W pewnym wieku człowiek przestaje wierzyć, że jeszcze coś mu się od losu należy, że coś go jeszcze spotka. Tym bardziej coś takiego jak płomienny romans…
Od zawsze twardo stąpałam po ziemi. Kalkulowałam, wyliczałam i szacowałam nie tylko w pracy, ale również w życiu. Dwa razy dwa, było cztery i za nic na świecie nie wychodziło mi inaczej. Tak samo wyglądała sprawa uczuć. Kiedy rozstałam się z mężem stwierdziłam z pełnym przekonaniem, że to był ostatni facet w moim życiu, bo nie chce mi się już bawić w te miłosne podchody, udawać że nie wiem o co chodzi, podgrywać zaskoczenia, czekać na telefon i zastanawiać się czy w ogóle zadzwoni. Nie chce mi się godzinami stać przed lustrem i kombinować w co się ubrać żeby zrobić na nim wrażenie, a potem jeszcze śmiać się z nieśmiesznych dowcipów. Swoje przeżyłam. Było minęło i tyle w temacie.
MĘŻCZYŹNI MNIE ZNUDZILI
Byłam mężczyznami rozczarowana. Zwyczajnie. Moje małżeństwo rozpadło się, bo przestaliśmy być sobą zainteresowani. Tak jakoś naturalnie każde z nas poszło swoją drogą. Nie było łez, rozdzierającego płaczu, żalu, zazdrości. Nie było nawet cienia wątpliwości dotyczącego słuszności tej decyzji. Po prostu pewnego dnia stwierdziliśmy, ze szkoda nas, naszego czasu na taką wegetację i rozwiedliśmy się dzieląc, bez kłopotów, to co podzielić się dało. Poczułam nawet ulgę. Nikt nie pałętał mi się po mieszkaniu, nie dzwonił i zawracał głowy, nie czekał na obiad. Oboje byliśmy samotni, ale za żadne skarby świata nie potrzebowaliśmy się wzajemnie. Nasze drogi rozeszły się na tyle, że nawet nie potrzebowaliśmy jakiegokolwiek kontaktu. On wreszcie mógł bez dyskusji spędzać każdą wolną chwilę w górach, a ja z rozkoszą błąkałam się po plażach – bliższych i dalszych.
Nasi rodzice nadal spotykali się na obiadkach, imieninach i takich tam. Przez chwilkę mieli jeszcze nadzieję, że wszystko uda się posklejać, ale po roku uświadomili sobie, że lepiej dać nam spokój bo i tak niczego nie zmienią. Ponieważ bardzo się przyjaźnili ustalili, że nasze rozstanie nie wpłynie na ich relacje i tyle. Zamknęli temat.
PRACA STAŁA SIĘ NAJWAŻNIEJSZĄ RZECZA W ŻYCIU
Moje życie kręciło się wokół pracy. Robiłam kolejne studia podyplomowe, jakieś kursy, szkolenia i… nadgodziny. Dostałam podwyżkę, niezłą trzynastkę i powoli stawałam się prawą ręką szefowej. Dużą przyjemność sprawiały mi ciągle nowe wyzwania i to, że mogłam robić, co chciałam. W wolnych chwilach czytałam książki, oglądałam ulubione seriale, wyjeżdżałam nad morze do zaprzyjaźnionej kwatery, spotykałam się z kilkoma koleżankami znanymi niemal z piaskownicy. Było dobrze. Nie oczekiwałam od życia niczego więcej.
ZNAJDOWAŁAM CZAS NA SPOTKANIA Z PRZYJACIÓŁKAMI
Przyjaciółki miałam dwie. Jedna była matką czwórki dzieci, usłużną żoną swojego męża i świetną, zabawną babką z pogodnym, nie całkiem poważnym podejściem do życia. Druga była wykładowcą akademickim, emancypantką, feministką, skandalistką, waleczną kobietą związaną z piętnaście lat młodszym mężczyzną, notabene swoim byłym studentem. Uwielbiałam je obie choć były z dwóch całkiem innych bajek. Miały, jako tako, poukładane życie i choć u żadnej z nich nie było tylko lukrowo -umiały cieszyć się z tego, co miały. Potrafiły również być uczciwe, okrutnie szczere i niezwykle dosadne. Ceniłam je za to nade wszystko.
