Początkowo myślała, że mąż nie mówi całkiem serio. Zdawało jej się, że histeryzuje, a może tylko usiłowała o tym przekonać samą siebie? Nie chciało jej się wierzyć, że z Zuzką jest tak źle. Owszem widziała, że młodsza córka potrzebuje wsparcia i nawet planowała zrobić coś, by odzyskać z nią kontakt, ale wychodziło jej to bardzo nieudolnie. Czuła, że zawiodła, ale winę początkowo dzieliła jednak na równo -między siebie i Zu, która unikała wszelkich kontaktów i robiła co się dało, by dano jej spokój. Joanna zwalała to na dojrzewanie, tak było znacznie łatwiej…
Nie wiedziała jak rozmawiać z córką – to było dla niej zaskoczenie. Przegapiła nawet moment w którym tak się od siebie oddaliły, a przecież kiedyś było tak cukierkowo. Uwielbiała tę malutką, uśmiechniętą istotkę, która stale ładowała się w jakieś kłopoty, ciągle coś tłukła, rozlewała, darła i gubiła. Była mistrzynią robienia jej niespodzianek. Kiedyś cała wysmarowała się przecierem pomidorowym podwędzonym z kuchni, innym razem, ledwo co chodząc, wspięła się po półkach regalu na sam jego szczyt i odpychając się nóżkami od ściany bujała się zaśmiewając wniebogłosy – w ostatniej chwili, niesiona jakimś dziwnym przeczuciem, wpadła i złapała rozchwiany do granic regał ratując uśmiane maleństwo z opresji. Nie umiała się na nią gniewać. Młodsza córeczka była słodka, urocza i zabawna. No i uwielbiała wprost przytulaski. Mały, zachłanny życia, pluszowy króliczek.
Gdyby tylko mogła, obu latoroślom, dałaby wszystko, co najlepsze. Długo udawało jej się chronić je przed światem. Otaczała je opieką i była obecna zawsze, kiedy sytuacja tego wymagała. Całowała stłuczone kolanka, wycierała łzy z policzków i gluty z przeziębionych nosków, wysłuchiwała żali i radosnego świergolenia. Nuciła kołysanki, czytała bajeczki, lepiła pingwiny z plasteliny, plotła wianki z polnych kwiatków, uczyła robienia jajecznicy, szacunku do zwierząt i sortowania śmieci. Ozdabiała gips na złamanych kończynach, kibicowała na zawodach, robiła wymyślne fryzury, ganiała po sklepach w poszukiwaniu wymarzonych prezentów na gwiazdkę, organizowała imprezy urodzinowe i wchodziła w rolę wróżki zębuszki. Podpowiadała rozwiązania, zdradzała kobiece sekrety i dzielnie towarzyszyła na drogach prostych i na zakrętach, aż pewnego dnia przestała. Uznając, że już czas by dorosły? Że już wystarczy? Że jest nadopiekuńcza i nie daje im wyrosnąć? Nie, zdecydowanie nie! Przestała, bo wkręciła się nadmiernie w pracę, która była na tyle absorbująca, że zjadała całą jej energię. Pochłonęły ją narady, biznesplany, zdobywanie klientów i zarabianie pieniędzy za które chciała im dać to, o czym marzą. Zatraciła się przepadając bez wieści nawet tego nie zauważając, a z całą pewnością nie planując. A potem jeszcze to zauroczenie, zachwyt, fascynacja Pawłem. Wtedy odpłynęła pełnoetatowo.
Czyli to wszystko było jej winą? Wolałaby obwinić kogo innego, więc pazernie szukała wymówek. I wiele znalazła. Bo przecież dzieci mają dwojga rodziców, a nie jedno. Bo ona, kobieta, taż chciała coś osiągnąć zawodowo. Bo też miała prawo być zmęczona i bez formy. Bo w pewnym momencie nie miała już siły, by zasuwać ciągle na dwóch etatach dom-praca. Bo przecież dzieci nie można niańczyć przez całe życie, bo dorastając potrzebują autonomii. Im dłużej wymyślała, tym więcej usprawiedliwień znajdowała, by na koniec poczuć się fatalnie. Bo jakie właściwie miało znaczenie -czyja to wina i gdzie tkwi przyczyna? Co to zmieniało?! A może to jednak przez to cholerne dojrzewanie?!
