Była marzycielką jednak jej marzenia były poukładane i posegregowane w porządku alfabetycznym. Rozpisała sobie cele i wymyśliła plan jak realizować je krok, po kroku. Zrobiła to już na początku liceum, teraz tylko kontynuowała to, co rozpoczęła. W najbliższych dniach miały być wyniki olimpiady chemicznej, w której brała udział. Szczerze powiedziawszy spodziewała się sukcesu. Zrobiła wszystko, by go osiągnąć.
Ciężko pracowała, dużo się uczyła, zarywała noce rozkminiając kolejne zadania i zgłębiając coraz to nowe zagadnienia. Chodziła też na dodatkowe lekcje z chemii. Szczęście jej sprzyjało, bo trafiła na genialną panią profesor, która zaraziła ją jeszcze większa pasją do tego przedmiotu. Od pierwszych zajęć jasno postawiła sobie cel – finalistka olimpiady. Powiedziała o tym nauczycielce, a ta obiecała, że zrobi wszystko, by jej w tym pomóc, zaznaczając oczywiście, że nic z tego nie wyjdzie jeśli Karo nie będzie ostro zasuwała. Dlaczego chemia? Dziwnym trafem, nie tylko ją interesowała, ale też zawsze bardzo łatwo wchodziła do głowy. Pani Machowska sprawiła, że zafascynowała się tym przedmiotem bez reszty. Chemia była fascynująca, ale o tej miłości wiedział tylko Kuba. Rodzice finansowali dodatkowe lekcje bez świadomości dlaczego Karolina chce właściwie zgłębiać ten przedmiot. Pewnie przypuszczali, że sobie nie radzi i potrzebne jej korki. Miała to jednak gdzieś. Od czasów małżeńskich przepychanek matki i ojca -emocjonalnie wyeksmitowała się z tej popapranej rodzinki, a przynajmniej tak wolała myśleć. Za dużo ją to kosztowało.
Po dochodzeniu jakie przeprowadziła i zawodzie jaki ją spotkał – postanowiła zająć się sobą. Rodziców popieprzyło i tyle. Kryzys wieku, albo jakieś inne tęsknoty starych ludzi, czujących, że życie im ucieka. Niebagatelna rolę w tej układance odgrywał Kuba. Dzięki niemu wygrzebała się z piekielnego przygnębienia i dojmującego smutku, które stały się jej udziałem przez kilka nielichych miesięcy. Była jeszcze Zuza. Kotwica, która sprawiała, że cokolwiek domowego w ogóle ją interesowało. Starała się dawać jej wsparcie i być opoką, ale chyba jej to marnie szło. Nie dysponowała dużą ilością czasu. Był Jakub, lekcje, sport. Potem jeszcze dołączył ojciec, z którym próbowała odbudowywać relacje na nowo, na swoich zasadach. Matką rozczarowała się bardziej. To ona była jej wyroczną, opoką i czasoumilaczem. To ona wprowadziła w świat dziewczyńskich spraw, przytulała, kiedy zaistniała taka konieczność, całowała stłuczone kolanka i pomagała zrozumieć świat – do jakiegoś momentu. Potem nagle, nie wiedzieć czemu i kiedy, oddaliła się stając się cieniem siebie samej. Kimś dalekim, odległym, trochę obcym? Przejechała się także na babci Marii i dziadku Janie. O ile po nim jeszcze mogła spodziewać się tak niedorzecznych ruchów, to babcia była zwykle stabilne i ułożona, aż do teraz. No i zawsze dotrzymywała obietnic. Kiedyś.
