Od kilu tygodni jego żona była nieswoja. Zastanawiał się czy aby znowu nie powróciła do zgubnego nawyku przegrzebywania jego telefon. Kiedyś robiła to regularnie, wiedział o tym doskonale, ale miał to gdzieś, bo nigdy nie niosło za sobą żadnych konsekwencji. Jeśli robi to znowu, jej problem. Odnotował, że Barbara wyraźnie spochmurniała, posmutniała i zgubiła uśmiech. Zdawało mu się nawet kilka razy, że chciała coś powiedzieć, ale kończyła zanim zaczęła, a on nie naciskał, nie dopytywał. Jak zwykle brakowało jej charakteru, co tradycyjnie było mu na rękę.
Obejrzał kilka mieszkań, zanim wybrał to, które mogłoby być wymarzone dla nich. Dla niego i Marii. Miała spore oczekiwania począwszy od lokalizacji, po wystrój wnętrza. No i chciał mieć balkon, windę i spokojne towarzystwo wokół. Kamienica miała być zadbana, czysta i kameralna. Jak się okazało oczekiwania były wyśrubowane. Spełniało je tylko jedno mieszkanie, które natychmiast zarezerwował przedwstępnie. Było drogie, ale to akurat go nie martwił. Żeby tylko było w guście Marysi, myślał robiąc proste kalkulacje dotyczące tego, ile będzie zobowiązany płacić na utrzymanie Baśki, ale to był szczegół, mało istotny detal. Teraz liczyło się coś zgoła innego. Teraz liczyła się miłość. Prawdziwa. Wybrane lokum, pragnął pokazać wcześniej Marii no i zapytać, czy zechce zacząć z nim żyć na poważnie, ze zobowiązaniami, wspólnymi śniadaniami, wanną, szczoteczkami do zębów w jednym kubeczku i chrapaniem – w jednym i tym samym łóżku. Nie pamiętał już kiedy wcześniej miał taką tremę. Był równocześnie podekscytowany i zdenerwowany. A co jeśli Maria mu odmówi? W głębi duszy rozważał taką opcję, to jednak byłby dla niego ogromny cios.
Umówił się z nią na wieczór mówiąc, że to nie będzie zwykłe spotkanie, odrobinę uprzedzając, dając jej do zrozumienia, że będzie od niej czegoś oczekiwał, jakiejś decyzji. Ujął to na tyle zgrabnie, że usłyszał w jej głosie ekscytację. I to był dobry znak. Bardzo dobry. Ciśnienie w skroniach odrobinę zelżało, serce zwolniło rozdygotany bieg. Skarcił się w myślach. Nazwał się durniem i uśmiechnął z radością, bo czuł się teraz jak młody mężczyzna na progu przygody życia. Odżyły dawne pragnienia, odżyła nadzieja i wzmógł się apetyty. Jego apetyt na życie.
Zarezerwował stolik w przytulnej restauracji, kupił pierścionek z białego złota z szafirem i zrobił miszmasz w pracowym grafiku ostrzegając kolegów, że najprawdopodobniej w najbliższych dniach będzie brał dwa tygodnie urlopu. Do domu wpadł tylko przelotem. Jak można się było spodziewać, nadział się na Basię, która oglądając „M jak miłość” obserwowała jego przygotowania. Zapytała nawet gdzie się wybiera, ale odpowiedział jej wymijająco. To był zbyt ważny wieczór, żeby miał mieć głowę do wymyślania jakiś pokrętnych historyjek. Wiedział, że nie będzie go dopytywała, więc się nie gimnastykował. No i nie dopytywała. Sądził, że wciągnęła się w serial na tyle, żeby stracić zainteresowanie życiem. Niebawem zostanie jej tylko telewizja, pomyślał i nawet zrobiło mu się jej żal.
To było przykre. Po tylu wspólnych latach nie czuł do niej już nic. Nic, prócz sentymentu i żalu za utraconymi latami. Wkurzała go choć niczemu nie była winna. To były jego decyzje. Jego odpowiedzialność. To on szukał żony, która będzie jego tłem. Miała nie mieć ambicji ani własnego zdania. Tak, takiej kobiety szukał przed laty. Okazało się, że to było pudło. Chybiony strzał. Może i dało mu wolność, wygodę, ale nic ponadto. Może gdyby układało im się w sypialni? Może gdyby umiała lepiej udawać, a on miałby więcej cierpliwości żeby spróbować znaleźć do niej drogę. Może. Teraz jednak nie miało to już jakiegokolwiek znaczenia.
Maria spóźniła się kilka minut. Wyglądała obłędnie. Kobaltowa sukienka pięknie grała z jej oczami. Kiedy weszła poderwał się od stolika niemal wywracając wazon z kwiatami, by ja powitać. Jak idiota, pomyślał sam o sobie, ona jednak chyba była oczarowana. Kiedy usiadła spojrzał jej w oczy i bez wstępnych treli moreli zapytał czy zechce z nim zamieszkać. Od zaraz, od teraz, od już. Raz kozie śmierć! Widział jak jej ogromne oczy zachodzą łzami. Widział jak rozpromienia się. Chwycił ją za rękę i zapytał raz jeszcze, tym razem odrobine za głośno, bo kilka osób spojrzało na ich z zaciekawieniem. Maria kiwnęła głową, ocierając łzę, która toczyła się po jej policzku. Pogłaskał ją po twarzy tak czule jak tylko umiał. Wyjął pierścionek z pudełeczka i wsunął jej na palec szeptając, że wreszcie jest jego, że marzył o tym odkąd pamięta, że nigdy jej nie zostawi, że jest miłością jego życia. To była chwila tak intymna i tak niezwykła, że łamał mu się głos. Powiedziała, TAK. Miał ochotę skakać ze szczęścia jak mały chłopiec który dostał elektryczną kolejkę.
Nie pamiętał o czym rozmawiali, co jedli i kiedy wyszli. W międzyczasie zadzwonił do właściciela lokalu, który zgodził się przyjechać na miejsce i raz jeszcze zaprezentować mieszkanie, które, jak się spodziewał, przypadło Marii do gustu na tyle, że od razu podpisali roczną umowę najmu. Od wspólnego mieszkania dzieliło ich kilka dni. Pewnie najtrudniejszych w życiu. Miał świadomość, że oboje będą teraz mieli ostro pod górkę, ale nie martwiło go to. Miał ją. Miał ją. Naprawdę ją miał. Na zawsze.
Photo by Ilse Orsel on Unsplash
2 komentarze
Starzy ludzie też mają prawo do szczęścia. Lepiej późno niż wcale.
Mirko, tu to chyba dość skomplikowane, niestety:-).
Ściskam ciepło,
Kasia