Najpierw wszyscy mi go zazdrościli. Był, na pierwszy rzut oka, idealny. Mężczyzna marzeń i snów. Opiekuńczy, czuły i uważny. Przystojny, szarmancki i pełen pomysłów. Dopiero po jakimś czasie odkryłam jego drugą twarz. Twarz szczelnie ukrytą przed światem…

Początkowo, przyznam się bez bicia, bardzo imponowała mi ta jego opętana miłość. Szalone, gorące uczucie. Pościgi, poszukiwania i tryliony telefonów na sekundę. Zjawianie się znienacka, zarzucanie kwiatami i pomysłami na wspólne spędzenie czasu. Czułam się jak bogini, gwiazda, uosobienie seksu. Dzięki tej jego namiętnej atencji miałam wrażenie, że nie ma na świecie fantastyczniejszej kobiety niż ja. Byłam szczęśliwa. Fruwałam kilka metrów nad ziemią.

Byłam chyba jego trofeum. Nachodził się, nastarał, więc mu się niejako należałam. Tak mnie traktował -jak cenną zdobycz. To prawda, wodziłam go za nos, trzymałam na dystans i grałam niedostępną, a może taka byłam? Nie chciałam się z nim umówić, bo był „zbyt” w każdej dziedzinie. Zbyt przystojny, zbyt pewny siebie, zbyt zadbany, zbyt przekonany o własnej wartości. Przećwiczyłam go, ale okazał się być również niezrażony. Każda kolejna przeszkoda tylko wzmagała jego apetyt. Wspólne koleżanki z roku pukały się w głowę i pytały co ja takiego robię i jak mogę go tak męczyć. Przecież taki ładny, taki pachnący, czarujący i mądry. Taki och i ach! Każda marzyła żeby być jego dziewczyną. Odpowiadałam im, że przecież mogą go pocieszyć, skoro tak im go żal…

Po kilku miesiącach takich wygibasów w końcu się poddałam. Trafił na mój trudny moment, gorsze dni, kiedy poważnie zachorował mój młodszy, ukochany brat. Potrzebowałam kogoś, kto mnie wesprze. W tej roli był doskonały. Nie tylko zresztą w tej. Kiedy poczuł, że wreszcie trafił na podatny grunt -nie próżnował. W ułamku sekundy zaciągnął mnie do łóżka. Wykorzystał chwile słabości? Wtedy się nad tym nie zastanawiałam. Byłam smutna, pogubiona i przerażona. A on? Był moim pierwszym chłopakiem. Po wspólnej nocy nie wyobrażałam już sobie życia bez niego.

OD POCZĄTKU OSACZAŁ

Po skończonych studiach wzięliśmy ślub i zamieszkaliśmy razem. Jeszcze wtedy nie martwiły mnie jego wybuchy zazdrości. Myślałam, że jak się kocha to tak jest i tyle. W międzyczasie w nos oberwał mój wieloletni przyjaciel za to, że mnie jakoby podrywał. Każde spojrzenie, każdy odruch sympatii ze strony jakiegokolwiek mężczyzny- on traktował w kategorii zagrożenia dla naszego związku. Pocieszałam się, że po ślubie uwierzy w końcu w moją miłości i przestanie. Że uda mi się go przekonać co do szczerości moich uczuć.

Po każdej takiej zazdrośnikowej akcji doznawałam wybuchu jego nieokiełznanych uczuć. Był czuły, ciepły i słodki jak cukiereczek owocowy. Tulił, przekonując że tyle dla niego znaczę, nikt tylko ja, nie wyobraża sobie beze mnie życia. Jestem całym jego światem. Nigdy mnie nie opuści. Tłumaczył, że będzie mnie bronił, chronił i strzegł przed złym światem, bo inni mężczyźni marzą tylko żeby mnie wykorzytać.

STOPNIOWO PRZERAŻENIE ZASTĄPIŁO ZACHWYT

Po ślubie niestety lepiej nie było. Nic, a nic. Musiałam mu meldować każde późniejsze przyjście do domu, tłumaczyć się dlaczego nie odebrałam telefonu, a nawet konsultować bieliznę którą planowałam założyć.  Kazał mi wyrzucić wszystkie odważniejsze ubrania, bo przecież mężatki nie powinny kusić, bo i po co. No i po co te szpilki-przecież zniekształcają stopę i psuja kręgosłup. Robiłam co chciał żeby uniknąć podejrzeń, irytacji i cmokania z niesmakiem.

