Piotr – młodszy brat Igora zawsze był z boku. Nieakceptowany, żyjący wedle swoich reguł i własnego planu. Miał zostać lekarzem, ale nie wyszło, więc był, w oczach ojca przynajmniej, nikim. Nadwrażliwym wykolejeńcem, bez hartu ducha i woli walki. Tak właśnie się czuł przez znaczną część życia, które udało mu się poukładać także dzięki życzliwej pomocy Joanny. Zdołał się podźwignąć, pozbierać, spotkać właściwą kobietę i kiedy wydawało mu się, że życiowe sztormy daleko za nim – zadzwoniła do niego rozszlochana matka znowu wprowadzając zamęt.

Nigdy nie był jej powiernikiem. Zawsze wolała Igora i to z nim konsultowała te kwestie, których, z jakiś przyczyn, nie chciała ustalać z ojcem. Ten telefon go zdumiał. To nie była pora na zaproszenie na rodzinny obiad z okazji imienin, urodzin czy jakiś świąt, bo do tej pory tylko wtedy mógł liczyć na odzew ze strony rodzicielki. Telefon od niej był ostatnią rzeczą jakiej mógł się spodziewać. Nie tego oczekiwał.

Kiedy zobaczył, że dzwoni najpierw zdziwił się, a potem zaniepokoił, że coś się komuś stało. Matka nie bawiła się w konwenanse, chyba nie miała siły. Płakała nie mogąc wydobyć z siebie ani słowa. Zraz później, jak tylko odrobinę się wyciszyła, właściwie nie dając mu dojść do głosu, opowiedziała o tym, że ojciec odchodzi. Wynajął mieszkanie i za kilka dni przeprowadza się tam, ze swoją starą-nową miłością, matką Joanny -Marią. Najpierw kompletnie go to zszokowało, więc tylko słuchał. Potem usiłował przebić się przez potok słów matki pocieszając ją, by w końcu ubrać się, poinformowawszy swoją narzeczoną, że musi, w trybie pilnym, jechać do mamy.

W domu pachniało kawą i ciastem. Matka była niemożliwa. Szlochając przygotowała sernik wiedeński, pokroiła warzywa na krupnik i upichciła spaghetti w sosie pomidorowym. Cała ona. Królowa domowego ogniska jednak pozbawiona zarówno tronu jak i władzy. Powitała go w zwiewnej, kobiecej, kwiecistej sukience i… szarym fartuszku. Staranny makijaż porozcierała po twarzy bez ładu i składu. Szminka zagubiła się w okolicach ucha, a czarne maziaje od tuszu pokrywały niemal całą je buzię. W tle leciał Roy Orbison, trochę za głośno na jej standardy.

Od czasu telefonu nieco się wyciszyła, tak że dawała radę składnie mówić. Opowiedziała mu w dużym skrócie raz jeszcze, co się stało, i poprosiła o pomoc i dyskrecję. Na razie nie chciała nic mówić Igorowi i Joannie. Była ciekawa jak Jan z Marią załatwią tą delikatną sprawę – w końcu to oni nabroili – niech spijają śmietankę. Wiedziała, że Jan wynajął prawnika żeby przeprowadzić rozwód, ale ona rozwodu nie chciała. Nie po tylu latach, nie po tylu wspólnych latach. Próbował jej tłumaczyć, że to bez sensu, że to przecież jedynie formalność, a skoro i tak nie są już razem, to co jej zależy. Była jednak nieugięta. Żal mu było matki. Chwytała się jakiś idiotycznych rozwiązań. Przypuszczał, że ma jeszcze nadzieję na powrót do męża. Mówiła mu, że tyle razy ją zdradzał i nigdy dotąd się nie rozwodzili. No i do czego to podobne. Co powiedzą sąsiedzi…

Trochę nie mógł uwierzyć w to, co się działo. Jan zawsze powtarzał wszem i wobec, jak to ważna jest w życiu rodzina i lojalność. Teraz olewał jedno i drugie za jednym zamachem. Jego ojciec był starym satyrem. Ciekawe na co liczył. Przecież Maria, skąd inąd nadal atrakcyjna kobieta, będzie z czasem równie upierdliwa jak jego matka – takie koleje losu i fazy małżeńskie. Ta sprawa go przerastała. Nie do końca umiał się określić. Był dorosłym facetem, a jednak czuł jakiś dziwny żal, gorycz za utraconym rodzinnym domem, którego nawet nie lubił. Trochę jakby mu ktoś nieoczekiwanie umarł.

To było dziwne. Usiłował podtrzymywać na duchu mamę, która miotała się z kąta w kąt sprzątając, dogotowując kolejne potrawy, ale ani przez chwile nie wpadło mu do głowy, żeby ją przytulić. Między nimi była dziwna obcość. Kochał ją, była mu bliska, ale jednocześnie nie umiał okazać jej żadnej czułości. Chyba nadal siedział w nim żal za faworyzowanie brata, za brak wsparcia i akceptacji. A może przywykł do tego, że w domu jest drętwo i lodowato?

Kiedy wyszedł od matki miał kompletny mętlik w głowie. Najpierw myślał żeby rozmówić się z ojcem, ale szybko zrezygnował z tego pomysłu. Potem rozważał jednak telefon do brata, ale odpuścił, nie chcąc obarczać go kolejnymi problemami. Igor lada moment miał się przeprowadzać i wracać do pracy, a nadal jeszcze nie doszedł do siebie po zawale. Kontakt z Joaśką, też nie był dobrym pomysłem, bo chcąc nie chcąc, również była umoczona w tej całej aferze tak głęboko jak i on – mogliby wspólnie, co najwyżej, napsioczyć na swoich starych, że zbaranieli na starość. Najchętniej by się napił. Wiedział jednak, że jeden kieliszek wystarczy, żeby znowu popłynąć. Byli wprawdzie i tacy, którzy przepijali esperal, ale on nie chciał się do nich zaliczać. Obiecał sobie, że z alkoholem koniec. Usiadł na murku obok Pałacu Kultury i zapalił papierosa mając nadzieję, że to pomoże mu zebrać myśli do kupy. Nic takiego się jednak nie stało.  Papieros parzył go w usta. Miał nieodparte wrażenie, że coś jednak powinien zrobić. Że nie może tak siedzieć bezczynnie. Nie chciał być niemym obserwatorem tego cyrku. Zerknął na zegarek i pośpiesznie wbiegł do ruszającego właśnie z przystanku autobusu linii 504.

Na zawsze razem (cz.92)

 

Photo by Omid Armin on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.