Zarówno Miśka jak i Klara nie umiały zrozumieć mojego rozumowego podejścia do miłości, a już całkiem nie wyobrażały sobie jak można w wieku czterdziestu lat podjąć ostateczna decyzję o samotności do grobowej deski. Mówiły o tej przysłowiowej szklance herbaty na starość, o wspólnym starzeniu się, bliskości i trosce. Nie, obie były, w swoim mniemaniu, za stare żeby bajdurzyć o porywach serca, dzikiej namiętności i romantyzmie. Były zbyt dorosłe, zbyt doświadczone, zbyt przyziemne?
Spotkania z nimi bawiły mnie nawet. Wbrew woli przekonywały mnie o słuszności mojego założenia. Miśka miała stale jakieś jazdy z dziećmi i drobne konflikciki z mężem, który eskalował żądania wobec niej, jakby nie zdawał sobie sprawy, że jest zarobiona po pachy. Klara miotała się między swoimi hiper feministyczymi poglądami, a matczyną niemal troską o swojego partnera- nie partnera, któremu chciała pokazać świat, zaszczepić miłość do sztuki, a który stale czekał na obiad i seks. I właściwie niewiele więcej go interesowało. No może jeszcze piwko. Zimne.
ŻYŁAM WEDŁUG PLANU
Mieszkałam na małym, strzeżonym Osiedlu. Spokojnym, naszpikowanym kamerami, ze szlabanem i ochroną. Dobrze mi było w tej enklawie. Czułam się bezpieczna, miałam swoje miejsce parkingowe, sklepik w którym co rano kupowałam bułeczki i mnóstwo zieleni. Zadbanej, dobrze przystrzyżonej i efektownej. Sąsiadów znałam, ale z żadnym z nich nie nawiązałam nigdy bliższej znajomości. Nie lubiłam kiedy ktoś mnie zaskakiwał nagłymi, niespodziewanymi wizytami. Wkurzało mnie to.
Miałam też swój rytm życia, nawyki, przyzwyczajenia. Budziłam się zawsze o stałej porze, potem rozciąganie, kawa, śniadanie, szczotkowanie zębów, zakładanie przygotowanego dzień wcześnie ubrania i dwa kwadranse przed ósmą wyruszałam samochodem do pracy. Wieczory też były z grubsza rozplanowane, a potem o 21.30 kładłam się spać. Bardzo nie lubiłam zmiany tego rytmu. Nie znosiłam kiedy ktoś wytrącał mnie z równowagi i odwracał bieg zdarzeń.
