Miała prawie piętnaście lat. Zdawało jej się, że to całkiem dużo. W każdym razie dostatecznie dużo żeby mieć więcej swobody i móc dokonywać własnych wyborów. Koleżanki od dawna prowadzały się z chłopakami i imprezowały po całości -piły, paliły, klęły i zachowywały się wyzywająco. Ona zawsze była rozsądna, aż za rozsądna. Rozsądna za cenę przyjaźni z innymi dziewczynami, które uważały ją za nudziarę i kujonkę. Uczyła się, uprawiała sport i czasem, na chwilę, wpadała na domówki, które jednak zwykle bardzo ją nudziły. Na jednej z nich poznała brata kumpeli. Starszego brata. I o te parę lat zrobił się raban…

Nie sądziła, że ojciec urządzi w szpitalu taki cyrk. Sam wywijał, kręcił, przypuszczała, że zdradzał matkę, a teraz jeszcze jakieś wykłady umoralniające. No kto, jak kto, ale on akurat mógł sobie oszczędzić. Przecież wiedziała czego oczekują od dziewczyn chłopaki, ale żeby to było takie dramatyczne wykorzystywanie… Jej rówieśnice, które były już po tym pierwszym razie nie narzekały. Opowiadały, że to fajne i przyjemne. Ona się nie spieszyła. Mama mówiła, że ma to zrobić dopiero kiedy pokocha, poczuje, że chce i będzie pewna, że człowiek z którym jest otoczy ją troska i będzie czuły. I tego się trzymała. I takie właśnie zrobiła sobie założenie. Kuba był starszy, to prawda, miał pewnie większe doświadczenie niż jej rówieśnicy, ale była przekonana, że niczego nie zrobi wbrew jej woli. Czuła się w jego towarzystwie dobrze, bezpiecznie. Słuchał, kiedy mówiła i pozwalał jej być sobą. Sobą w stu procentach.

Może zareagowała zbyt impulsywnie mimo wszystko, choć tak bardzo starała się zachować spokój. Może niepotrzebnie wyjechała z tymi oskarżeniami w stosunku do ojca? W końcu był po ostrym zawale, w końcu cudem uniknął śmierci. Była zdezorientowana i bardzo pogubiona. Miała wyrzuty sumienia i tysiące pytań do rodziców. W sumie była zadowolona, że ich ciężką wymianę myśli nieoczekiwanie przerwała pielęgniarka. Gdyby nie ona pewnie rany na sercu byłyby dotkliwsze. Chciała mu jeszcze powiedzieć, żeby się nie obawiał, bo tak jak kiedyś wspominała już mamie, z całą pewnością nie wybierze sobie mężczyzny takiego, jakim jest on. Może i był szanowany, ludzie kłaniali mu się w pas i zabiegali o dobre relacje, ale co z tego. Jak to się przekładało na ich życie rodzinne? Kiedy powiedziała w szkole czym się zajmuje zrobiło to wrażenie także na niektórych nauczycielach i rozeszło poczta pantoflową. W końcu warto mieć dobre relacje z lekarzem, zawsze w razie czego będzie łatwiej, prawda? A ją to złościło. Właśnie takie podejście, jak sądziła, spowodowało, że tata był tak bardzo pewien siebie. Stale ktoś mu wchodził w zadek, stale ktoś chwalił, podziwiał i mówił jaki to cudowny fach wykonuje.

Nie, nie był bucem czy pajacem i chętnie pomagał innym, nie był nigdy obojętny. Drażniło ją tylko to jego beznadziejne przekonanie, że jest KIMŚ, ale nie wynikało ono wprost z jego zachowania. Tą pewność czuło się na każdym kroku. Pewność, kategoryczność i brak chęci do dyskusji kiedy sądził, że ma rację. A sądził tak niemal zawsze. Bo tak i już, zdawał się mówić nawet milcząc. Wystarczyło jedno jego spojrzenie żeby wiedzieć, że upór niczego nie zmieni, bo ON UWAŻA INACZEJ. I to nie on jest w błędzie, z całą pewnością. A ona nie była przecież kimś, kim miałby prawo zarządzać, dyrygować, wskazywać drogę i jedynie właściwe rozwiązania. Ona pragnęła partnerstwa, wymiany myśli, zainteresowania, czasu… Tego czasu dla niej też nigdy nie miał. Ten czas znajdował właściwe tylko na swoje sprawy, a kiedy mu się ulewało znikał i nie wracał na noc, albo na kilka nocy. Czy to było normalne?  Nie, nie było! Podziwiała matkę, że mu na to pozwala. Nawet trochę się jej dziwiła. Ona dawno wystawiłby mu walizki za drzwi…

Kiedy patrzyła na dziadka Jana wiedziała skąd u taty takie cechy. Był łagodniejszą wersją swojego ojca despoty. Nie przepadała za Janem od zawsze. Nigdy nie był jej bliski i nie czuła się z nim specjalnie związana emocjonalnie. W przeciwieństwie do Zu nie bawiło jej prezentowane przez niego poczucie humoru, ani sposób w jaki traktował babcię Basię, choć to już inna bajka. Miała wrażenie, że babcia nie ma nic przeciwko temu, żeby być jego wiernopoddańczą służką. Dobrze czuła również napięcia na linii dziadek-mama. Wiedziała, że pod pozorami przychylenie życzliwości kryje się niechęć i brak akceptacji. Mama była dla dziadka zbyt wyzwolona, zbyt samodzielna, za bardzo niezależna. Mało tego, miała czelność wychodzić z nim w dyskusje i mieć inne zdanie, którego broniła. Zdaniem Karolinay, broniła zdecydowanie zbyt delikatnie, była zbyt taktowna i grzeczna. Gdyby parę razy grzmotnęła pięścią w stół te relacje z pewnością byłyby zupełnie inne. No i tata musiałby się opowiedzieć po którejś ze stron. A on pozwalał na te dziwne relacje nie broniąc mamy. To też nie było normalne.

Karolina była wściekła. Na ojca, matkę i dziadków. Złościło ją to, że wszyscy coś udają, ukrywają, przed czymś uciekają i nikt nie jest naprawdę zainteresowany tym co u nich. Jakby były przezroczyste. Ona Zuzka. Są pozostawione sobie. No może ostatnimi czasy uaktywniła się babcia Maria odrobine organizując im to rozsypane życie. Wkroczyła w ich świat z właściwą sobie energią, stanowczością ale i humorem. Dostrzegła w babce sojuszniczkę. Opokę? Dobre i to, pomyślała wykręcając numer Kuby…

Na zawsze razem (cz.58b)

Photo by Blake Barlow on Unsplash

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.