki. Zatracali się na tych grzybobraniach po całości. Zapominali o całym świecie. A potem czyścili te zdobycze, suszyli szykując się na nadejście zimy.
ZIMA
Lubili także zimy. Nawet te wyjątkowo mroźne. Szybko robiło się ciemno, więc można było prowadzić długie rozmowy przy świecach. Patrzeć na ogień. Jak figluje i tańczy w rytm oddechu świata. W weekendy jeździli na łyżwach, ubierali się ciepło i wyruszali w podróż przed siebie. Mazali buzie tłustym kremem nivea, zakładali grube, wełniane rękawice zrobione z myślą o ich dłoniach-przez jej matkę. Na głowy wsuwali misowate czapy, zasuwając się w puchatych kurtkach upodabniających ich do bałwanków. Mieli za nic to, że wyglądają jak pokraki, bo patrzyli na siebie z miłością i tylko to się liczyło. Zwiedzali, ramię w ramie, okoliczne miejscowości racząc się kanapkami i gorącą herbatą z termosu. I byli zadowoleni. Wracali do domu zmęczeni i wtedy zwykle on przygotowywał jakąś kolację na ciepło. Potem ona zmywała nie mogąc nachwalić się smakowitości, które przyrządził. Lubili patrzeć kiedy padał śnieg i wtedy zaczynali marzyć…
PRZERYWNIK – MARZENIA
Śnili o małym, drewnianym domku w zacisznej miejscowości. O kawałku własnej polany po której rano przechadza się słońce. O rechocie żab, śpiewie ptaków i szumie drzew. Ona miała nadzieję posadzić brzozę i rajskie jabłuszka, które wiosną kwitną ciesząc oczy i wprawiając jej serce w dziwne drgania. Marzyli o tym, że ich bliscy są na wyciągnięcie ręki. I o spokoju, chlebie wypiekanym w domu, a z czasem może jakimś dziecku, któremu później kupiliby psa, albo przygarnęli. On śnił jeszcze o kocie. Dachowcu z oczami zielonymi i burzliwą przeszłością. Uratowałby go, dał schronienie, a ten wyławiałby myszy i mruczał wieczorami leżąc na jego kolanach.
WIOSNA
Wiosną zwykle budzili się wcześniej, bo szkoda im było czasu na sen. Chcieli nawąchać się tej wiosny jakby na zapas, ponapawać oczy soczystą zielenią, a uszy napełnić trelem i świergotem. Nawet w tygodniu, przed pójściem do pracy, udawało im się złapać jakiś drobny spacerek. Było cicho i spokojnie. Miasto dopiero szykowało się do startu w kolejny dzień. Bardzo lubili te chwile.
CODZIENNOŚCI
Pracowali blisko siebie, więc jeździli razem, a potem on przychodził pod jej budynek i czekał na nią siedząc na pobliskiej ławeczce i czytając książkę. Z daleka słyszał, że idzie. Słyszał jej oddech, szum stóp, z wyprzedzeniem czuł zapach choć perfum nie używała uważając, że to zbytek. Jego zdaniem pachniała najpiękniej na świecie – sobą. Żyli ze sobą, nie obok. Byli sobie bliscy, jak mało kto.
Mieli jeszcze rytuały nie związane ze zmiennymi porami roku. Ona raz dziennie dokarmiała okoliczne, bezdomne koty i dosypywała ziarenek ptakom – w osiedlowym karmniku. Raz w miesiącu jeździli jako wolontariusze do schroniska pomagać wyprowadzać zapomniane przez ludzi psy. Czasem coś kupowali, wspierali finansowo – kiedy była taka potrzeba. W co drugi weekend miesiąca odwiedzali rodziców. Soboty były zarezerwowane dla jednych, a niedziele dla drugich. Kiedy któreś chorowało robili wyłom i to zdrowe wybierało się w wyprawę szlakiem korzeni wioząc wałówkę, zakupy i jakieś smakołyki. Oboje uwielbiali robić drobne przyjemności tym, których kochali. Wiedzieli, ze w życiu tak naprawdę liczy się tylko to. Liczy się miłość i troska. I jeszcze marzenia.
KOCHAJ MNIE
Im więcej czasu upływało, tym bardziej upodabniali się do swoich rodzicieli. Ona była cały ojciec, a on- cała matka. Życzliwie śmiali się z tych podobieństw marząc, że im również będzie dane zestarzeć się razem. Mieli nawet plan na tą pomarszczoną starość. Gdzieś w międzyczasie udało jej się wreszcie zajść w ciążę. Skakali z radości. Nieposkromionej i bezdennej. Zaczęli nawet szukać większego mieszkania żeby ich cud – miał swój kącik. Nic jednak z tego nie wyszło. Nie pisane im było mieć dziecko. Diagnoza nie pozostawiała złudzeń. Każde z nich rozpaczało na swój sposób, ale nadal byli w tym razem. Kiedy ból nieco zelżał, a łzy przyschły – przyniósł do domu psa. Wiedział, że zawsze marzyła, więc pragnął zrobić jej przyjemność i to był strzał w dziesiątkę. Odtąd wszystko robili we trójkę.