W tym nowym, ogromnym domu było fajnie. Wymusiła to, że Jakub będzie mógł nocować i niespodziewanie pojawiła się propozycja, by w tej sytuacji, w ciągu tygodnia, mieszkała u matki ojca. Miała obawy, że starsza pani zechce wejść jej na głowę matkując nieprzytomnie, jak miała w zwyczaju, ale porozmawiały i ustaliły czego się spodziewają po tym wspólnym pobycie. Nadal miała więc dość blisko do swojego chłopaka, który wprost zacierał ręce z zadowolenia mówiąc, że nikt nie umie zrobić tak pysznych potraw jak babcia Basia. Zabawne, wcześniej tak wychwalał kuchnię babki Marysi. Śmiała się z niego, że można go łatwo przekupić serwując smaczne posiłki. Był mało wybredny czy może wiecznie głodny? Tak naprawdę było jej to obojętne. Ważne było, że był. Dawał jej wszystko to, czego potrzebował i jeszcze więcej.
Kuba był plastrem na wszelkie dolegliwości. Wyciszał ją, pomagał wyznaczać cele i uczył je konsekwentnie realizować. Nie był, jak jej rówieśnicy, zaborczy, apodyktyczny, skupiony wyłącznie na sobie – dawał jej wolność i poczucie, że ma wsparcie. Przez te miesiące, które spędziła w jego ramionach przekonała się, że ma także wady. Bywał niecierpliwy, bardzo skryty, łatwo unosił się honorem i czasem obrażał. To były jednak tylko małe, niewiele znaczące skazy na jego cudnym, uroczym charakterku. Ujmowało ją to, jak na nią patrzy, jak się z nią droczy, jak załatwia sprawy i radzi sobie na uczelni. Imponowało jej, że starszy chłopak tak o nią zabiega, że nie naciska, ani nie wymusza, że daje jej czas by do wszystkiego powoli dojrzewała. Wiedziała, że Kubuś ma swoje sprawy, tajemnice i kłopoty, które ciężko było z niego wydobyć. Próbowała różnymi metodami. Na początku angażowała nawet jego siostrę, a swoją koleżankę, ale potem stwierdziła, że to dziecinada. Trochę przykro jej było, że chłopak ukrywa ją przed rodzicami, ale z tego, co udało jej się wywnioskować, ojciec jej sympatii nie był przychylny ich związkowi, ze względu na sporą różnicę wieku, jaka była między nimi.
U niej nie było takich problemów. No, prawie. Kubę lubili chyba wszyscy członkowie jej rodziny z wyjątkiem matki. Wyraźnie jej przeszkadzał. Był solą w oku. Widziała, jak rodzicielka gryzie się w język i usuwa im z drogi. Pewnie wolałaby żeby jej starsza córka spotykała się z rówieśnikiem. Słyszała nawet kiedyś jak Zuza usiłuje przekonać Joannę, że Jakub to najlepsze co mogło się trafić jej -Karolinie. Młodsza siora też za nim przepadała. Sympatia między nimi rodziła się powoli, ale była widoczna na każdym kroku. To Jakub zaalarmował ją, że trzeba Zu pomóc, bo traci grunt pod nogami. To on usiłował tak z nią rozmawiać, by odkryć, co ją trapi. Nawet trochę poczuła się zazdrosna. To było idiotyczne…
Teraz toczyła się walka o zdrowie i życie Zuzy. Okazało się, że cierpi na anoreksję. Wszyscy włączyli się w akcję pomocową. Każdy robił co mógł, wedle ścisłych wskazówek i rad pani psycholog. Karo czuła, że wszystkiemu winna jest matka. Tyle razy miała jej to ochotę wykrzyczeć, ale powstrzymywała się resztkami sił, mając świadomość, że przecież to nic nie pomoże. Bardzo martwiła się Zu. Bardzo. Przysięgła sobie, że jeśli kiedykolwiek zostanie matką, nigdy nie przestanie myśleć o swoich dzieciach. Karierę odłoży na półkę dopóki dzieciaki nie staną całkiem na nogach, albo i wcale ich nie będzie miała. Właściwie to po co jej one do szczęścia? Tylko komplikują życie i zabierają spokój. To była myśl. Powinna ją rozważyć głębiej, ale nie miała czasu. Stale gdzieś biegła, bezustannie na coś czekała, albo o coś walczyła. Dziś miała poznać wyniki olimpiady. To miał być pierwszy krok we właściwym kierunku. Tfu, nie pierwszy, drugi. Pierwszym był związek z Kubą…