Beza. Była dzieckiem planowanym, wyszukanym, wyczekanym i wymarzonym. Jasnym promieniem słońca, kulą miłości i dobrych emocji. Pojawiła się w moim życiu osiem temu. Tylko osiem i aż osiem.
Kto nigdy nie miał psa prawdopodobnie nie zrozumie. Uzna, że odbiło mi do reszty, ale co tam – każdy ma swojego BZIKA, mam i ja!
Zatem ponad osiem lat temu wybrałam się po nią, wraz z najukochańszą obstawą, z Warszawy do Wrocławia. Trasy nie pamiętam. Poruszałyśmy się chyba drogą mleczną… Odebrałyśmy ją z rąk cudownych, dobrych ludzi, którzy na starcie dali jej całe morze miłości, wrażeń niezbędnych do dobrej socjalizacji i głaskotek, przytuleń, uwagi. Była wychuchana, wymuskana, zadbana i uśmiechnięta od ucha do ucha. Rozpieszczona nieprzeciętnie!
Zaaklimatyzowała się od razu. Wsiąkła jakby w nasza rodzinę. Stała się jej integralną częścią w ułamku sekundy.
Początki były pełne gwaru, radosnych wrzasków, uśmiechniętych westchnień i tańców plemiennych, które Beza wykonywała regularnie. Co wieczór. Kiedy dopadała ją ta głupawka zwana „kwadransem świra” – biegała po całym mieszkaniu jak nakręcona łapiąc swoimi ostrymi ząbkami wszystko to, co się nadawało do uchwycenia (to co nie, też!). Kto żyw zwiewał, uciekał, wskakiwał na sofkę, która była niczym forteca. Także w tym samym czasie pojawiło się u Bzika zamiłowanie do zjadania chusteczek do nosa (zwyczaj przejęty po BEZIKOWEJ babci – Bafince!) i pasja pochłaniania wszystkiego co na ziemi lub w jej okolicy (o mały włos nie skończyło się operacją!).
Każdego dnia odkrywaliśmy ją od nowa. Każdy dzień przynosił kolejne emocje, doświadczenia, wrażenia. Każdego, wreszcie, dnia wsadzałam ją do plecaka 🙂 i kangurowałam. Łaziłyśmy po parkach, lasach, jeździłyśmy samochodem, autobusem, tramwajem. Głaskały ją różne ręce- malutkie, gładkie, pomarszczone. Jeździły karetki, światełka bożonarodzeniowe migały wokół. Wszystko po to, by bezpiecznie wprowadzić Bzika w ludzki, zwariowany świat. By nie bała się dźwięków, świateł, by lubiła ludzi. Akcja zakończyła się sukcesem choć niektórzy patrząc na mnie taszczącą każdego dnia cięższy plecak – pukali się w czoło. A my? Nie dałyśmy za wygraną. Robiłyśmy po swojemu. Na szczęście.
A potem był pierwszy spacer, pierwsze znajomości, zapach ziemi. I odkrywanie nowych pasji związanych z ogrodnictwem:). Ale o tym następnym razem. Dziś nie będzie żadnych przyZIEMNOSTEK, bo dziś świętujemy OSIEM LATA RAZEM.
Sto lat mój kochany Szałapucie. Niech moc będzie z TOBĄ Beziku! Świat z Tobą jest o wiele cudowniejszy!
Na zdjęciach moja najukochańsza Beza czyli Arcana Autumnalis ADSUM