W poprzedniej części Anną miotały sprzeczne uczucia. Z jednej strony obawiała się tajemniczego adoratora, który pisał do niej dziwne listy, a z drugiej ekscytowała spotkaniem z ukochanym. Z Arnoldem. Życie miało słodko – gorzki posmak!

Byłam jak w amoku. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym mu odmówić. Nie teraz. Nie o krok od spełnienia swojego snu o rodzinie i miłości na cale życie. Czułam, że z Arnoldem to coś poważnego. Miałam pewność, że ten człowiek to ktoś, na kogo czekałam całe swoje życie. Bez zbędnych ceregieli i pytań spakowałam szczoteczkę do zębów, piżamę, perfumy, kosmetyki do makijażu, balsam do ciała, koronkową bieliznę w kolorze lawendy, kilka ubrań, szpilki, botki i kapciuchy, leki na tarczycę, posłanie Fifi, suchą karmę i miseczki. -Niech się dzieje wola nieba, pomyślałam podniecona tymi nagłymi zmianami.

Zanim jeszcze zamknęłam te wszystkie skarby w walizce, zadzwoniłam do magistra Kowalskiego informując go, że do końca tygodnia biorę urlop. Szczęśliwy nie był. Nawet powiedziałabym, że zareagował nad podziw nieprzyjemnie. Był opryskliwy i zrobił mi łaskę wyrażając zgodę. Usiłował wbić mnie w poczucie winy i przekonać, że takie zachowanie jest bardzo niepoważne! No bardzo mi przykro, ale w tym przypadku nawet nie miałam najmniejszych wyrzutów sumienia. Praca nie mogła pozbawić mnie szansy na założenie rodziny. Wymyśliłam historię o pilnym wyjeździe do chorego ojca i już mogłam wyruszać w podróż! Och…

Arnold czekał na mnie w kuchni, z moim psem na kolanach i kubkiem gorącej kawy w dłoniach. To był rozczulający widok. Mogłabym tak przeglądać się im godzinami.

Kiedy ubrałam się w płaszczyk i czapę, wstał, szybkim ruchem wciągnął na kark swoją kapotę, chwycił moją walizkę i przelotnie musnął ustami moje usta. Był wyraźnie zadowolony. Nie mógł się doczekać naszych pierwszych wspólnych wakacji. A ja? Czułam ciekawość zmieszaną z ekscytacją, zachwytem i zawrotami głowy…

Nie wiedziałam, gdzie się wybieramy, ale o nic nie pytałam. To była przygoda mojego życia i tak to traktowałam. To była jego gra w którą z całego serca chciałam zagrać. Pójść na całość, dać się zaskoczyć, rozpieścić. Nie, nie miałam już obaw. Lęki poszły w niepamięć. Nie bałam się, ze mnie zabije, poćwiartuje i zje. Bardziej czułam strach przed tym jak będzie nam razem. Przed tym czy czegoś nie zepsuję.

Kiedy wsiadałam do jego srebrnej rakiety pomyślałam, że jeśli będziemy mieć dziecko to samochód będzie do wymiany. W tym, było zbyt mało miejsca. Zdecydowanie. Fifi wylądowała na moich kolanach, walizka w bagażniku. Ruszyliśmy. Tym razem bez pisku. Spokojnie, statecznie…

Jechaliśmy dobre kilka godzin. Najpierw trasą A2, potem A1. Zorientowałam się, że Arnold postanowił zabrać mnie, wbrew zimowym trendom, nad morze! Czyżby czytał w moich myślach? Czyżby zapamiętał jak mówiłam mu o moim zamiłowaniu do rejonów z górnej części mapy Polski? Byłam szczęśliwa. Czułam, że los mi sprzyja.

Te kilka godzin płynęło nam na miłych rozmowach, czułych spojrzeniach w oczy, słuchaniu muzyki klasycznej. Arnold był świetnym kierowcą. Jechał pewnie, ale nie szarżował, dawał mi poczucie bezpieczeństwa. W przerwie na tankowanie wypiliśmy kawę i zjedliśmy jakieś śmieciowe jedzenie, które było całkiem miłym urozmaiceniem mojej zdrowej diety. Czułam się jak nastolatka. Nastolatka adorowana przez świetnego, zawadiackiego chłopaka. Było uroczo. Jestem farciarą, myślałam.

Do Jastrzębiej Góry dojechaliśmy popołudniem. Arnold zaparkował na przestronnym hotelowym parkingu, wziął moją walizkę, chwycił mnie za rękę i poszliśmy do rejestracji. Kiedy załatwiał formalności ja usiadłam sobie na miękkiej kanapie w lobby barze, obok usadowiła się Fifi. Było sporo ludzi, pary, małżeństwa z dziećmi. W tle grały jakieś skoczne rytmy. Życie toczyło się tu całkiem innym rytmem niż zwykle.

Dostaliśmy przestronny pokój z widokiem na plac zabaw po którym biegała rozbawiona dzieciarnia. Przeszło mi przez myśl, że może za rok, dwa … Z tych dywagacji zaokiennych wyrwał mnie mój ukochany. Podszedł, chwycił w pasie i mocno przytulił. Nasze usta spotkały się. Świat zawirował. Reszty Wam nie opowiem, bo to zbyt prywatne… W każdym razie klamka zapadła. A tak mi się przynajmniej wydawało…

Arnold i Spółka (cz. 27)

Photo by Ali Yahya on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.