W poprzedniej części oszalała ze szczęścia farmaceutka Anna wreszcie wybrała się na randkę dziękczynną z właścicielem zgubionego/znalezionego portfela, Arnoldem. Co z tego wyniknie?

Z każda chwilą byłam pod coraz większym wrażeniem Arnolda. Kiedy wziął mnie za rękę wszelkie lęki i obawy szlag trafił. Poczułam się zachwycona, otumaniona i szczęśliwa. Pijana szczęściem niemal.

Zaprowadził mnie do swojego samochodu. Puścił rękę by otworzyć drzwi i wpuścić mnie do auta. Nie byle jakiego zresztą. Było srebrne z szyberdachem, na szerokich oponach z kosmiczną rurą wydechową i trzema literkami z przodu. Tak, Arnold jeździł sportowym BMW, więc raczej nie miał dużej rodziny, pomyślałam z ulgą moszcząc się w wygodnym fotelu pasażera. To zdjęło ze mnie całkowicie poczucie winy. Tyle mi dziś wystarczyło.

Spojrzał mi głęboko w oczy i ruszył z piskiem – Ale jazda, przeszło mi przez myśl. Potem przestałam myśleć. Zgubiłam rozsądek już po pierwszym kilometrze wspólnej trasy. Jechaliśmy szybko, ostro, z głośników wylewał się jazz. Arnold co chwila rzucał mi ukradkowe spojrzenie i zgadywał. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Trochę o wszystkim i o niczym. Chóry anielskie piały…

Czułam się najpiękniejszą, najbardziej pociągająca i atrakcyjną kobietą na tym łez padole. Na dokładkę byłam wydepilowana, pachnąca i oszałamiająco zachwycona nim. Zapierało mi dech w piersiach.

Po dwudziestu minutach szalonej jazdy znaleźliśmy się w klimatycznej restauracji na obrzeżach Warszawy. Obok płynęła rzeka, a knajpa i hotel w jednym, mieściły się w urokliwym lesie. Na parkingu stało sporo dobrych aut.

Restauracja była nie tylko klimatyczna, ale też  elegancka i urządzona ze smakiem. Kelnerzy usłużni, mili i profesjonalni. Arnold czarował, mówił mi komplementy i był niezwykle szarmancki. Jedliśmy sporo, rozmawialiśmy bardzo dużo. Dowiedziałam się, że pochodzi z wielodzietnej rodziny, dorastał na Suwalszczyźnie, ma czterech braci -jednego zdążyłam już poznać. HA! Tu WAS MAM! (Ten pryszczaty młodzieniec nie jest synem, ale bratem Arnolda!)

W Warszawie mieszkał od pół roku w wynajętym mieszkaniu. Ma swoją firmę – prowadzi sieć sklepów z militariami dla koneserów i nie tylko. Byłam coraz bardziej zafascynowana tym facetem. Pomaga bratu, jest samodzielny, pracowity i z inwencją. Ależ mam nosa! Wyłowić z odmętów rzeczywistości taki diament… Warto było się uprzeć!

Wieczór upłynął nam cudownie. Widziałam i czułam, że moja ekscytacja jest odwzajemniona, a Arnold pożera mnie wzrokiem. Jednak po kolacji odwiózł mnie grzecznie do mieszkania, odprowadził pod drzwi, skradł całusa (Ach…), zapytał jeszcze czy może mi towarzyszyć podczas spaceru z psem, a po nim poprosił o możliwość spotkania  w niedzielę wieczorem  i… pojechał.

Byłam roztrzęsiona, zachwycona i pełna nadziei. Kto wie może i mnie wreszcie ułoży się życie. Tymczasem będę musiała wymyślić w co się ubrać w niedzielę żeby czar nie prysł. Cholera!

Długo nie mogłam zasnąć. Liczyłam barany, piłam kolejną herbatę i rachowałam w pamięci godziny, które zostały mi do spotkania z NIM. W międzyczasie dostałam smsa o treści  – Anno, jestem Tobą zachwycony. Nigdy nie poznałam bardziej frapującej kobiety. Nie mogę doczekać się niedzieli. A

Czyżby mój sen się ziścił…?

Arnold i Spółka (cz. 11)

 

Photo by Sofia Lesquerre on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.