W poprzedniej części do Anny zaczęło docierać, że jej stan to nie przelewki. Lekarz kazał jej dziękować opatrzności, że żyje. Na szczęście Ewa wydębiła od Arnolda informacje o miejscu jej pobytu i przyszła. Dla Anny wizyta przyjaciółki stanowiła klucz do rozwiązania zagadki. Może wreszcie się dowie co się właściwie stało?!

Ewka była bardzo zdenerwowana, roztrzęsiona i zakłopotana? Właściwie nie do końca wiedziałam jak miałabym obrazowo opisać jej stan. Wprost z drzwi właściwie wpadła na mnie, przytuliła zaplątując się niemal w te wszystkie misternie poupinane rurki. Kiedy zorientowała się jaki robi kipisz -odskoczyła jak oparzona i odrobinę histerycznie zawołała pielęgniarkę prosząc o pomoc. Nie była pewna czy przez przypadek czegoś nie rozłączyła, a przecież nie chciała zrobić mi krzywdy!

Dziwne. Nigdy wcześniej nie była taka zdewastowana psychicznie, nieogarnięta, ciapowata i nakręcona jednocześnie. A przecież widziałam ją w różnych sytuacjach. Towarzyszyłam jej kiedy wychodziła za mąż, kiedy rodziła dzieci, kiedy leżała z synkiem dwa miesiące w szpitalu. Była, patrzyłam, wspierałam. Nigdy jednak nie widziałam jej w takim amoku.

Po sprawdzeniu rurek przez pielęgniarkę dosunęła metalowe krzesło do szpitalnego łóżka i zaczęła konspiracyjnie szeptać. Dlaczego do licha SZEPTAŁA? Ja jestem po wypadku, a jej rozum odebrało? Postradała zmysły? Przecież uszy mam w porządku. Oczy zresztą, jak już się zdążyłam zorientować, też.

Zapytała co ja znowu nawywijałam? Dlaczego nie powiedziałam jej, że byłam w ciąży? Jak mogłam to przed nią ukrywać. No ma do mnie żal, stwierdziła i popatrzyła z ukosa. Przecież musiałam wiedzieć trzynasty tydzień to już się czuje. Czy dlatego nie zapięłam się pasami? I dlaczego do licha nie zrobiłam w terminie badań technicznych pojazdu? Naprawdę musiałam jeździć takim złomem? Czemu nie poprosiłam Arnolda o coś nowszego? Gdyby nie przypadkowy przechodzień, który wyciągnął mnie w ostatniej chwili z samochodu i reanimował -już by mnie nie było.

Terkotała jak nakręcona, a ja usiłowałam ułożyć wszystko w głowie. Jednak po pierwszej informacji -niczym ślimak schowałam się do skorupki. Zatem byłam w ciąży. Zaczynałam rozumieć. To kiepskie samopoczucie, zawroty głowy, wzdęcie brzucha. Jak mogło mi to nie przyjść do głowy. Czyli straciłam tak wyczekiwane dziecko. Czy będę jeszcze mogła zajść w ciążę? Przecież w moim wieku to nie takie proste. A w ogóle czemu ona tak prosto z mostu mi to powiedziała. Zawsze miała wyczucie i furę taktu. Co się tu dzieje.

Zaczęłam krztusić się i dusić. Płacz odbierał mi możliwość oddychania. Maszyneria do której mnie przytroczono zaczęła piszczeć, warczeć i zawodzić. Moje serce krwawiło. Byłam załamana. Odechciało mi się żyć.

I wtedy nagle znalazłam się na łące. Słonecznej, wiosennie zielonej z całym mnóstwem kwiatów. Ptaki śpiewały, delikatny wiatr mierzwił włosy chłopczyka, który stał obok. -Jak masz na imię chłopczyku i co tu robisz sam na tej łące, zapytałam.Malec przytulił się do mnie mocno i z rozkosznym uśmiechem powiedział, że przecież jest moim synkiem. Jak mogłam zapomnieć? I wtedy sobie przypomniałam, że to rzeczywiście moje ukochane dziecko. Wzięłam go za rączkę i poszliśmy w stronę słońca. Byłam bardziej niż szczęśliwa. Wreszcie. W końcu!

Arnold i Spółka (cz. 44)

Photo by Inset Agency on Unsplash

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.