Babcia zawsze powtarzała, że mężczyznom nigdy nie powinno się mówić całej prawdy, bo i po co im taka wiedza. Karolina zastanawiała się jaki to miało mieć sens. Po co ukrywać coś przed kimś, kogo się kocha? Ona wolała grać w otwarte karty, milczeniem pomijała jedynie sprawy, które był dla niej zbyt bolesne, by rozprawiać o nich w niewłaściwym momencie.

Babcia często miała rację, ale nie zawsze. Karo nie wierzyła jej zwłaszcza wtedy, kiedy mówiła o miłości i związkach damsko-męskich. Jak mogła jej słuchać, skoro Marii nie udało się stworzyć, ani szczęśliwego związku, ani nawet odnaleźć prawdziwej miłości, o której czasem coś przebąkiwała. Coś w stylu- „bo wielkie uczucie to sens życia i machina napędowa świata i warto dla niej żyć”. Kropka. I nastoletnia wnuczka mała wtedy wątpliwości czy ma się śmiać, czy płakać. Starsza, dziarska pani, radziła obu dziewczynkom dobrze obserwować ukochanego, patrzeć na rodzinę z której pochodzi i na relacje między rodzicami chłopaka z którym planuje się wiązać przyszłość. To byłyby dobre rady, gdyby nie fakt, że sama babcia niczego takiego nie zrobiła. Poślubiła faceta, z dziwnego domu, gościa, o którym czasem mówiła, niby żartem, że jest smutny jak większość jego dzieł. Winiła go za nieudane życie. Był przyczyną całego zła i wszelkich niepowodzeń, które ją spotykały, wszystkich plag egipskich, które na nią spadały. Ponieważ jednak niezaprzeczanie miała klasę, mówiła to na okrętkę, pół żartem, pół serio i tylko w chwilach zwątpienia, których, dziwnym trafem, ostatnio było jakby mniej. Karo przypisywała to faktowi, że lada chwila miała z dziadkami zamieszkać. Przypuszczała, że wizja przebywania z ukochaną wnuczką podziała na babcię niczym balsam na skołatane nerwy, albo przysłowiowy plaster miodu. Nie miała przecież powodów, żeby sądzić, że za szczęściem Marii stał ktoś zupełnie inny…

Życie było przewrotne. Ostatnie miesiące wypełnione były po brzegi skrajnie różnymi emocjami – od euforii i zachwytu, po gorycz, żal i smutek. Wahadło zdarzeń, co chwila obwieszczało nagłą, niespodziewaną zmianę. Płacz, śmiech, nadzieja, rozczarowanie, wściekłość, pożądanie czy samotność. Z tego ostatniego stanu wyrwał ją Kuba zamieniając każdy jej dzień w słodki poligon doświadczalny, zabarwiony na różowo.

Potrzebowała go, bardzo. Sama świadomość, że jest sprawiała, że życie stawało się znośniejsze. Dzięki niemu uwierzyła w siebie, poradziła sobie z wrednymi koleżankami z liceum. Zatrzasnęła jedną znajomość zrozumiawszy, że prowadzi donikąd, a nasączona jest tylko jadem i zazdrością. Zamknęła parę spraw, rozgrzebała kilka kolejnych, miała dość siły żeby przetrwać małżeńskie perturbacje rodziców i postawić im się, wywalczyć to, czego chciała.

Jedyny tak dobrze ją rozumiał. Umiał ostudzić w ułamku sekundy i rozgrzać w kolejnych sekundach. Sprawiał, że każdy dzień miał głęboki sens. Była nim tak zafascynowana, że gotowa była podpalić dla niego cały świat. Wreszcie znalazła siłę, by tupnąć nogą, wyartykułować własne potrzeby i zadbać o samopoczucie. Nie musiała już chować się w cieniu matki – umiała, mogła i chciała – sama albo w duecie z Kubą, robić to, czego pragnęła.

Ta przeprowadzka nie była spełnieniem jej snów. Do pełni szczęścia potrzebowała Kuby, a nie eleganckiego domostwa na przedmieściach. Co jej po hamaku, bujanym fotelu czy salonie w którym można urządzać wyścigi rowerowe. Nie potrzebowała większego pokoju, własnej łazienki czy garderoby. Teraz czas miał dla niej największą wartość. Czas z Kubą.

Nie była już naiwnym dziewczątkiem. Miała świadomość i niezłą wiedze na swój własny temat. Gromadziła ją pieczołowicie każdego dnia, zaskakując samą siebie. Była naprawdę silna, niezależna i asertywna. Zawsze robiła to, co uważała za stosowne w tyle mając opinie koleżanek. Dużo się uczyła, bo miała smaka na ciekawą, rozwijającą pracę, nie eksperymentowała z dragami, bo zdawała sobie sprawę, że mogłyby ja zniszczyć pozbawiając szansy na życie, o którym marzyła.

We własnej wyobraźni była kimś nieco innym – bardziej otwartym, uczuciowym, odważnym. Kimś zupełnie nie spętanym siecią konwenansów i oczekiwań. Była lodołamaczem, buldożerem – maszyną, która szła do celu nie zważając na innych. Realia wyglądały ciut inaczej.  W zakamarkach jej duszy spały kompleksy – całkiem pokaźnych rozmiarów. Usadowiły się tam również wątpliwości, cała sterta wrażliwości i subtelności. Asekuracyjnie ukrywała rozmiar miłości, który czuła. Dawkowała Kubie informacje o stanie paliwa w sercu. Robiła to z obawy przed zranieniem, a może papugując podświadomie zachowania matki, która bywała czuła wobec ojca- od wielkiego dzwonu, a przynajmniej tak się Karolinie wydawało.

Kiedy była obok Jakuba, kiedy ich oddechy spotykały się, czuła, że wypełnia ją szczęście i jakiś dziko-błogi rodzaj szalonego spokoju. Stale było jej go za mało. Stale pragnęła więcej, wciskając jednocześnie hamulec.  Chciałaby i się bała, czy to dziwne?

Kiedy mama przystała na propozycję, żeby Jakub mógł pomieszkiwać z nimi weekendowo w nowym domu -była zachwycona. Dwa bite dni miałaby go całkiem dla siebie. Wyobrażała sobie jak śpią przytulając się do siebie, potem robią wspólne śniadanie, coś oglądają, czytają, uczą się, spacerują z psem. W tygodniu pewnie widywaliby się trochę mniej, może skupiliby się na rozwoju i pasjach? Można to było wszystko połączyć. Można to było wszystko pożenić. Wierzyła w to bardzo. Wierzyła również w to, że można było być szczerą w stosunku do mężczyzny i wcale nie wyjść na tym jak przysłowiowy Zabłocki na mydle…

Na zawsze razem (cz. 88b)

 

 

Photo by Natalia Sobolivska on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.