Zmienił się. Kiedyś nie odpuszczał, teraz coraz większą wartość miał dla niego święty spokój. Gotów był za niego nawet słono zapłacić. Mógł podkulić ogon, zmienić decyzję, zatrzymać niewypowiedziane jeszcze słowa. Mógł zrobić dużo, żeby uniknąć niepotrzebnych nerwów, rozgrzanych do czerwoności awantur czy nawet drobnych sprzeczek.

Początkowo po cichu liczył, że jeśli nie będzie naciskał – Joanna przemyśli jeszcze ten Chotomów. Znał ją. Dobrze wiedział, że zwykła rewidować swoje podejście do wielu spraw, choć pozornie wyglądało jakby już dawno podjęła decyzję. Zdawał sobie sprawę, że zamiast wchodzić z nią w spór -lepiej odczekać. Tak też robił. Z dużą przyjemnością wyciągał żonę na długie spacery. Snuli się po Łazienkach, albo przemierzali, w towarzystwie psa, Śródmieście wzdłuż i wszerz, poznając coraz to nowe, urocze uliczki i zakamarki. Kupował jej kawę na wynos, albo sok ze świeżych pomarańczy i maszerowali, gdzie ich nogi poniosły. Czasem szli w ciszy, czasem wracali wspomnieniami do młodości, czasów kiedy rodziły się dziewczyny, a czasem zwyczajnie podziwiali codzienność zachłystując się słońcem i rześkim powiewem wiatru. I to wszystko przychodziło im tak naturalnie, na luzie, bez spinki i teatru. Wieczorami zatapiali się w ciekawych lekturach lub włączali sobie jakieś filmy. Wybierał takie, które mogły spodobać się im obojgu, a to była prawdziwa woltyżerka, bo każde z nich lubiło całkiem inne kino.

Zauważył, że zawał go odmienił. A może nie zawał, a świadomość nieuniknionego?!  Zmiękł, wyciszył się i zdystansował. Stwierdził, że największą wartością jest rodzina. Co by teraz miał, gdyby nie żona i dzieci? Czym by się cieszył? Jaki sens miałoby to wszystko? Te panienki, kobietki, flirciary, które wodziły go na pokuszenie, były smakowitym kąskiem, ale na żadną z nich nie mógłby liczyć. Miał wartość – kiedy był w formie i mógł im coś dać, ułatwić, ofiarować. Choćby chwilową ekscytację lub nadzieję, na coś więcej. Może czuły się lepsze, wiedząc, że ryzykuje rozwód, by spędzić z nimi te kilka chwil? Może liczyły, że dzięki niemu awansują? Nie był pewien. Zawsze wdawało mu się, że większość tych przelotnych miłostek obliczonych było na jakiś długofalowy zysk. Zdobyć doktorka, przechwycić jego kasę, wygodnie się ustawić i tak dalej. A może nie miał racji, nieważne. Nie miało to teraz żadnego znaczenia.

Zaskakiwał sam siebie. Przestał się śpieszyć. Nie reagował jak kiedyś. Dawał czas zarówno sobie jak i innym. Ważył słowa, stępił złośliwostki i przestał sobie podkpiwać. No i znacznie więcej milczał czekając na swobodny rozwój sytuacji. Właśnie temu przypisywał fakt nieoczekiwanego i serdecznego kontaktu z Karoliną, która niespodziewanie zaproponowała mu wieczorną wyprawę do Powsina. Poprosiła o dyskrecję, bo z jakiś względów nie chciała żeby o ich spotkaniu wiedziała Aśka. Nie mógł się doczekać tego eksperymentalnego spaceru z rozchwianą i zakochaną, na dokładkę, nastolatką. Trochę się obawiał przebiegu tej marszruty, bo nie chciał już więcej konfliktów. No i był bardzo ciekaw co też takiego ma mu do przekazania Karo.

Jedyna osoba, od której się odpędzał, niczym od muchy, był jego ojciec. Bardzo wyraźnie dostrzegał teraz schemat w którym zatopił się staruszek. Utkwił w nim jak komar w kropli żywicy, zupełnie nieświadom tego stanu. Nie dość, że manipulował całym otoczeniem to jeszcze miał stałą potrzebę kontroli i narzucania innym swojej racji. Z jakiś, nieodgadnionych powodów, czuł, że ma prawo wypowiadać opinie o innych i ferować wyroki. Joannę skreślił, bo tak. Teraz na liście jego zachwytów brylowała Maria. Kto by pomyślał… Kilkukrotnie, ostatnimi dniami, wspominał że gdyby Joanna, choć w połowie była taka jak jej matka -ich małżeństwo nie byłoby chaotyczna karuzelą, a spokojną huśtawką zawszoną na jakimś malowniczym wzgórzu pełnej akceptacji i harmonii. Niezły z niego poeta, myślał uśmiechając się z przekąsem. Gdyby tylko, dobre sobie… W odwecie, też już kilkukrotnie powiedział ojcu, żeby zajął się swoimi sprawami i swoim małżeństwem. Tfu,raczej bezładnie falującą, w rytmie jego zachcianek, karuzelą. Jan wyprowadzał go z równowagi bezustannie mieszając. Tylko po co?!

Joanna chyba dostrzegła to, że się zmienił i podobało jej się to. Zauważył, ze wzruszeniem, że stała się w stosunku do niego łagodniejsza, bardziej opiekuńcza i życzliwsza. Podobnie jak on, robiła wszystko, by nie generować bezsensownych nerwów. Dostrzegł też, że, jak kiedyś, zaczęło jej zależeć żeby mu się podobać. Używała perfum, które lubił najbardziej i ubierała się tak, by zwrócić na siebie jego uwagę. Imponowało mu to. Czuł, że jest dobrze. Coraz lepiej. Czuł, że właściwie coraz mniej przeszkadza mu te czterdzieści minut dojazdu do pracy. Co tam. Jeśli w tym Chotomowie wszyscy mieliby być szczęśliwi? Przy czym miałby się upierać?! Postanowił, że zaraz po marszrucie z córką, zbierze swoją czteroosobową drużynę i zakomunikuje im, co postanowił. A postanowił, że jest mu obojętne gdzie zamieszkają -byle razem. I postanowił coś jeszcze… Tak bardzo był ciekaw ich reakcji.

Na zawsze razem (cz.85)

 

Photo by Amy Shamblen on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.