Od momentu, kiedy wszystko się posypało i niespodziewanie wybuchło, przeszła daleką drogę. Najpierw zaprzeczała faktom, czuła się osaczona przez przerażonych rodziców, by na końcu zrezygnować z próby przekonania i siebie, i ich, że wszystko jest w porządku. Po rozmowie z ojcem rozpadła się na kawałki nie mogąc powstrzymać lawiny łez. Czuła się bezradna, zagubiona, nieszczęśliwa i tak bardzo pragnęła jednocześnie czułości i samotności.

Była bardzo zmęczona. Za bardzo jak na swój wiek. W ogóle była za bardzo. Od dawna, a może od zawsze. Za normalna, za słodka, za trzpiotowata, za bardzo puszysta, za okrągła, za przeciętna, zbyt przemądrzała, leniwa, bez ambicji i planów. Nie dorastała matce do pięt. Nawet na koniu wyglądała jak rozpłaszczona żaba, a nie prawdziwa amazonka, dlatego, kiedy zobaczyła przypadkiem jakieś swoje zdjęcie na rumaku, przestała jeździć. Nie była tak czarująca jak Joanna, brakowało jej nieco refleksu, miała paskudny nos, pryszczatą twarz, tłuste i wątłe włosy, skrzacie uszy. No i  i figurę miała chyba po babce. Trochę za muskularne ramiona były pamiątka po godzinach na basenie, pękate łydki, odkąd pamiętała, wylewały się nawet ze śniegowców. Miała na nich jakąś dziwną plątaninę mięśni, bo nawet teraz – wytrenowane i trochę odchudzone – były masywne. Cóż, trudno było jej patrzeć na siebie, a co dopiero patrzeć z sympatią…

Rodzice wzięli ją w obroty, kiedy ojciec spostrzegł, że nadmiernie schudła, a może pierwsza dostrzegła to matka? Zastanawiała się jak to możliwe, bo nadal nie była zbyt smukła. Poza tym tak szczelnie chowała się w ubraniach… Była zła na rodziców, przerażona tym, co się miało stać. Miała PRZYTYĆ. Znowu utracić to, co zyskała tak wielkim trudem, wysiłkiem i wyrzeczeniami, bo przecież kiedyś jadła ze smakiem. Musiała sobie odmawiać. wprowadzić rygor i reżim. Być bardzo konsekwentną i zdyscyplinowaną. Pomyśleć, że kiedyś, zdaniem wielu osób,  była aż nadto NORMALNA, ale czy szczęśliwa, pogodzona ze sobą?  Teraz starzy maglowali ją, badali, ciągali po pediatrach, psychologach, psychiatrach, dietetykach jakby była jakimś świrem, a ona tylko nie lubiła siebie, nie podobała już się sobie. Może nie urodziła się, by płynąć w nurcie ciałopozytywności i samoakceptacji? Zdawało jej się, że te działania Igora i Aśki to marny trud i nic z tego nie będzie jednak cieszyła się, że coś robią razem, że coś znowu ich połączyło, że mówią niemal jednym głosem.

Trochę wierzgała kopytkami, walczyła z matką, robiła jej wyrzuty, aż wreszcie zrozumiała jak wiele w niej nieuświadomionego bólu, jak dużo cierpienia, niezrozumienia. To wszystko było takie trudne. Nie lubiła jeść. Już nie umiała nie liczyć każdej kalorii, nie umiała także przestać mieć wyrzutów sumienia, że je. Wspierając się na ramieniu fantastycznej pani psycholog robiła drobne kroczki w kierunku wolności. Wyniki badań lekko się naprawiały, a jej zapadnięte poliki nabierały rumieńców. Brała leki, przestrzegała diety, czasem jednak usiłując nieco modyfikować zalecenia. To była naprawdę wyboista droga przez mękę, ale nie była sama. Obok byli rodzice. Zgodni, patrzący sobie w oczy, nie walczący ze sobą, pogodzeni. Była też Karolina i był Kuba, który okazał się fantastycznym chłopakiem. Czuła jego sympatię i wsparcie. I to było bezcenne…

Kilka dni po pierwszej wizycie u pani psycholog – wyniosła ze swojego pokoju lustro. Nie chciała na siebie patrzeć. Przerażała samą siebie, była przecież swoim największym wrogiem. Zdała sobie sprawę, że sama jest dla siebie śmiertelnym zagrożeniem. Zaczęła pisać pamiętnik, schowała wagę na dnie szafy, wylogowała się ze swoich ulubionych grup dopingujących do chudnięcia, zerwała kontakty z wirtualnymi koleżankami, które robiły krecią robotę zachęcając ją do powrotu do diety i naprawdę przestała wyrzucać ukradkiem jedzenie. Postanowiła również, że kiedy wreszcie całkiem wyjdzie na prostą spróbuje pomagać takim, jak ona słabo-silnym dziewczynom, w powrocie do normalności. Do normalności, którą zabierał im także Internet dając złudzenie wolności…

Była zlepkiem kompleksów, które przykleiły się do niej, nie wiedzieć kiedy i dlaczego. Dobrze pamiętała tekst pani od wuefu, o tym, że nie powinna nosić tak krótkich bluzek, bo odsłaniają jej pokaźny brzuch, albo wychowawczyni, która kiedyś zażartowała sobie niewinnie z tego, że nie poszła w ślady matki, bo Pani Joanna taka elegancka i zadbana. Strasznie raniło. I koleżanki, które nagle zaczęły doczepiać się do jej tuszy. Nie rozumiała, co je to obchodzi! Sama nigdy nie ośmieliłaby się…

Początkowo ukojenia szukała na mediach społecznościowych. Robiła ładne, artystyczne zdjęcia, miała wielu znajomych, czuła się anonimowa i akceptowana. Potem ktoś zapytał dlaczego nie pokazuje siebie na fotach. Jakżeby mogła? Nie była ani tak muskularna jak superbohaterki internetowe, ani tak smukła, ani hiper zgrabna, ani odważna czy seksowna. Była tłem dla takich kobiet. Usunęła z konta wszystkie zdjęcia i już tylko obserwowała lukrowane życie innych, wymyślne pozy dzióbki, kolejne relacje z podróży dookoła świata i tym podobne. To było dołujące. Przy tych ludziach – jej życie i ona sama była denna, śmiertelnie nudna.

Czasem zastanawiała się dokąd to wszystko zmierza. Cały ten świat ulepiony ze złudzeń, pustych słówek i bezwartościowych wartości. Mimo, że pochodziła z zamożnego domu, wiedziała, że cennych, naprawdę ważnych rzeczy – nie da się kupić za żadne skarby świata. Trochę to wszystko było bez sensu. Postanowiła znaleźć swój sens. Tak, to był teraz jej główny cel. Znaleźć jakiś sens…

Na zawsze razem (cz.97b)

Photo by Danny Howe on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.