W poprzedniej części Anna kolejny raz dostała palpitacji serca. Arnold ponownie złamał wszystkie możliwe schematy i zachował się… zaskakująco! Do pieca dołożyła jeszcze sąsiadka…

-I po co mi była ta wiedza, zastanawiałam się rozzłoszczona. Nie chciałam paprać się w przeszłości Arnolda, a to czy jego żona była piękna czy obrzydliwa właściwie nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Sąsiadka zepsuła mi humor. Zaczęłam sobie wyobrażać jego z jakąś skończona pięknością i poczułam ukłucie zazdrości. – Strasznie to głupie, myślałam, dalej snując wizje…

Sąsiadka powiedziała, ze zapyta siostrę o to, co wie o tym człowieku i tej jego żonie. Wspomniała jeszcze, że o ile dobrze pamięta tam rozegrał się jakiś dramat, ale dopyta i wszystko mi opowie.

Czy jestem typową kwoką, że bardziej wściekłam się o tę piękną żonę niż zmartwiłam tym „dramatem”? A może brak mi uczuć wyższych, bo miłość całkiem zaślepiła mnie i omotała? W sprawie Arnolda było więcej pytań niż śmiałam przypuszczać.

Naprzemiennie mnie intrygował, trochę przerażał i  piekielnie pociągał. Miałam do niego setki pytań, a kiedy go widziałam zapomniałam żeby zadać choćby jedno. Mieliśmy tyle ciekawych tematów do rozmów. No i on tak pięknie słuchał. Fascynowała go chemia, wiedza o lekach, chorobach, a ja mogłam o tym mówić godzinami. Tak jak ja zaczytywał się w historii Polski. No i jak miałabym wśród tych tematów przemycić te swoje, przyziemne pytanka?

Wypiłam kolejną kawę, odebrałam smsa od przyjaciółki, która dopytywała czy jeszcze żyję. Odpisałam, że musimy koniecznie spotkać się na kawie w trybie pilnym, więc natychmiast oddzwoniła. Umówiłyśmy się popołudniu na Jasnej. Tam jest taka fajna knajpeczka z widokiem na Pałac Kultury, w której od jakiegoś czasu spotykamy się na ploteczki. Potrzebowałam rozmowy z kimś, kto był z boku. Byłam bardzo ciekawa jej zdania.

Tymczasem wzięłam się za sprzątanie po śniadaniu. Ponieważ Arnold wszystko z czego korzystał żeby zrobić mi kanapki, pozmywał postanowiłam to powycierać i ułożyć na miejsce. W ociekaczu do sztućców znalazłam jednak coś, co do mnie nie należało. Ostry jak brzytwa nóż z tajemniczym grawerem – MEMO 2009.

Odłożyłam znalezisko na bok starając się nie produkować kolejnych domysłów. Wzdychając głośno zabrałam się za mycie okien – wiadomo nic tak nie redukuje stresu jednocześnie tamując lawinę uciążliwych myśli, jak porządny wysiłek fizyczny. Włączyłam Beethovena, chwyciłam ścierę, płyn do mycia i wskoczyłam jednym susem na parapet.

Z rozpędu umyłam jeszcze podłogi, odkurzyłam, wytrzepałam dywaniki. Ostatnimi czasy stale sprzątam. Ścieram dowody zbrodni na własnym sercu:)?

Na spotkanie z Ewą frunęłam, a nie szłam. Miałam jej tyle do opowiedzenia. Tak bardzo byłam ciekawa jej zdania. Kiedy wchodziłam do kawiarni dostałam powiadomienie o nowym smsie. Wygrzebałam z pękatej torebki smartfon i przeczytałam wiadomość od Arnolda – Anno, musiałem dziś wyjechać w trybie pilnym. Będę najpóźniej za dwa tygodnie. Obowiązki, przepraszam! Nie zapomnij o mnie! A.  Nie odpisałam nic. Byłam wkurzona. Czułam się jak na karuzeli. Za dużo doznań na raz. Plus zbyt wiele gwaru i zamieszania jak dla mnie.

Zamówiłam kawę i z pianą na ustach usiadłam naprzeciwko Pałacu Kultury. Samochody trąbiły, warczały, świeciły, a ja wypatrywałam Ewy. Kwadrans po osiemnastej zadzwoniłam do niej mocno już zaniepokojona. Nigdy, a znamy się długie lata, nie spóźniła się na spotkanie. Miała radykalną opinie o tych co lekceważą innych będąc niepunktualnie. Jednak jej telefon był wyłączony…

 

Arnold i Spółka (cz. 17)

Photo by Kamil Gliwiński on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.