Kiedy skończy się czterdzieści kilka lat, dorobi się domu, syna i drzewa czasem człowiekowi odbija. Nie na żarty…

Pozornie miałem wszystko. Atrakcyjną, interesującą żonę w rozmiarze 38, dom o powierzchni 220 metrów kwadratowych i syna studenta psychologii o wzroście 188cm i szerokich horyzontach intelektualnych. Miałem jeszcze dobrze prosperującą firmę, samochód, motor, całkiem niezłe zdrowie i chyba kryzys wieku średniego, ale z tego ostatniego zdałem sobie sprawę dopiero po czasie.

Kiedy potrzebowałem adrenaliny naciskałem pedał gazu, wsiadałem na motor albo podejmowałem ryzykowne decyzje dotyczące interesów. To by było na tyle. Poza tym byłem przykładnym mężem, troskliwym ojcem, wymagającym szefem i maratończykiem. Inne kobiety? Owszem, były. Chyba nawet całkiem im się podobałem, ale nigdy nie czułem potrzeby żeby robić z tym zainteresowaniem coś więcej. Byłem przyzwoitym facetem z zasadami. Przed ślubem bywało różnie, ale już po – nigdy! Przysięga do czegoś zobowiązywała. Tyle w temacie.

Pierwszy raz coś we mnie drgnęło kiedy syn przyprowadził do domu swoją dziewczynę. Osiemnastolatkę. Była piękna. Świeża, radosna, rumiana i bardzo, bardzo dziewczęca. Wtedy właśnie przypomniały mi się moje durne lata młodości. Moja pierwsza miłość, druga i wszystkie inne, pozostałe. To były rewelacyjne wspomnienia. Tak odległe, a jednak całkiem bliskie. Przypomniałem sobie także o przedostatniej miłości -Hance. Zostawałem ją we łzach dla swoje żony Justyny. Teraz, z perspektywy czasu nie bardzo pamiętałem właściwie dlaczego.

Hanka była demonem seksu. Flirciarą zatraconą, kokietką i uwodzicielką.  Mogła mieć każdego, a uparła się na mnie. Rozbiła mój trzyletni związek z Ewą i przebojem wdarła się do serca. Przez rozporek. Nigdy nikomu tego nie mówiłem, ale była obłędna. Nigdy wcześnie, ani później nie spotkałem na swojej drodze takiej kobiety. Te wspomnienia wybiły mnie z codziennego rytmu. Zacząłem rozważać czy ślub z Justyną to była dobra decyzja. W naszym związku, niemal od początku, wiało nudą. Żona była poukładana, rozważna, rozsądna i bez fantazji. Początkowo tym mnie właśnie ujęła, ale kiedy zaczęło to do mnie docierać w drodze był już nasz syn.

Justyna świetnie gotowała, perfekcyjnie prowadziła dom, była troskliwa, zapobiegliwa i tolerancyjna. Nie ograniczała mnie, zostawiała dużo swobody wymagając jedynie wcześniejszego zaplanowania. Wszystkiego. Wakacje były zarezerwowane na rok przed, prezenty na gwiazdkę kupione w październiku, spotkania towarzyskie ustalone z kwartalnym wyprzedzeniem, a seks wciśnięty w dwa konkretne dni w tygodniu. Rach-ciach i już. Bez zbędnych tańców godowych czy umizgów. Owszem, przyzwyczaiłem się już do tego rytmu, regularności i porządku. Nawet sam trochę taki się stałem. Wszystko pod linijkę i we właściwych ramach czasowych.

Syn powiedział mi kiedyś, że uważa nasz związek z Justyną za całkowicie nienormalny. Uważał, że normalne małżeństwa kłócą się, spierają, maja inne zdania. A u nas nic. Zero emocji. Wszystko przedyskutowane w spokoju, ułożone na kosteczkę i pachnące praniem. Zdziwiło mnie jego podejście, bo uważałam spokój w domu za nasz wspólny sukces. To porozumiewanie się bez awantur, te kompromisy wydawały mi się świadczyć o naszej dojrzałości. A tu takie coś.

