Już wiedział, że zawalił po całości. Miał tego świadomość od dawna, ale teraz przekonywał się, że skutki jego postępowania rozlały się na całą rodzinę. Skrzywdził nie tylko siebie, usiłując być bardziej męskim niż to możliwe, ale także najbliższe sobie dziewczyny. Był współodpowiedzialny za to, co stało się z jego małżeństwem i za to w jakim miejscu znalazła się jego młodsza, tak kochana córeczka. Gdyby poszedł po rozum do głowy nieco wcześniej, może udałoby się uniknąć wszystkich tych niepotrzebnych zmartwień i dramatów?

Zawał był znakiem przestankowym. Kropką, albo raczej wykrzyknikiem. Kazał mu zwolnić nie pytając o zdanie. Dokładnie w tym momencie, bez negocjacji i pyskówek. Ta nagła niedyspozycja stała się punktem zwrotnym. Myślał o niej teraz jak o szczęśliwym, mimo wszystko, zbiegu okoliczności. Został zmuszony do refleksji, do oglądu tego, co wokół i tego, co w nim samym. Dzięki temu mógł wreszcie dłuższą chwilę pomyśleć, zamiast stale gdzieś lecieć i działać jak robot. Mógł spojrzeć z boku na swoje dotychczasowe życie i pewne sprawy poukładać. Wcześniej miał w głowie właściwie głównie dwie sprawy – zapewnienie rodzinie życia na wysokim poziomie i kwestie życia i zdrowia swoich pacjentów. Co z tego, że był nieco oziębłym lekarzem, że trzymał dystans i nie znosił, kiedy wręczano mu koniaki, wina i whisky skoro zawsze angażował się na trzysta procent. Był dokładny, wnikliwy, analizował, szukał, łączył fakty i każdego traktował wyjątkowo uważnie. Nie miał czasu na słodkie dyrdymały, więc złościł się gdy ktoś zawracał mu głowę sprawami pobocznymi. Co go obchodziło, że pacjent stał w korku i jest zły, albo właśnie się rozwodzi – nie miał ani czasu, ani chęci na bzdurki i ploteczki. Miał przed sobą człowieka, którego trzeba było zreperować, zatrzymać na tym świecie chwilę dłużej. I to on był za to odpowiedzialny, a przecież też stał w korkach, też miał problemy osobiste, ale nikomu nimi nie zatruwał dnia,  nie musiał się tym dzielić z każdym. Bywał szorstki, owszem, czasem mogło się zdawać, że kogoś nie słucha, ale zawsze robił to z myślą o wdrożeniu właściwego leczenia, z myślą o zdrowiu pacjenta, który marudził mu i zrzędził zamiast koncentrować się na meritum. Na życiu!

Ojciec wpoił mu, jakkolwiek dziwnie by to teraz brzmiało, że rodzina jest najważniejsza. Tyrał więc z myślą, że robi to by jego kobiety mogły być beztroskie i zadowolone, by niczego im nie brakowało. Swoją rolę postrzegał głównie jako zarabiacza. Napełniał domowy portfel, więc coś mu się należało w zamian. Te stresy, zmęczenie, emocje – najskuteczniej łagodziły romanse, które przecież i tak nie miały żadnego znaczenia. Co z tego, że sypiał z kimś na boku skoro sprawę stawiał zawsze jasno – ma rodzinę i nigdy nie odejdzie od żony, bo ją kocha. Nie zwodził, nie obiecywał, nie ściemniał. Jeśli komuś nie pasował taki układ –  nie było o czym mówić. A kobiety do niego lgnęły, wyraźnie to widział i to od zawsze niemal. Mówiły mu, że jest męski, zdecydowany, że bierze, co chce i daje im się poczuć jak czuje się prawdziwa kobieta… Uwielbiał kobiety i ten ich zachwyt, te spojrzenia, odgarnianie włosów, zalotne miny, gierki. Bawiło go to jak mało co. Ale najbardziej lubił seks. Bez zobowiązań, bez skrępowania, pełen entuzjazmu i relaksu.

