To już nie był przejściowy kryzys, czy jedynie gorsze samopoczucie, które wróci na swoje tory po smacznym posiłku, przespanej nocy czy rozmowie z kimś bliskim. Zuzka traciła ochotę na cokolwiek jednak nikt, poza nią, zdawał się tego nie zauważać. Usunęła się więc jeszcze bardziej w cień, w nadziei, że skoro jest do niczego to chociaż nie będzie im komplikowała życia. Wystarczy, że regularnie niszczyła swoje.

Była mistrzem okłamywania świata, tak jej się przynajmniej wydawało. Wodziła za nos także panią psycholog opowiadając jej jakieś farmazony i bajki z tysiąca i jednej nocy.  Kiedy szła na wizytę przywdziewała radosny wyraz twarzy i trenowała swoje umiejętności aktorskie to, jak przypuszczała, była niemal Oskarowa rola. Po godzinnym przedstawieniu wracała do siebie. Kuliła, kurczyła i zapadała się we własnym, przepełnionym lękiem i smutkiem, świecie. Odkąd cyrk rodzinny ruszył pełną parą – nic nie było takie, jak być powinno.

Była brzydka, a właściwie ostatnimi czasy stała się brzydka. Okropna, odpychająca i nieciekawa. Miała paskudne krosty, wielkie, napompowane usta, jakiś niepasujący do całości nos, za krótkie rzęsy, niewidoczne, bo schowane pod fałdą tłuszczu, wcięcie w talii. No i była GRUBA. We wszystkim wyglądała tragikomicznie, karykaturalnie. Odkąd wzięła rozbrat ze sportem spuchła do rozmiarów całkiem sporego pontonu. Najpierw cierpiała, bo wszyscy dawali jej odczuć, że jej dużo, a teraz? Teraz postanowiła działać. W konspiracji. Tak, by nikt tego nie zauważył i nie kontrolował postępów tej przemiany. Miało być spektakularnie, ale bez rozgłosu.

Wymyśliła sobie, że zacznie biegać, robić brzuszki i pompki. W seriach. Najpierw damskie, bo tak łatwiej, a potem jak forma przyjdzie ruszy z klasycznymi, męskimi. Kiedy trenowała na poważnie, umiała zrobić takich dwadzieścia, czym zachwycała i inspirowała tatę. Ale to było kiedyś, a teraz było, jak było… Zaczęła wprowadzać ostre cięcia. Miało być bez znieczulenia i ekspresowo. Koniec pobłażliwości dla siebie i własnych idiotycznych słabostek przez które stała się, w swoich oczach, pasztetem. Ograniczyła jedzenie. Radykalnie. Biegała pod pretekstem wyjść z koleżankami, ćwiczyła, kiedy wszyscy już spali, zaczęła jeść w pokoju, bo tak łatwiej było ukryć fakt, że znaczna cześć posiłku ląduje w brzuchu psa, a pozostała w foliowej torebce, a następnie okolicznym koszu. Zredukowała wszystko. Nie jadła pieczywa, mięsa, odstawiła słodycze i słodzone napoje. Żyła na zielonej herbacie z wiśnią, jakiś okruchach, kilku rzodkiewkach, pomidorku koktajlowym, kilku migdałach i sałacie. Przeczytała gdzieś, że dobrze robią leki przeczyszczające i moczopędne, więc kupowała te bez recepty i łykała wedle harmonogramu, który miała rozpisany. A było w nim wszystko. Kiedy i co zjadła, jak długo ćwiczyła, ile kalorii spaliła i ile wchłonęła jedząc. Kaloria – najbardziej znienawidzone słowo wszechczasów. Znienawidzone i niosące nadzieję w jednym…

Odkąd zrobiła plan i zaczęła go realizować czuła się nieco gorzej, ale dużo lepiej, ot, taka sprzeczność. Miała trochę mniej sił, niemniej to akurat było do przywidzenia. Znalazła w Internecie grupy wsparcia dla odchudzających się nastolatek i tam, z nowymi znajomymi, kibicowały swoim przemianom i wspierały się w chwilach zwątpienia. A kilogramy zaczęły topnieć dość szybko…

O niczym innym nie umiała teraz myśleć. Schodziła z drogi domownikom, którzy chyba uznawali to za objaw dojrzewania i nie nagabywali jej nic, a nic. A może mało ich obchodziła? Może mieli ją gdzieś? W końcu liczyły się dla nich tylko małżeńskie perypetie, przeprowadzki, skandale z udziałem dziadków, nowy koń, elegancka lampa, święty spokój i inne takie. Nawet siostra zanurkowała we własnym świecie na tyle głęboko, że właściwie straciły jakikolwiek kontakt. Dla Karoliny liczył się teraz Kuba i wyłącznie Kuba. Nie umiała mówić o czymkolwiek innym. No była jeszcze jej nauka, jej hobby i jej plany na przyszłość. W tajemnicy zwierzyła jej się, że myśli o medycynie. Ponoć nawet nie wiedziała kiedy jej się tak stało, ale to był sekret, który miały zachować tylko dla siebie. Ich jedyny sekret. Poza tym -pustka i cisza. No dobrze, miała świadomość, że gdyby co może na siostrę liczyć, ale brakowało jej bliskości, która kiedyś je łączyła.

Dom, w którym zamieszkali był naprawdę piękny. Jej pokój -wymarzony. Koleżanki mogły tylko pomarzyć o takich efektownych domostwach – tylko co z tego skoro to wszystko zbudowane było na kłamstwie i nieszczerości. Matka jeszcze do niedawna zdradzała ojca, wiedziała to, bo przez przypadek podsłuchała jej rozmowę z kochankiem. Ojciec, chwile temu, funkcjonował jedynie uciekając w pracę. To prawda, teraz usiłował wszystko naprawić i szło mu to całkiem nieźle, ale czy się da? Czy naprawdę można zaklajstrować każdą roztrzaskaną relację?

Babciami i dziadkami nie przejmowała się nadmiernie, to już była abstrakcja wyższych lotów. Odbiło im i tyle. Miała to gdzieś. Może poza faktem, że musiała na co dzień znosić babcię Barbarę, która nieustannie coś gotowała, pichciła i przyrządzała sprawiając jej tym dużo kłopotów. Najgorsze, że niezmiennie usiłowała ją nakłonić do wspólnego jedzenia posiłków. Wykręcała się jak umiała, a babcia coraz bardziej drążyła temat. Zapytała nawet czy oby nie zaczęła się odchudzać, bo ostatnio bardzo zmizerniała. Ten komentarz sprawił jej radość jednocześnie przerażając. Wiedziała, że kilogramy lecą w dół, bo regularnie się ważyła i powoli nawet zaczynała mieścić się w ciuch sprzed jakiegoś czasu. Zależało jej by babcia nie podzieliła się swoimi przemyśleniami z matką, bo to byłaby prawdziwa katastrofa. Do tego nie mogła dopuścić. Wyśmiała więc, chyba zbyt głośno, tekst o odchudzaniu i obiecała, że raz dziennie zje coś razem z całą rodziną. Obiecała choć na samą myśl już ją mdliło…

 

Na zawsze razem (cz.93c)

Photo by Alexander Shustov on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.