ŻYCIE NAPISAŁO WŁASNY SCENARIUSZ
Któregoś wieczoru w środku tygodnia, stojąc pod prysznicem, a było tuż przed 21 poczułam, że dzieje się coś dziwnego. Usłyszałam szum, a potem z sufitu zaczęła lać się woda. Wciągnęłam szlafrok i czym prędzej pobiegłam do sąsiadki żeby powiedzieć jej o tej katastrofie. Drzwi otworzył mi jednak mężczyzna. Nieznajomy. W moim wieku. Bardzo w moim guście. A ja w pakiecie z tym szlafroczkiem, bez grama makijażu… Masakra.Przeprosił, zakręcił dopływ wody u siebie i zbiegł ratować moje ściany. Nawet nie umiałam być dla niego niemiła. Zaskakiwałam sama siebie. Byłam wściekła, a jemu mówiłam, że nic nie szkodzi, nic się nie stało, to nie koniec świata. Jasna cholera! Zgłupiałam do reszty. Nie sądziłam, że jeszcze spotkam kogoś, kto tak mnie ujmie i okiełzna-nic nie robiąc, na dodatek. Okazało się, że ten uroczy człowiek to mój nowy sąsiad. Kupił mieszkanie miesiąc temu. Wprowadził się tu sam. Świeżo po powrocie z Anglii. Nie wspominał ani o żonie, ani o dzieciach, a ja z każdym jego słowem topniałam…
LOS MI SPRZYJAŁ
Całe szczęście ściany były solidnie zdewastowane, więc spotykaliśmy się dość często. Razem pojechaliśmy wybierać farbę, a potem Mateusz mi te ściany doprowadzał do ładu. Zdążyliśmy się zaprzyjaźnić, dogadać. Wywiązała się między nami nić porozumienia. Umiał mnie rozbawić, wpadał po 21.30 na herbatę, pod pretekstem sprawdzania ścian i siedział długo. Zaczęłam się spóźniać do pracy i wychodzić… punktualnie. Przestałam być przodowniczką, choć nadal przykładałam się do tego, co robię. Wybiegałam z nadzieją, że znowu na siebie wpadniemy, albo przyjdzie po coś lub tak, ot choćby dla zabicia czasu. Przestałam kalkulować. Całkowicie. Do mojego życia wkradły się bałagan i zamieszanie.
ZMIANY MI SŁUŻYŁY
Nagle okazało się, że to satysfakcjonujące, poukładane dotąd życie, zaczęło zionąć nudą. Chciałam późno zasypiać, nie zdążać z poranną gimnastyką i jeść w locie. Chciałam zmian. Znowu kochać. Niezależnie od wszystkiego. Nawet gdyby miało to trwać tylko krótką chwilkę. Gdyby miało być nierentowne, kosztowne i całkiem nieopłacalne na każdej płaszczyźnie. Kibicowały tej przemianie obie moje przyjaciółki. Miśka przekonywała, że może to ten jedyny, który wywróci moje życie do góry nogami, nada mu sens i sprawi, że rzutem na taśmę zostanę jeszcze późną matką (O NIE!). Klara stwierdziła, że taki romans jest jak ożywcza bryza, która odejmuje lat i uelastycznia skórę. Przekonały mnie (cha, cha)… Skutecznie.
DAŁAM SZANSĘ TEMU UCZUCIU
Nasze spotkania stawały się coraz częstsze aż w końcu, któregoś dnia Mateusz został na noc. Było to dość karkołomne, bo odpadły mu wszelkie tłumaczenia w stylu, że za późno i uciekł ostatni autobus, że ma za daleko, że zbyt wiele wypił. Został, bo boje tego chcieliśmy. Bo tak wyszło. Bo dorośliśmy oboje, żeby dać kolejną szansę miłości. Żadne z nas nie obiecywało tej drugiej stronie niczego i niczego nie oczekiwało. Nie kalkulowaliśmy, nie planowaliśmy. To się działo. Po prostu. Zaskoczyło i mnie, i jego. Żadne z nas nie sądziło, że spotka na swojej drodze to drugie. On, rozwodnik pogodził się z tym, że nie umie tworzyć bliskich relacji z kobietami. Ja, przekonałam się, że nadal pragnę słuchać komplementów, śmiać się z dowcipów nawet kiedy są słabe i cieszyć się chwilą. I odzyskałam radość.
Od naszego pierwszego spotkania minęły właśnie dwa lata. Dobrze jest, jak jest. Ja mieszkam na drugim piętrze, a Mateusz nade mną. Śmiejemy się, że spadł mi z nieba zalewając sufit. Nie czekam na pierścionek zaręczynowy, nie marzę o białej sukni. Pragnę żeby ta cudowna chwila trwała jak najdłużej. Tylko tyle i aż tyle… Czy to rozsądne, mądre, przyzwoite? Nie wiem. Nie mam pojęcia. Odkąd zrozumiałam, że warto otworzyć się na zmiany jestem szczęśliwa i z nadzieją patrzę w przyszłość!
Kolaż autorstwa Magdy Górskiej @magda_americangangsta