W poprzedniej części farmaceutka Anna wcieliła w życie swój plan uwiedzenia nieznajomego poznanego dzięki portfelowi. Przez kilka dni żyła jak w transie przekonana, że wreszcie los jej sprzyja!

W czwartek wieczorem odpaliłam przykurzony depilator, zrobiłam peeling całego ciała, manicure, pedicure, umyłam włosy i uprasowałam sobie rubinową sukienkę za kolano, w której wyglądałam lepiej niż dobrze. Przygotowałam pończochy samonośne, buty na niebotycznych szpilach, a rzeczy z codziennej torby, przepakowałam do skórzanej torebki z firmową metką.

Z czwartku na piątek spałam jednak bardzo słabo. Co chwila budziłam się, by sprawdzić godzinę. I byłam coraz bardziej załamana. Co mi po manicurze, pedicurze, peelingu, gładkim ciele jeśli będę wyglądała jak zmora leśna? Wstałam o czwartej z silnym postanowieniem zaszpachlowania zmęczenia. Najpierw chwilę poćwiczyłam (dobre ukrwienie skóry to podstawa!), potem wykąpałam się, posmarowałam ciało balsamem, twarz kremem silnie odmładzającym i odżywczym, a potem wykonałam staranny makijaż. Baza pod podkład, podkład, puder, rozświetlacz, eyeliner, cienie, tusz i szminka. Spojrzałam na siebie w lustrze-może być, choć bywało lepiej -oceniłam chłodnym okiem.

W takim rynsztunku wyszłam na spacer z psem. Jeden sąsiad prawie mnie nie poznał, inny stał się nad wyraz miły i pomocny. Mijani psiarze patrzyli na mnie z aprobatą (a tak i się przynajmniej wydawało). To będzie udany dzień, uznałam.

W pracy dzień strasznie mi się dłużył. Znowu. Chorzy, byli zdecydowanie bez formy -marudni sto razy bardziej niż zwykle. Jakaś Pani usiłowała mnie przekonać żebym sprzedała jej więcej leków niż miała wypisanych przez lekarza, straszy pan z brodą, okrągłą buzią i rubaszną miną czarował i zabawiał mnie blokując kolejkę. Rozpętała się więc dzika burza. Wszyscy na niego krzyczeli i popędzali, a on bronił się z całych sił. W końcu kupił krople na uspokojenie i wyszedł. Po kilku chwilach wrócił jednak niczym bumerang, bo poprzednio kupił nie to, po co przyszedł. I jak tu nie oszaleć?!

Koło szesnastej zaczęłam czuć silny ból brzucha. Czułam się jak przed maturą. Przypomniałam sobie nagle, zapomniane słowa magistra Kowalskiego o tym, że Arnold od początku mu się nie podobał. Hm, a jak jest seryjnym mordercą ukatrupiającym niewinne, rozkochane w nim kobiety?  A jak jest KALIBABKĄ, a ten portfel podrzucił z rozmysłem? Tysiące myśli piętrzyło mi się w głowie. A, czy ja w ogóle nadaje się jeszcze na jakieś randki, schadzki. Czy ja mam ochotę czarować nagminnie, podgrywać, kusić, kombinować i regularnie przeprowadzać depilacje (auć)?!

Za dwie szósta byłam już w umówionym miejscu, czyli przed apteką. Był także on. Cały w brązie. Brązowe spodnie, buty i elegancki płaszczyk. Na powitanie (znowu!) cmoknął mnie w dłoń i nie pytając o nic pociągnął gdzieś za sobą (nie wiem czy opowiem Wam, co działo się dalej – może być różnie).

Arnold i Spółka (cz. 10)

 

Photo by 时间 往后 on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.