Przeszłość. Kładzie się cieniem na całym życiu, albo rozświetla mroki szarej teraźniejszości. Przyszłość, jest wielkim znakiem zapytania napędzanym jednak pragnieniami opartymi na tym, co było, czego zabrakło i co jest tajemnicą. Sądził, że człowiek żyje póki marzy, ma plany i szuka swoich dróg nie pośród ścieżek wydreptanych przez innych, lecz w samym środku dzikiej kniei zarośniętej sennymi krajobrazami. Był praktyczny, operatywny i bardzo twardo stąpał po ziemi. Nie przeszkadzało mu to jednak czasem… bujać w obłokach.
Im dłużej żył, tym częściej zastanawiał się nad tym, czego właściwie oczekuje od tego swojego życia. Kiedyś, bez wahania, powiedziałby, że dobrej formy (oczywiście zarówno intelektualnej jak i fizycznej) sukcesów i spokoju finansowego. Po ostatnich doświadczeniach, na jakie wystawił go los, mocno zmieniła mu się ta lista. Teraz stawiałby na zdrowie, w szerokim tego słowa znaczeniu, spokój, harmonię, szacunek, wsparcie i pieniądze w puli wystarczającej na normalne, w jego pojęciu, życie. No i pragnął by jego dłonie były sprawne do starości, by mógł, bez przeszkód, łatać serca tych, którzy tego potrzebują. Sukcesem nazywał teraz brak dramatów, nudnawą codzienność i uśmiech na twarzy tych, których kochał.
Walka o młodszą córkę uświadomiła mu ile co jest warte, a raczej jak wysoką ceną płaci się za brak wglądu w to, co rzeczywiście istotne i kluczowe. Jak dziecko cieszył się z każdego, drobniusieńkiego nawet, kroku Zuzki, we właściwym kierunku. Jej uśmiech był jego bramą do szczęścia, a przecież było tak blisko by ją utracili na zawsze…
Starał się sporo czasu spędzać z dobrzejąca powolutku Zu. Mówiła mu, że jest jej bohaterem i zawsze marzyła, by stać się kimś takim jak on. Gdyby tylko mógł przekazać jej to wszystko, co wiedział o życiu, ostrzec jednak zdawał sobie sprawę, że to niemożliwe, że do wszystkiego trzeba dojść samemu, dojrzeć, okrzepnąć. Zamiast tego próbował pokazać córce jak piękna jest codzienność, ile radości mogą czasem sprawić prosty gest, drobna pomoc, uśmiech czy kilka ciepłych słów. Zuzanna była teraz na etapie intensywnego poznawania samej siebie. Znowu więcej mówiła, dzieliła się lękami i otwierała na świat. Jadła. Może nie jakoś bardzo dużo, ale regularnie, zdrowo i z apetytem.
Z radością patrzył również na Karolinę, która już się nie garbiła, mocniej malowała rzęsy i umiała, bez zbędnej ekscytacji, powiedzieć czego chce. Przestała trzaskać drzwiami i tupać nogami, bardzo wydoroślała. W tygodniu, pomagała babci w zakupach nie sprawiając jednocześnie żadnych kłopotów, w weekendy wprowadzała się, z reguły z Kubą, do domu i chętnie uczestniczyła w codziennościach rodzinnych. Pomagała coś upichcić Joannie, wciągała Zuzę w swój grafik angażując ją w różne fajne zadania. Także Kuba zachowywał się świetnie w stosunku do Zuzki. Mieli fajne relacje. Miło było na nich patrzeć.
Aśka nadal nie pracowała i o ile dobrze zrozumiał założyła, że ten stan potrwa jeszcze jakiś czas – miód na jego serce. Początkowo bał się, że będzie nie do zniesienia, że jej frustracja odbije się na nich wszystkich, nic takiego się jednak nie stało. Zamiast tego była łagodniejsza i mniej skupiona na sobie. Gotowała, prasowała, jeździła konno, biegała, czytała, grała w Monopol, pożyczała Karoli ciuchy i odwoziła Zuzę do szkoły i na zajęcia dodatkowe oraz do lekarzy. I to wszystko bez wyrzutów czy nawet cienia żalu i pretensji. Kto by pomyślał.
Barbara także nie utyskiwała. Powoli zaczęła organizować sobie własny świat. Czasem, z braku towarzystwa, umawiała się nawet na spacery z ojcem Joanny, ale to nie był powód do zmartwienia. Romans im nie groził, bo oboje nie byli w swoich typach. No i, zdaje się, zarówno Ona jak i On, bardzo silnie przeżyli imprezę, jaką przygotowali im Jan z Marią. To właśnie ta trauma ich łączyła. Matka przekonywała go nawet, że rozmowy z tata Joanny to niemal psychoterapia. Wierzył jej.
Wierzył również Janowi, choć już go zupełnie przestał rozumieć. Wierzył, że można zakochać się na starość, ale nie umiał pojąc jak można po tylu latach kogoś zostawić. Bez wyrzutów sumienia, bez uprzedzenia. Szkoda mu było czasu na analizę durnych i nieprzemyślanych zachowań ojca, w końcu staruszek zawsze był impulsywny. Tak naknocił, tak nawywijał, że teraz w sumie tylko trzymał kciuki żeby wyszło mu z Marią. Przecież skoro zostawił matkę, to samo mógł zrobić Marysi, a może na to zasłużyła? Nie, to nie była już jego sprawa. Nie jego cyrk. Wystarczyła mu karuzela z młodszym bratem, którego namówił na kolejny odwyk i zawiózł na drugi koniec polski do dobrego ośrodka, z nadzieją na skuteczne uleczenie duszy Piotra.
On sam mocno stał na nogach, mimo tych zawirowań. W pracy było dobrze. Prawie dobrze, bo ostatnimi czasy doszły jego uszu dziwne plotki. Był pewien, że to jedynie głupie ploty, więc nie drążył tematu. A może się bał kolejnej rewolucji?! Bo przecież przeszłość zamknął niedawno, raz na zawsze…
Koniec pierwszej serii opowiadań. Ciąg dalszy nastąpi w najbliższym czasie :-).