Odkąd w pełni świadom swoich potrzeb sam pisał scenariusz własnego życia – zmieniło się ono nie do poznania. W wolne poranki, zamiast pospać, biegł, i to sam z siebie, po świeże bułeczki, zajadał się całkiem innymi smakami, które podawała mu Maria lub szlajali się po knajpeczkach racząc się dziwnymi potrawami. Ukochana zdołała go namówić nawet na… kebaba.  No i śmiał się często, złagodniał. Koledzy z pracy przecierali oczy ze zdumienia. Niewiele osób wiedziało co stoi za jego przemianą.

Nikomu się nie spowiadał, to nie leżało w jego charakterze. O rewolucji jakiej dokonał wiedziało ledwie kilka osób. Choć nie był dumny z tego, co zrobił, był za to szalenie zadowolony. Sprawa z Barbarą leżała mu na wątrobie, ale wszelkie wyrzuty sumienia zagłuszał kolejnymi przelewami. Poza tym starał się ograniczyć kontakt z żoną do totalnego minimum. Czuł się w jej towarzystwie dziwnie i nieswojo, a kiedy dzwoniła w jakiejś sprawie najchętniej nie odbierał. Wolał odsłuchać informację na poczcie głosowej i odzwonić wtedy, kiedy jemu było wygodniej. W ich popaprane relację wkradła się niechęć, złość i obojętność. Tak, czuł, że całkiem mu już przeszło. Została jedynie odpowiedzialność. A może tylko jakieś marne jej resztki? W końcu wiele lat była jego zoną i matką synów. Powinno było być coś więcej. Powinno, ale nie było. Próżno szukał w sobie choćby cienia sympatii do tej zagubionej, pochlipującej kobiety. Genialnie za to działała mu na nerwy. No, proszę, kto by pomyślał.

Maria była wyzwaniem. Lubił ją obserwować. A tam, lubił -uwielbiał. Patrzył na nią z zachwytem, kiedy spała posapując delikatnie. Miała alabastrową skórę, urocze zmarszczki wokół oczu i w okolicach ust. Była taka łagodna i spokojna. Patrzył gdy z półprzymkniętymi, zlepionymi snem powiekami, rozczochrana myła zęby. Przyglądał się, gdy z gracją przygotowywała mu posiłek, piła zieloną, parującą jeszcze herbatę czy rozkoszowała się ulubioną gorzką czekoladą z pomarańczą. Miała piękne, smukłe dłonie, cudnie wyrzeźbione łydki i genialne poczucie humoru, którym skutecznie rozładowywała wszystkie nerwowe sytuacje. Umiała wszystko obrócić w żart, ale kiedy wyczuwał, że ma gorszy moment, schodził jej z oczu i to było chyba najbardziej niewiarygodne. On, lew i tygrys. On facet z jajami – czuł, że w starciu z nią będzie bezbronny. Jak ona to robiła? Nigdy niczego mu nie narzucała, nie podnosiła w jego obecności głosu, mówiła cicho starannie dobierając słowa, a jednocześnie miała w sobie tyle wdzięku, dziewczęcej wprost radości. Nie dyrygowała, sprawiała wrażanie, że nie zależy jej na przejęciu kontroli. Dawała mu pełna swobodę, która stała się ciasną klatką, z której najchętniej wcale by nie wychodził, bo i po co? Było mu w niej rozkosznie.

Niezmiennie go fascynowała, z każdym dniem bardziej. I z każda nocą. Była mistrzynią tworzenia klimatu. Poza tym słuchała nie przerywając. Dawała mu szansę usłyszenia siebie. Nie doradzała, doceniała i wyhamowywała go w tak uroczy sposób, że nawet zatrzymany w locie czuł radość z tej przerwanej chwili. Rozpływał się.  Nigdy wcześniej nie spotkał kogoś takiego.

Zanim odważył się o niej marzyć, wiele razy zastanawiał się czym jest seksapil. Przychodziło mu do głowy, że nie miał on ani wzrostu, ani wagi, ani nawet koloru włosów. Był rozsiany w każdej pani po trochu. Maria natomiast zgarnęła od razu całą pulę! Seksapil był Marią. Marią pachnącą jakimś lepkim, słodkim zapachem. Marią wyjmującą naczynia ze zmywarki. Marią przysypiająca przy wieczornym filmie, rozwiązującą sudoku, grzebiącą w sklepie internetowym w poszukiwaniu kolejnej pary butów, rozmawiającej z wróblami siadającymi na parapecie ich sypialni. Marią stojącą przed nim całkiem nago, bez cienia nawet poczucia wstydu. Była bezbłędna. Niepodrabialna.  Była czystą rozkoszą, upojnym zatraceniem, słodką wolnością. Ta kobieta lubiła siebie i czuł to. Wierzyła sobie, polegała na sobie i miała do siebie zaufanie. Nie nadskakiwała mu, nie próbowała być idealną panią domu. Rozpieszczała siebie nie zapominając o nim. Uwielbiała długie kąpiele w wannie z pachnącym orientem olejkiem, pochłaniała książki, piła zdecydowanie zbyt dużo kawy i nigdy, ale to nigdy nie przyłapał jej żeby się ważyła. Do wspólnego mieszkania kupił wagę, bo lubił mieć pod kontrola swoją masę tłuszczową i dałby się pokroić, że nie skorzystała z niej ani razu. Czy to nie było zaskakujące?

Jan czuł, że się zmienił – dzięki niej. Wypełniała go słońcem jednocześnie dając cień i pozwalając na spokojny, niczym nie zmącony sen. Strach pomyśleć, co by było gdyby nie zdecydował się zaryzykować, narazić całemu światu, gdyby nie uwierzył, że ta zmiana przyniesie im coś dobrego. Gdyby nie to, tkwiłby pewnie do końca życia w tym pokracznym chocholim tańcu z Barbarą oszukując się, że tak wygląda życie, przekonując, że nie może, nie należy mu się i nie wypada.

Odpowiedzialność. Słowo klucz. Wcześniej nie dawał sobie prawa, by zostawić żonę, bo przecież nie wypadało, bo przysiągł, zobowiązał się. Stracił tyle lat, tyle szacunku do samego siebie tylko po to, by na stare lata przekonać się, że droga, która wybrał była jedynie ślepą uliczką. Co będzie jutro, za tydzień, pół roku? Nikt tego nie wiedział. W tym momencie przepełniało go szczęście. Był zakochany jak licealista…

Na zawsze razem (cz.94)

 

Photo by Visual Stories || Micheile on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.