Igor zawsze był bardzo rozsądny i dość chłodny. Nie wpadał w panikę, zwykle kontrolował emocje i nie okazywał uczuć. Tym razem było inaczej. Kiedy wyprowadził się od nich teściowa i zniknęła Karolina – w domu zapanował błogi spokój, który jak się okazało, był zapowiedzią kolejnego sztormu. No dobrze, wiedziała, że młodsza córka nie jest w najlepszej kondycji, ale on przedstawił jej to w dramatycznym świetle. Był przekonany, że muszą działać już, natychmiast, bo Zuza potrzebuje pomocy w trybie pilnym. Podejrzewał anoreksję, depresję albo inne, poważne problemy. Długo rozmawiali, a kiedy skończyli mocno ją przytulił jakby w odpowiedzi na wszystkie myśli, które kotłowały się w jej głowie. Usłyszała, że on ma nadzieję, że nie zacznie się obwiniać, bo tu jednego winnego nie ma i bardzo chciała w to wierzyć, choć podskórnie była wściekła na samą siebie. I na Zuzkę też. Naprawdę. Była tak wkurzona, że głowa mała. Przecież jednak robiła co w jej mocy, starała się. Przeklinała los i pytała swojego Boga o sprawiedliwość. Nie rozumiała czemu ostatnio tak bardzo obrywa po nosie. Czemu musi stale wybierać, rezygnować i tracić. Czuła, się rozbita. Miała świadomość jak wiele dostała od życia, ale teraz to nie miało większego znaczenia. Była rozżalona i rozgoryczona. Zirytowana i przerażona.
Kiedy nieco ochłonęła, po rozmowie z mężem, postanowiła wziąć w obroty córkę. Już ona się dowie co tu jest grane, dociśnie Zuzaśkę, znajdą powód problemu, ustalą plan działania i zaczną naprawiać to, co się zepsuło. Mocno wierzyła, że co by to nie było – dadzą sobie radę. Przecież kochała swoją młodszą córkę nad życie, przecież tyle je zawsze łączyło. Zanim zapukała do pokoju Zu – wzięła dwa głębokie wdechy. Nie wiedzieć czemu strasznie się denerwowała i mimo niemal pozytywnego nastawienia – towarzyszyły jej ogromny lęk i piekielne przerażenie. A co jeśli to naprawdę coś bardzo poważnego? A co jeśli nie uda jej się pomóc? A może ktoś ja skrzywdził i problem tkwił gdzie indziej? Przeganiała te czarne kruki pesymizmu, ale one usadowiły się w jej głowie i nigdzie nie planowały odlatywać.
Kiedy weszła do pokoju córeczka siedziała tyłem do niej, na głowie miała kaptur, a na nim słuchawki. Musiała słuchać muzyki cicho, bo odwróciła głowę niemal od razu. I wtedy to zobaczyła. Wtedy dostrzegła to po raz pierwszy. Zuzka nie była już pogodnym dzieckiem. Nic z tej jej radości życia nie zostało. Nie wiedzieć kiedy i dlaczego, stała się smutną dziewczynką z przerzedzonymi włosami i oczami pełnymi łez. Joanna miała ochotę podbiec i wziąć ją w ramiona jednak opanowała się, sądząc, że tak będzie lepiej. Usiadła na fotelu, tuż obok córki i zapytała czy mogłyby zamienić kilka słów. Na twarzy Zu nie dostrzegła żadnych emocji i ani cienia uśmiechu…
Fot. Danii Lobachev/Unsplash
1 komentarz
Zajęli się sobą a dziecko cierpi. Może jeszcze się uda uratować młodą.