Mieli podobne oczekiwania. Oboje pragnęli odwilży w relacjach, oczyszczania atmosfery, spokoju, harmonii i czasu dla rodziny. Postanowili dać sobie jeszcze jedną szansę mimo, że kosztowało ich to sporo. Ona rezygnowała z nadziei na związek z kimś, kto rozumiał ją bez słów, on planował porzucić romanse i poświęcić się sprawom domu. Czy po tylu latach na rozpędzonej karuzeli byli jeszcze w stanie zmienić aż tyle? Czy to miało prawo się udać?

Miłość dopadła ich kiedy jej wcale nie szukali. Ona była nieco zniechęcona do mężczyzn. Najpierw było kilku dobiegaczy, potem nastał chłopak przyzwoity, zakochany i cierpliwy, ale nudny jak flaki z olejem, a później, chyba na zasadzie kontrastu, trafił się wariat z rozwianym włosem i ułańską fantazją. Zanim spotkała Igora poznała więc różne smaki miłości. Nie, nie była święta. Raczej nieprzewidywalna i zaskakująca. Kryła w sobie sporo zagadek. Miała tajemnice. Przez krótką chwile balansowała nawet na krawędzi przyzwoitości i bardzo ją to kręciło. Były romantyczne uniesienia, zaklinanie rzeczywistości, słodkie kłamstwa, szaleństwa, głupoty i takie tam rzeczy, nazywane w dorosłym świecie błędami młodości. Potem jej mocno niezrównoważony Książe na białym koniu, co w sumie było nawet łatwe do przewidzenia, zebrał wodze i pogalopował w siną dal nie czując potrzeby załatwienia sprawy po ludzku. Adieu i tyle. Zero empatii. Zero odpowiedzialności. Zero klasy.

Chyba lubiła słodkich drani, gości z pomysłem na siebie, pewnych siebie kolesi, którzy wierzyli, że nie ma rzeczy niemożliwych. Trochę despotycznych, odrobinę zaborczych, przekonanych o swojej sile i mocy sprawczej. Męskość kojarzyła jej się z czymś takim. Z siłą właśnie, pewnością siebie, dominacją. Taki był Igor. Brał co chciał, bez skrupułów, bez wątpliwości, bez żadnego „ale”. Zachwycił ją, więc piętrzyła przed nim trudności. Testowała. Przyciągała i odpychała. Uciekała licząc, że będzie ją gonił. Milczała, wodziła na pokuszenie i pozornie zniechęcała plotąc sieć w którą wpadał coraz bardziej. Dzień po dniu.

Ta jej gra robiła na nim wrażenie, choć ani przez chwile nie wątpił, że ją zdobędzie, że będzie jego. Dość wcześnie rozgryzł kobiety. Umiał je uwodzić, czarować i sprawiać, że czuły się najpiękniejsze na świecie i pociągając jak nie wiem co. Trzymał dystans i nie osaczał, choć stale miał wszystko pod kontrolą. Dyrygował sytuacją.  Nie, nie prawił tanich komplementów, nie lukrował. Pozwalał żeby powoli mu ulegały, niektóre ulegały jednak od razu. Tych ostatnich nigdy nie traktował zbyt poważnie. Były na raz. Jednorazowe. Zbyt łatwe w obsłudze, by go zainteresować sobą na dłużej. Ona wymykała się stereotypom, standardom i regułom. Miał o czym z nią rozmawiać, dużo czytała, dbała o własną przestrzeń, stawiała granice, miała aspiracje i ambicje. Do tego była piękna, kosmicznie zgrabna i zawsze umiała się ubrać tak, by wszystkie oczy skierowane były w jej stronę. Prowokowała z głową i klasą, bez ostentacji. Była trochę wyniosła, zawsze wyprostowana. Fantastycznie poruszała się na szpilkach i świetnie tańczyła nawet tylko podrygując w miejscu. Zachwycała go jednak nawet łażąc po plaży na bosaka. Miałą w sobie to coś. Coś królewskiego…

Był przekonany, że poślubiając Joannę wygra los na loterii jednocześnie rezerwując ją sobie na wyłączność ,do końca świata i o jeden dzień dłużej. Miała być jego. Ta myśl cieszyła go jak nic wcześniej. Ponieważ miał sporo za uszami cieszył się, że udało im się wynegocjować grubą kreskę czyli umowę dotyczącą dyskrecji wstecznej. Nie mieli nigdy mówić o tym, co było zanim się spotkali. Przeszłość była za nimi i miała nie mieć żadnego znaczenia.  Z czasem zaczął jednak żałować. Gdyby wiedział o niej to, co było zagadką -może łatwiej przyszłoby im się dogadać? Może nie straciłby jej z oczu? Lepiej pilnował?

Kiedy dowiedział się, że wychodzi ze szpitala zdał sobie sprawę, że prawdziwa walka dopiero przed nim. Chciał odzyskać formę, Joanne i rodzinę. Chciał grać ze swoimi trzema kobietami życia w jednej drużynie. Chciał wierzyć, że wszystko, co dobre jest jeszcze przed nim. Pragnął posklejać to, co popękało i uwierzyć w to, co było kłamstwem. Czuł, że żona nie gra z nim w otwarte karty, ale ignorował to. Zagłuszał. Ufał, że nie zakochała się na tyle żeby robić numery. Wmawiał sobie również, że sam da radę opanować swój smak na nowe doznania i kolejne kobiety…

Gdy powiedział jej, że wychodzi, była zbita z tropu choć trochę się nawet ucieszyła. Przez te kilka dni po ostatniej, poważnej rozmowie poukładała sobie sporo w głowie. Przepracowała dużo z panią psycholog i spędziła mnóstwo czasu z dziewczynkami. Odrzuciła kilka połączeń od Pawła i wylała morze łez żegnając się z uczuciem, które uderzyło w nią z ogromną, niespodziewaną siłą. Chciała zapomnieć. Oderwać się. Przekonać, że umie się wyzwolić, że ma priorytety i silny kręgosłup moralny. Napisała długiego mejla do kochanka starając się wyjść z tej sytuacji z twarzą, załagodzić i zminimalizować jego cierpienie. Czuła się winna. Głupia. Pogubiona mimo głębokiej psychoanalizy jakiej poddawała samą siebie od jakiegoś czasu.

Na powrót Igora ze szpitala przygotowała dobry obiad, kupiła ulubione ciasto z okolicznej cukierni. Na jego powrót przywdziała maskę. Przykleiła uśmiech wmawiając sobie, że jeśli będzie uśmiechała się często – poczuje się radośniejsza. Z przykrością musiała przyznać, że ta metoda tym razem zawodziła. Z każdą chwilą dopadał ją coraz większy smutek, który ukrywała jednak przed całym światem. A zwłaszcza przed samą sobą…

Na zawsze razem (cz.68)

Photo by Andy Falconer on Unsplash

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.