Męskość była w jego życiu ważna. Od zawsze słuchał o tym, że PRAWDZIWY facet nie płacze (a jakże), umie się bronić, a jak trzeba potrafi nawet użyć siły, by ochronić siebie i najbliższych. Nie, nigdy nie był mięczakiem. Parę razy dał w mordę innym chłopakom, którzy namolnie podwalali się do jego kobiety, potrącili go barkiem, albo sprowokowali… Teraz, to znaczy odkąd operował, uważał na dłonie, bo były jego narzędziem pracy. Musiał być bardziej ostrożny, tak jak z miłostkami. Dawał sobie prawo żeby sypiać z innymi kobietami jednak w całkowitej dyskrecji, tak żeby Joanna niczego nie podejrzewała. Kolekcjonował te kobiety w przekonaniu, że to jest normalne, że tak robi każdy PRAWDZIWY gość. Kto jak nie on był tym NAJPRAWDZIWSZYM z prawdziwych?! Od dziecka miał być KIMŚ, pójść w ślady ojca i uprawiać nobilitujący zawód, pomagać innym, być szanowanym, odpowiedzialnym. Szedł ściśle wytyczoną ścieżką, z której zboczył dzięki zawałowi. Dzięki Bogu, tak myślał…

Był wdzięczny losowi za tą przymusową pauzę, która zmieniła w nim wiele. Potem jeszcze przeszedł maglowanie na terapii rodzinnej i indywidualnej – i to też dało mu do myślenia. Zrozumiał jak wiele złych rzeczy robił i jak łatwo przychodziło mu tłumaczenie się z nich przed samym sobą. Był niekwestionowanym mistrzem półprawd, przymykania oczu i pisania sobie usprawiedliwień. Teraz widział to wyraźnie. Te zdrady nie były w porządku, nie były czymś, co robił każdy. Coś nimi zagłuszał, czegoś szukał oszukując nie tylko żonę, ale przede wszystkim samego siebie.

Decyzja o zerwaniu z dotychczasowym życiem sporo go kosztowała. To wcale nie było takie proste. Czuł, że coś traci, dużo tracił. Brakowało emocji na wysokim poziomie, ryzyka, ekscytacji. Zyskiwał za to coś innego -spokój, zaufanie. Odzyskiwał rodzinę, którą, jak zdążył się przekonać już nieco wcześniej, utracił, a która przecież miała być jego celem i sensem… Podjął decyzję i postanowił być w niej konsekwentny. Pracował nad sobą, uczył się chodzenia na kompromisy, słuchania między słowami, wyczuwania potrzeb innych. Zaczął działać mniej racjonalnie za to bardziej emocjonalnie. Zdecydował się na dom, choć bardzo ich to osłabiło finansowo w dość niepewnej sytuacji, spełnił marzenie żony kupując jej konia, urządził dom tak, jak zapragnęli choć rozsądek nakazywał żeby mocniej trzymać się za kieszeń. Dogadał się wreszcie z Karoliną, poznał i polubił jej chłopaka, zatroszczył się o matkę dostając obuchem w łeb od ojca, który bardzo go rozczarował, by na końcu odkryć, że o kimś zapomniał. O kimś niewidzialny, nie szukającym uwagi, chowającym się po kątach i unikającym zainteresowania. Zapomniał o swojej ukochanej Zuzce, córeczce z której tak bardzo zawsze był dumny i która nigdy wcześniej nie sprawiała żadnych problemów. Zapomniał, bo stale przekonany był, że u niej wszystko gra. Bo przecież nigdy się nie skarżyła, nie narzekała.

Po ostatniej rozmowie z córką postanowił działać i to natychmiast. Wiedział, że żona wpadnie w panikę i zacznie się obwiniać, więc wziął tę sprawę na klatę – powiedział Aśce o swoich podejrzeniach i wysłuchał jej tyrady, a potem chwycił za telefon i zadzwonił do pani psycholog, by poleciła mu godnego zaufania psychiatrę, zapisał Zu do pediatry, żeby zrobić badania szacujące spustoszenie jakie choroba wyrządziła w jej organizmie i poprosił Joannę, by teraz poświęciła więcej uwagi młodszej latorośli – w końcu nadal była na etapie szukania pracy, więc miała czas. Wszedł w jej buty – zarządził , rozdał role i już nieco spokojniejszy poleciał do pracy. Dadzą radę choćby nie wiem co, przetrwają ten sztorm i wyjdą z niego silniejsi…

 

Na zawsze razem (cz.97)

Photo by Daoud Abismail on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.