W poprzedniej części uczciwa, bądź co bądź, farmaceutka napisała ogłoszenie o znalezionym portfelu. Przygnębiona nie mogła spać. Postanowiła zamknąć etap Arnolda, zanim go na dobre otworzyła…

Rano przyszło otrzeźwienie. Ledwo wstałam z łóżka. Towarzyszyły mi podpuchnięte oczy i zawroty głowy. Fajni druhowie, nie ma co! Opuchliznę zmniejszyłam masując skórę pod oczami kostkami lodu, kawa pomogła przepędzić zawroty głowy. Umalowałam się mocniej niż zwykle, ułożyłam włosy. Ubrałam się starannie w elegancki, kobaltowy kostiumik, a do tego srebrna, delikatna biżuteria i moje ulubione szpilki z czarnego zamszu. Wyglądałam jakbym szła na poprawimy. Elegancka kobieta jeszcze na rauszu. Czyli jakbym balowała całą, poprzednią noc.

Pojawiłam się w pracy kilka minut przed czasem, specjalnie żeby zapytać właściciela apteki czy mogę wywiesić na jej drzwiach ogłoszenie dotyczące znalezionego portfela. Pan Kowalski nie krył zdziwienia. – Pani Anno, ale kiedy znalazła Pani ten portfel? Dlaczego nie przyznała się Pani, że jest w jego posiadaniu, kiedy do apteki przyszedł ten wysoki nastolatek? Dlaczego ja, do cholery, nic nie wiedziałem na ten temat? Był zirytowany i patrzył na mnie jak na jakąś przestępczynię. A ja? Strasznie się plątałam w zeznaniach i z każdą sekundą byłam coraz bliższa płaczu. Na szczęście wybiła ósma i musieliśmy otworzyć aptekę. Cieszyło mnie to bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Hura! Dobra nasza…

Mimo całej nieciekawej sytuacji, skonfundowany właściciel apteki wyraził zgodę na wywieszenie ogłoszenia. Patrzył na mnie jednak dość dziwnie, a ja czułam się winna całej tej pogmatwanej sytuacji. No przecież nie przyznam mu jakie miałam plany i jaki scenariusz obmyślałam w głowie. Uznałby zapewne, że jestem niespełna rozumu, więc nie mogę pracować w aptece. Tu trzeźwość i odpowiedzialność liczą się przede wszystkim!

Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Klienci irytowali, męczyli, drażnili piekielnie. Miałam kłopot żeby zatuszować nie tylko podpuchnięte oczy (lód przestał działać:-)?!) ale także parszywy humor. I kiedy tak stałam przy ladzie z nosem na kwintę i fochem totalnym nagle zobaczyłam ARNOLDA. Był wyższy, niż zapamiętałam. Miał delikatny zarost, żywe oczy i genialnie pachniał…

W ułamku sekundy wyprostowałam się, zrobiłam słodką minkę i podpłynęłam bliżej okienka. Czułam jakbym stała na białej chmurce żywcem zdjętej z letniego nieba. Właśnie kiedy lekko otrzeźwiałam i miałam pytać w czym mogę pomóc Arnold odezwał się, pięknym, głębokim, męskim głosem. – Dzień dobry, ja przyszedłem w sprawie portfela. Nogi się pode mną ugięły. Jakiż on był cudowny…

CDN…

Arnold i Spółka (cz.7)

 

 

Photo by Mohamed Nohassi on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.