Justyna słyszała tę rozmowę. Wieczorem, kiedy kładliśmy się spać, zapytała czemu nic nie powiedziałem. Czy tez uważam, że w naszym małżeństwie brakuje emocji? Powiedziałem jej, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem, ale może coś w tym jest? Pogładziła mnie po głowie, niczym małego urwisa, i łagodnym tonem powiedziała, że jej zdaniem mężczyźni to dziwne istoty, bo sami nie wiedza czego chcą… Na tym zakończyliśmy. Wszystko wróciło na swoje tory. Teoretycznie. Za mną, bowiem, chodził cień Hanki i słowa syna. Nie mogłem się od nich uwolnić.

W piątek po pracy byłem umówiony z kolegą na whisky. Marek, tak jak ja, miał od lat ułożone życie uczuciowe. Z tą tylko różnicą, że permanentnie zdradzał swoją żonę Jolkę. Dowiedziałem się o tym przez przypadek. Powiedział mi, że w ich związku od dawna brakuje ognia, a Jolka, na dodatek, strasznie się zaokrągliła i przestała go pociągać.  Był zdania, że żona się wszystkiego domyśla, ale nawet jej to na rękę. Zdjął z niej przykry obowiązek… To była myśl! Może z Justyną byłoby podobnie, pomyślałam karcąc się jednocześnie okrutnie za swoje głupie fantazje.

Minęło kolejne poukładane lato, jesień i zima. Wiosną wyjechałem na cztery dni w podróż służbową do Gdańska. Pogoda była piękna. Słońce, delikatny wiatr od morza i spotkania, które trwały krócej niż przypuszczałem. Pierwszego dnia wieczorem wybrałem się na spacer po Starówce. Jakież było moje zdziwienie gdy na ulicy Mariackiej dostrzegłem kobietę do złudzenia przypominająca Hankę. Pomyślałem, że to zwidy chyba, ale kobieta podeszła do mnie i zapytała czy ja, to ja! Nie miałem najmniejszych wątpliwości – to była ona. Kobieta, która ostatnimi czasy rozgrzewała do czerwoności moją męską wyobraźnie. Wpadliśmy sobie w ramiona. Jak dzieciaki uradowane spotkaniem ze sobą. Jak radosne nastolatki.

Hanka nie miała dużo czasu, bo następnego dnia robiła rodzinne spotkanie z okazji dziewiętnastych urodzin swojej córki, ale z chęcią przystała na szybką kawę. Przez pierwsza godzinę opowiadaliśmy sobie o tym jak żyjemy, o małżonkach, dzieciach, pracy. Potem przenieśliśmy się, na chwilę, na jedną lampkę wina żeby opić spotkanie po latach. Przez następną godzinę wypiliśmy całą butelkę szlachetnego trunku wspominając dawne czasy. Było upojnie. Uroczo. Dawne uczucia odżyły i wystrzeliły z wielką siła rażenia. Następne dwie godziny spędziliśmy w moim pokoju hotelowym nadrabiając stracony czas. Przytulając się, kochając, żałując podjętych decyzji. i… pijąc kolejna butelkę wina. W międzyczasie Hania zadzwoniła do męża mówiąc, że będzie późno bo spotkała koleżankę, a ja odrzuciłem dwa połączenia z domu. Świat stanął na głowie.

Krótko przed północą przyjechała taksówka, która zabrała Hannę do domu. Nie mogłem się otrząsnąć. Miotały mną sprzeczne uczucia. Z jednej strony najchętniej porzuciłbym to nudne, przewidywalne małżeństwo i wszystko zmienił, z drugiej… Zastanawiałem się jak wyglądałby na dłuższa metę związek z Hanką. Była uzależniająca, duszna, namiętna, pełna inwencji, swobodna, czuła, ale czy nadawała się na żonę? Na kogoś na dobre i na złe? Zastanawiałem się jaki miałem numerek na jej liście życzeń. Z tego wszystkiego nie oddzwoniłem do domu…

Rano obudziłem się na przyjemnym kacu. Wspomnienie upojnego wieczoru szumiało mi w głowie. Byłem zrelaksowany choć nieco wytrącony z równowagi. Justyna nie odbierała telefonu, ale pomyślałem, że pewnie ma dużo pracy. Nie zaprzątałem sobie tym głowy. Koło południa zadzwoniła za to moja kochanka. Zapytała czy znajdę dla niej godzinkę koło 16. Nie miała więcej czasu, bo te urodziny córki. Przybiegła do mnie z tortem kupionym w kawiarni obok. Dla Oliwki. Spędziliśmy razem trzy kwadranse pełnej euforii, poprawiła makijaż, wykąpała się, zabrała tort i pognała do domu.

Nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony byłem zafascynowany, zauroczony, zadurzony, a z drugiej – czy chciałbym żeby Justyna właśnie taka była? Żeby wskakiwała do łózka każdemu facetowi ze swojej przeszłości?! Wieczorem dzwoniłem i do domu, i do Justyny i do syna. Nikt nie odbierał. Poczułem się zaniepokojony. Koło północy oddzwonił syn. Powiedział, że matka miała zawał. Dzwoniła do mnie wczoraj ze szpitala, ale nie odbierałem. Teraz nie ma przy sobie telefonu. Sytuacja jest stabilna, ale fajnie by było gdybym wrócił. Matka mnie potrzebuje. No i czemu, do cholery, nie odbieram telefonu?

Rano przełożyłem wszystkie umówione spotkania i kiedy właśnie pakowałem ostatnie rzeczy przyszła Hanna. Pachnąca, elegancka, zalotna i gotowa na ciąg dalszy płomiennego romansu z dawnym narzeczonym. Opowiedziałem jej co się stało, że muszę już wracać do Poznania. I, że cieszę się że na siebie wpadliśmy, i z każdego naszego spotkania. Że to była fascynująca podróż do przeszłości. Powrót do zamkniętego etapu mojego życia.

Hanna spojrzała na mnie smutno. Powiedziała, że byłem jedynym mężczyzną którego kochała. Że nigdy później nie spotkała kogoś takiego jak ja. Że żałuje tego, jak potoczyło się nasze życie, bo przegrała. Przegrała marzenia i miłość. Kilka miesięcy po naszym zerwaniu związała się z mężczyzną starszym o kilkanaście lat.  Zamknął ją w złotej klatce, w obawie, że ktoś mu ją ukradnie. Ma więc wszystko. Dobre perfumy, drogie ciuchy, fajny dom. Ma wszystko poza miłością, ekscytacją i radością życia. Jedynym jej jasnym promieniem jest córka, ale i ona niebawem wyfrunie z domu, bo w ubiegłym roku poznała w Poznaniu chłopaka i bardzo chce rzucić studia w Gdańsku i kontynuować je w Poznaniu. Bo chce z nim spędzać więcej czasu. Bo ma dość ciągłych podróży w tą i w tamtą. Zamarłem. Zarzuciłem Haneczkę kilkoma prostymi pytaniami, bo w głowie zrobił mi się mętlik… Moje przypuszczenia się potwierdziły, mój syn spotyka się z córką Hanny – Oliwią. Oboje myślą o sobie poważnie. Oliwia jest zakochana po uszy, mój syn wariuje. Zdębiałem. Historia zatoczyła koło.

W Poznaniu byłem wieczorem. Justyna wyglądała całkiem nieźle. Lekarze mieli dla mnie dobre informacje. Wyglądało, że mieliśmy dużo szczęścia. Odetchnąłem z ulgą. Syn pojechał do Gdańska, bo następnego dnia jego dziewczyna wyprawiała urodziny dla przyjaciół. Kupił Oliwii złoty wisiorek z małą zawieszką w kształcie serca. Był bardzo przejęty. Mówił, że wreszcie pozna także jej rodziców, bo poprzednio uznali, że to za wcześnie. Ojciec jest prawnikiem, a matka malarką. Podobno świetna babka…

Późnym wieczorem zadzwoniłem do Hanny, zdałem jej relację ze stanu zdrowia Justyny. Na wszelki wypadek poprosiłem żeby w żaden sposób nie wysypała się z tym, że się znamy. Im później Justyna pozna prawdę o matce ukochanej naszego syna, tym lepiej. Może nie uda jej się popsuć tak fajnego związku. A ja? A my? Umówiliśmy się, że dwa razy do roku będziemy się spotykać. Raz w Poznaniu,  a raz w Gdańsku. Serca nikomu nie złamiemy, a oboje poczujemy, że żyjemy.

Tylko czy to w porządku? Czy oby na pewno nikogo nie krzywdzimy…?

Bo koniec to często… nowy początek

Photo by Jonathan Francisca on Unsplash

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.