Mój zachwyt nim powoli zaczął topnieć choć kochałam go nadal. Potrafił mieć żal o to, że za dobrze wglądam, farbuję włosy i codziennie się maluję choć jestem ładna w wydaniu naturalnym. Kiedy szliśmy razem na jakieś spotkanie towarzyskie nawet nie zerkałam na innych panów, nie rozmawiałam. Obawiałam się jego wzburzenia, wściekłości. On natomiast traktował mnie wtedy jak księżniczkę. Trzymał za dłoń, gładził po włosach, nalewał picie i podawał jedzenie. Mówił o mnie w samych superlatywach. Ktoś, kto znał nas tylko z takich imprez musiał być przekonany, że stanowimy małżeństwo idealne. Ależ pozory mogą mylić…

W końcu poczułam, że stałam się właściwie jego niewolnicą. Odciął mnie od wszystkich koleżanek przekonując, że są nieżyczliwe i mi zazdroszczą. Odciął mnie od nich, bo wyczuł, że zaczynają być mu niechętne. Tak w istocie było. Dziewczyny patrzyły z przerażeniem na to, co się ze mną dzieje. Zmizerniałam, schudłam i byłam cieniem siebie. Żyłam w klatce pogrążona na dodatek w lęku. Jedyne o czym myślałam, to co zrobić żeby go nie drążnic. Tak bardzo chciałam mieć spokój. Tak bardzo mi tego brakowało.

ODEBRAŁ MI CAŁĄ RADOŚĆ ŻYCIA

Myślałam, że jak z nim porozmawiam, wytłumaczę- zrozumie. Był przecież łebskim, mądrym facetem. Odnosił sukcesy zawodowe, rozkwitał. Po pracy chadzał z kumplami na tenisa, na squasha, kilka głębszych, imprezy firmowe. Nie ograniczał się, nie szczypał. Kiedy coś na ten temat wspominałam patrzył na mnie z miną zdziwionego i pytał czy mam na co narzekać? Przecież tak jak on mogę się rozwijać i robić, co chcę. Przecież mnie nie ogranicza. Jest wsparciem. A tak w ogóle to mogłabym nawet zrezygnować z pracy. Stać nas. Mogłabym leżeć i pachnieć. Zarabia przecież wystarczająco żeby utrzymać mnie na wysokim poziomie. Bo ta moja praca funta kłaków niewarta. Mało opłacalna finansowo i wymagająca czasowo. Powiedział to i od tamtej chwili robił wszystko żeby zniechęcić mnie, zochydzić mi ją. Był nie do wytrzymania. Właściwie to nawet cieszyłam się kiedy umawiał się wieczorami z kumplami, bo miałam teoretyczny luz. Spokój od tej jego cholernej kontroli. Potem wracał i był do rany przyłóż. Kochany, troskliwy, uroczy…

POSTANOWIŁAM SIĘ ZBUNTOWAĆ

Emocje we mnie kotłowały się. Wreszcie zbuntowałam się. No bo co mi w końcu może zrobić, myślałam. Któregoś dnia, po pracy tak po prostu wyłączyłam telefon i poszłam na piwo z koleżanką. Celowo wybrałyśmy się do lokalu w któym, byłam tego bardziej niż pewna, nie będzie mnie szukał. Było fajnie. Wreszcie się odprężyłam, wygadałam. Nie pamiętałam kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłam. Wróćiłam do domu po 22. Jego nie było. Pojawił się kiedy wychodziłam spod prysznica. Bez słowa podszedł i uderzył mnie z całej siły w twarz krzycząc, że tak jak zawsze przypuszczał jestem tylko kolejną marną dziwką. Oskarżył mnie o jakieś wydumane romanse, zdrady i inne nielojalności, o których ponoć mówili mu znajomi. I o to, że uwodzę wszystkich mężczyzn. Nawet nie pytał gdzie byłam. Dobrze wiedział też, co robiłam. Znęcał się nade mną psychicznie przez pół nocy. Krzyczał, wyzywał mnie, szarpał. W końcu powiedział, że od jutra przestaję pracować. Będę siedziała w domu i zajmowała się sobą, bo kolejnej zdrady nie zniesie…

POSTANOWIŁAM POWIEDZIEĆ STOP

Byłam okrutnie przerażona i załamana. Cieszyłam się, że chociaż nie dałam mu się namówić na dziecko, które od roku usiłował na mnie wymusić. Nie chciałam potomka bojąc się, że to będzie pretekst do całkowitego zamknięcia mnie w domu. Uwięzienia. Ubezwłasnowolnienia. Proszę, mój pomysłowy mąż, znalazł sobie jednak inne wyjście. Postanowił kreatywnie wykorzystać ten jeden drobny błąd. Ale czy to był błąd? To chyba była rozpaczliwa próba ratowania siebie. Byłam na granicy załamania nerwowego.

