
W poprzedniej części Anna przeżywała chwile grozy, momenty dzikiej zazdrości i piekielnej frustracji. Zdawało jej się już nawet , że z Arnoldem wszystko skończone na dobre!
-Jasna cholera, kogo diabeł niesie pomyślałam kiedy dzwonek do drzwi zadzwonił kolejny raz. Nie miałam ochoty na wizyty. Ten dzień wystarczająco już dał mi w kość. Zaczęłam nawet tęsknić za codzienną rutyną, za pracą, magistrem Kowalskim i upierdliwymi klientami apteki, którym musiałam dawać złote rady. Kto doradzi mnie? Tez chciałabym pójść do jakiegoś sklepu i dostać bez recepty coś na skołatane serce, nadwątloną nadzieję i pokiereszowane nerwy. I co? Nic z tego!
Podeszłam do drzwi najciszej jak się dało, na paluszkach. Stał za nimi dozorca wyraźnie usiłując wyłapać jakikolwiek szmer żeby się zorientować czy ktoś jest w domu. Zastygłam więc w bezruchu wstrzymując oddech. Pies patrzył na mnie wyraźnie skonsternowany. Jego przewidywalna do tej pory pani zaczyna świrować, zdawał się myśleć.
Raz, dwa i po sprawie. Kiedy dozorca sobie poszedł poczułam ulgę. Nikomu dziś nie otworzę i z nikim już nie będę rozmawiała, nie odbiore już ani jednego połączenia telefonicznego ani smsa. Zrobię sobie babski wieczór z sobą samą czyli w najlepszym towarzystwem z możliwych, pomyślałam uśmiechając się pod nosem. W końcu mi się należy.
Wykąpałam się, zjadłam jajecznice na szynce, wypiłam gar zimowej herbaty z wkładem z cytryny, pomarańczy i goździków i poczułam się trochę spokojniejsza. Włączyłam telewizor i zajęłam myśli serialami, programami popularnonaukowymi i wiadomościami. Usnęłam w fotelu. Koło trzeciej w nocy obudziło mnie suczydło o którego istnieniu całkiem zapomniałam. Zdarzyło mi się to pierwszy raz w życiu. Wskoczyłam więc w dres, założyłam gruby puchowy płaszczyk, czapę, szal, grube rękawice i pognałyśmy.
Nie lubiłam spacerów o tej porze. Wiem, że strach ma wielkie oczy ale zawsze wyobrażałam sobie wtedy, ze ktoś mnie napada. Nie miałam pomysłu co dalej, ale lęk przed uderzeniem w głowę i utratą przytomności robił swoje. Dlatego też kilka miesięcy temu zaopatrzyłam się w gaz łzawiący. W żelu. Dzierżyłam go teraz w dłoni nie bardzo wiedząc czy zdołam go użyć w razie potrzeby. Trochę też obawiałam się żeby nie został użyty przeciw mnie… Mimo wszystko dodawał mi odrobinę pewności siebie.
Na całe szczęście nie spotkałam żadnego złoczyńcy. Wdrapałam się po schodach, otworzyłam drzwi i z ulgą weszłam do ciepłego, przytulnego mieszkania. Jakże ja się tu dobrze czułam. To była moja oaza, skrytka i azyl. Lubiłam swoje cztery kąty.
Kiedy obudziłam się rano miałam trzy nieodebrane wiadomości od Arnolda, dwie od mamy i jedną od Ewy. Arnold donosił, że nadal tęskni i niebawem wraca, przesyłał jakieś zdjęcia ze sobą w roli głównej (cholera, przystojny to on jest!) i prosił żebym wybrała jakąś sztukę teatralną, bo jeszcze nie byliśmy razem w teatrze. Ewa proponowała, ze wpadnie na kawę, bo ma ploteczki do odsprzedania, a mama dzwoniła raz wieczorem, a raz dwie godziny temu, czyli bladym świtem i za każdym razem prosiła o pilny kontakt NATYCHMIAST. Zrobiło mi się gorąco. Ton jej głosu wskazywał, że cos u nich nie tak. I jak ja mogłam nie usłyszeć tego wieczornego telefonu?! Byłam na siebie więcej niż wściekła!
Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że na tyle straciłam głowę dla Arnolda, że całkowicie przestałam kontrolować sytuację u rodziców. Są starzy, schorowani, a na dokładkę od trzech lat mieszkają poza Warszawą w ogromnym domu po dziadku Janku. Dzwoniłam i dzwoniłam, jednak nikt nie odbierał. Nie miałam wyjścia. Zdenerwowana chwyciałam suczydło pod pachę, spakowałam, na wszelki wypadek, szczoteczkę do zębów, parę majtek i rajstopy oraz piżamę i czym prędzej wsiadłam w samochód. Jestem piekielnie głupia i samolubna, myślałam łamiąc kolejne przepisy ruchu drogowego…
Photo by kelly sikkema on Unsplash