W poprzedniej części Annę życie zaskoczyło kilkukrotnie. Dostała list od tajemniczego wielbiciela i bukiecik kwiatków nieznanego pochodzenia. Na dodatek sąsiadka Anny, ta której kuzynka znała kiedyś Arnolda i jego szwedzką żonę zdradziła jej, że ma dla niej jakieś nowinki. Jakby tego było mało Arnold wyznał jej miłość.

O czwartej nad ranem pochłonięta rozmową, z rozpalonymi polikami i roziskrzonymi oczami, czułam się jak w transie. Wydawało mi się, że śnię. Arnold nie tylko powiedział, że mnie kocha, ale także snuł plany związane z nasza przyszłością. Obiecał pokazać mi swoje mieszkanie (ej, to nie to co myślisz!!!), zapoznać z braćmi i zabrać do Szwecji żebym zobaczyła gdzie żył tyle lat. I kiedy właśnie planowaliśmy termin naszego wypadu zamorskiego, ktoś zadzwonił do drzwi. Wtedy dopiero przypomniałam sobie o dziwnym liście, który znalazłam pod drzwiami. Przeprosiłam Arnolda na moment, pożyłam telefon na szafce nocnej i na paluszkach, wstrzymując oddech, skradłam się do drzwi wejściowych.

Ku mojemu zaskoczeniu na klatce NIKOGO nie było. Pustka. Chwile postałam jeszcze obserwując czasoprzestrzeń kiedy usłyszałam zza okna pisk opon. Jakiś czerwony peugeot odjeżdżał na złamanie karku spod mojego bloku. Czy miało to związek z tym dzwonkiem? Nie wiem. Może to wszystko mi się tylko wydawało? Może to kwestia zmęczenia, niewyspania, nadmiaru emocji. Łyknęłam ziołowy lek wyciszający i wróciłam do telefonu. Pożegnaliśmy się czule ustalając, że wieczorem, dwa kwadranse po dwudziestej  Arnold wpadnie i pójdziemy razem na długi spacer z psem. Celowo prosiłam by przyszedł o tej porze, bo przed spotkaniem z nim chciałam jeszcze dowiedzieć się co takiego ma mi do powiedzenia sąsiadka.

Było kwadrans przed piątą. Tej nocy zabrakło czasu na sen. O dziwo czułam się świetnie i doskonale wyglądałam. Napięta skóra, oczy zabarwione miłością, usta głodne pocałunku. Wykąpałam się, pomalowałam paznokcie u stóp umalowałam się i wskoczyłam w dres. Przecież jeszcze czekał mnie spacer z suczydłem. W podskokach pobiegłyśmy do Saskiego, zrobiłyśmy dwie rundy i wróciłyśmy do domu.  Przebrałam się w sukienkę przed kolano, eksponującą wszystkie moje atuty, na nogi wcisnęłam muszkieterki, założyłam puchowy płaszczyk, czapę i szalik i … Kiedy zabrałam się za zamykanie drzwi dostrzegłam, że na wycieraczce leży podeptany wcześniej przeze mnie list. Musiałam go nie zauważyć kiedy szłam z Fifi na poranny spacer. Ale gapa ze mnie.

Przyznam szczerze, że byłam coraz bardziej zdenerwowana. To nie była komfortowa sytuacja. Ktoś najwyraźniej zastawił na mnie pułapkę. Na dodatek miałam czelność żeby przychodzić do mnie nad ranem i zostawiać jakieś dziwne, obłąkane listy miłosne. Zaniepokojona, sprawdziłam czy mam w kieszeni buteleczkę z gazem łzawiącym w żelu, objęłam ją dłonią. Dawała mi poczucie bezpieczeństwa, a teraz bardzo go potrzebowałam. Czułam się obserwowana i uporczywie śledzona. Z poprzedniego listu jasno wynikało, że osobnik go piszący doskonale mnie rozpracował. Wiedział o mnie naprawdę dużo. Znał moje zwyczaje, trasy i pory spacerów z suczydłem.

Wrzuciłam ten kolejny list do torby zastanawiając się co mam z nim zrobić. Czytać? Nie czytać? Czytać? Nie czytać? Właściwie co mnie obchodziły czyjeś wynurzenia na mój temat?! Rozważałam zgłoszenie sprawy na policję. Niech no tylko jeszcze raz spróbuje zakłócić mój spokój. Czub jeden!

W pracy pojawiłam się kilka minut przed czasem. Miałam wrażenie, że nie było mnie tu lata świetlne. Pan Kowalski powitał mnie szerokim uśmiechem. Był ujmujący. W typowy sobie sposób pocałował mnie w rękę obśliniając mi pół dłoni- zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Zdjęłam płaszczyk, zmieniłam buty, założyłam fartuch apteczny i zanurzyła się w świecie aspiryn, leków na przeczyszczenie, ziółek, ampułek i kremów odmładzających o dekadę. Jednak nawet buszując wśród nich – zastanawiał się usilnie nad tym kto, co i po jaką cholerę do mnie napisał, co ma mi do powiedzenia sąsiadka i czy na wyprawę do Szwecji powinnam kupić sobie jakieś nowe botki i cieplejszą kurtkę.

W głowie miałam mętlik. Czułam się jednocześnie osaczona, zakochana i stojąca na krawędzi. Czułam, że lada chwila moje życie zmieni się nie do poznania. I chyba piekielnie tych zmian się bałam…

Arnold i Spółka (cz. 24)

 

Photo by Michael Fenton on Unsplash

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.