Nie, nie tłumaczyłam się, nie buntowałam, nie wyjaśniałam. Z piekącym policzkiem i roztłuczonym na drobne kawałeczki sercem, planowałam to, co musze zrobić żeby się wyzwolić. Ostatni raz zagryzłam zęby, ostatni raz spełniłam swój małżeński obowiązek i ostatni raz, tak sobie przysięgłam, nie przespałam przez niego nocy.

Rano szykowałam się jak zwykle do pracy. On wychodził pierwszy. Kiedy zamknęły się za nim drzwi w pośpiechu spakowałam swoje najcenniejsze rzeczy, kilka par butów, ulubione ubrania, biżuterię, kosmetyki i album ze zdjęciami. Zabrałam też dokumenty i kluczyki do samochodu i pojechałam do brata. Obiecał, że przechowa mnie przez jakiś czas. W pracy wzięłam urlop, poinformowałam najbliższych o swojej decyzji i o tym, że pewnie będą mieli gościa. Przed wyjściem napisałam jeszcze do niego list. O tym, że to koniec, żeby mnie już nie szukał, że nie chcę być dłużej traktowana jak niewolnica, że nie pozwolę by mnie upokarzał i krzywdził.

SZALAŁ Z WŚCIEKŁOŚCI

Popołudniu mój telefon rozdzwonił się, więc go wyłączyłam. Spodziewałam się, że będzie mnie szukał, więc umówiłam się z bratem i bratową, że gdyby się pojawił mają mówić, że się z nimi nie kontaktowałam. Samochód celowo ukryłam w garażu u ich zaprzyjaźnionych sąsiadów.

Zgodnie z przypuszczeniami przed 22 przyjechał. Z rozwianym włosem i furią w oczach. Był już wcześniej u moich rodziców i przyjaciółki. Wszyscy odprawili go z kwitkiem. Brat zaprosił go do środka. Wypytywał co się stało i dlaczego od niego uciekłam. Mąż powiedział, że chyba kogoś mam i z cała pewnością właśnie się u tego kogoś ukryłam. Że wystąpi o rozwód, bo czas zakończyć tę farsę. Wypił herbatę i wyszedł. Odetchnęłam z ulgą.

ŻYŁAM W LĘKU

Następnego dnia w godzinach popołudniowych, tak by zminimalizować szanse spotkania go, pojechałam do pracy by porozmawiać z szefem. Planowałam wziąć dłuższy urlop, by się na jakiś czas przed nim schować. Kiedy przyjechałam okazało się, że rano był. Uderzył mojego pracodawcę kilka razy i zabrała go policja. Był przekonany, że to właśnie z szefem mam romans. Mój prezes podszedł jednak do sprawy z pełną wyrozumiałościa. Zgodził się na mój urlop i zapytał nawet czy jakoś ie mógłby pomóc. Widział przecież do czego zdolny był ON.

Mój mąż wielokrotnie mi jeszcze groził, obrażał, poniżał i straszył. Kiedyś na ulicy uderzył w twarz i zwyzywał. Zgłosiłam sprawę na policję i dostał oficjalny zakaz zbliżania się do mnie. Odtąd lęk był moim codziennym kompanem.

Wystąpiłam o rozwód, ale on nie stawia się na rozprawach. Robi wszystko, by utrudnić mi to rozstanie. Do dziś czasem odbieram głuche telefony, ktoś sapie do słuchawki. Czuję się śledzona. Mam wrażenie, że wynajął kogoś kto za mną chodzi i robi zdjęcia. Chyba nie może sobie odpuścić. Bardzo się boję, ale liczę że może wreszcie kogoś pozna i da mi żyć.

BEZ HAPPY ENDU

To już pięć lat odkąd z dwoma walizkami wyszłam z naszego wspólnego domu. Żyję sama, w małej wynajmowanej kawalerce. Przeniosłam się do innej dzielnicy, zmieniłam pracę, ale nadal jestem sama. Myślę, że chyba tak już zostanie. Zraziłam się do mężczyzn kompletnie. Nie umiałabym już chyba nikomu zaufać. Szczęście w nieszczęściu -mogę wreszcie stanowić sama o sobie, ubierać się jak chcę nosić szpilki i czerwoną bieliznę. I nikomu nic do tego. Mogę chodzić na spotkania towarzyskie i dobrze się bawić, mogę w końcu być sobą. Czy jestem szczęśliwa? Sama nie wiem. Wreszcie jestem wolna…

Miłość nie wybiera. Zakochałam się w młodszym!

Photo by Allef Vinicius on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.