ZŁY LOS
Kiedy niepodziewanie zmarł jej tata, przez chwilę pomyślała, że znowu zawisł nad nią cień pecha, który prześladował ją systematycznie zanim poznała jego. Powiedziała to nawet głośno, a on przytulił ją wyszeptał, że nie pozwoli na to. Że będzie jej bronić przed światem, pechem i złymi czarami. Że będzie jej tarczą, jej rycerzem i kucharzem w jednym. Chciała mu wierzyć, więc uwierzyła. Miesiąc później ktoś otruł ich psa. Pewnie dlatego, że niektórym sąsiadom przeszkadzało, że zdarzało mu się szczekać. Uciszyli go skutecznie i na zawsze. Pochowała małe wątłe ciałko swojego przyjaciela i poprosiła go żeby więcej nie przynosił już zwierząt, bo ona nie przeżyje kolejnego rozstania. Nie da rady. Czuł, że ją zawiódł. Przecież obiecywał, że przy nim nic jej nie grozi…
FATUM?
Kilka dni po trzydziestych piątych urodzinach zasłabł. Od dawna czuł się kiepsko, ale zawsze zwalał to na coś- a to na niskie ciśnienie, a to na pogodę, a to zmęczenie, niewyspanie czy głód lub chwilowe przejedzenie. Nic jej nie wspominał, bo o czym tu gadać. Chwilowa niedyspozycja i tyle. Miała minąć tak szybko jak się pojawiła. Ale nie mijała. Zrobili mu badania, a kiedy przynieśli wyniki zastrzegł, że nie zgadza się żeby pokazywali je komukolwiek innemu. Miał nadzieję, że uda mu się wygrać z podstępną chorobą. Przecież mieli się zestarzeć razem. Przecież mieli tyle rytuałów, marzeń i planów. Przecież tak bardzo kochali się. Tak bardzo…
DRAMAT
To był cios prosto w serce. Pewnego dnia On się nie obudził. Tak po prostu. Usnął i nie wstał. Coś podejrzewała, bo od dłuższego czasu blady był i słaby. I przestał robić kolacje i czasem zasypiał w trakcie rozmowy. Mniej czytał, głośniej chrapał, rzadziej trzymał ją za rękę, mniej spacerował i chudł. Jakby znikał zapewniając ją jednocześnie, że tylko jej się wydaje. A ona nie dopytywała. Ona tak bardzo chciała mu wierzyć, Przecież nigdy jej nie okłamał. Przecież kochali się nad życie. Przecież nigdy nie skrzywdziłby jej. Nie skrzywdziłby nawet muchy…
KONIEC ŚWIATA
Jej świat rozwalił się w drobny pył. Najpierw trzymała się, łykając silne środki otumaniające i oszukując swoją głowę, że to tylko zły sen. Koszmar z którego przyjdzie jej się obudzić.. Zorganizowała pogrzeb, podtrzymywała przy życiu jego rodziców i przeniosła się do swojej mamy. Żyła jedynie dla niej. I nie mogła zrozumieć dlaczego. Dlaczego tak silnie los ją doświadczył. Doświadczył ją mimo, że nigdy wcześniej właściwie jej nie oszczędzał. Podarował jej kilka cudownych, słonecznych lat, zagrał na nosie, pokazał jej co mogłaby mieć na stałe gdyby tylko ten cholerny los tak chciał. Pozwolił marzyć, tylko po to, by strącić w przepaść. Bez znieczulenia. Bez nadziei. Bez sensu.
CAŁKIEM BEZ SENSU…
Odtąd lato, wiosna, jesień i zima zbiły się w jedną, lodową bryłę. Wszystko straciło sens. Rozpadło się jak domek z kart. Nie spacerowała, nie czytała, nawet nie śniła. Wstawała rano, otwierała z trudem oczy, szła do pracy, robiła zakupy, pomagała mamie. Zamknęła się na świat nie dopuszczając do niego nikogo. I miała żal, z którym nie udało jej się już nigdy rozstać. Miała żal do siebie, że marzyła. Że zdobyła się na marzenia, które teraz wypalały w jej sercu gorejąca ranę. Każdego dnia od nowa. Bez taryfy ulgowej. Bez litości…
Photo by Jude Beck on Unsplash
4 komentarze
Smutne jak życie i jak życie bez happy endu. Piękne opowiadanie.
Lauro, cieszę się, że Ci się podobało. Zapraszam do czytania innych opowiadań. Słoneczne pozdrowienia,
Kasia
Z przyjemnością czytam wszystkie opowiadania i czekam na kolejne!
Po, bardzo mi miło. Niebawem będą kolejne. Zapraszam.
Uściski,
Ka