W poprzedniej części Anna celebrowała poranek napawając się swoim szczęściem. Wspominała lata durne i chmurne, kiedy nie akceptowała siebie i z radością patrzyła na to, jak jej dobrze ze sobą teraz. Napawała się samoakceptacją, którą po latach znalazła dzięki Arnoldowi…
Też tak czasem masz? Coś Ci przychodzi do głowy i musisz się tym NATYCHMIAST z kimś podzielić? Ja nigdy wcześniej nie działałam w ten sposób. Jednak nie dlatego, że nie miałam ochoty. Miałam, a jakże! Miałam jednak także silne, sprawne nad wyraz dobre hamulce. Stoper w głowie, który mówił mi, że jak to? Jak tak można? Dawałam więc w łeb swoim nagłym zachciankom karcąc się w duszy, że to zachowania które nie przystojną porządnej, stonowanej kobiecie w średnim, bądź co bądź, wieku. Kultura w końcu do czegoś zobowiązuje?! Szlag z kulturą, pomyślałam. Chyba pierwszy raz od wielu lat.
To było głupie? Infantylne? Mało subtelne? Całkiem się nad tym nie zastanawiałam. Arnold sprawił, że nawet największa głupota przestała być głupia. A ja nawet najbardziej śmieszna i groteskowa – byłam w jego oczach zabawna i rozczulająca! Nagle poczułam impuls i postanowiłam się mu poddać. Dotarło do mnie coś, nad czym nigdy wcześniej się nie zastanawiałam. Jak grom z jasnego nieba uderzyła mnie świadomość tego, że dokładnie WIEM jak powinny mieć na imię nasze dzieci. Niczym bomba zegarowa wpadłam do sypialni budząc radosnym świergotem mojego ukochanego. -Maja, Maja Maja albo Kosma, rozogniona wykrzykiwałam imiona dla naszych pociech. Podskakiwałam, trajkotałam jak nakręcona. Arnold patrzył na mnie zdumiony, a jednocześnie cholernie rozbawiony. Wyciągnął ręce żebym się do niego przytuliła i powiedział śmiejąc się, że akceptuje każdy mój wybór. -Będzie jak chcesz, kochanie…
Uwielbiałam tę jego przyjazną łagodność. Wiedziałam, że kilka centymetrów pod nią ukryta jest twarda, zadziorna i pełna siły męskość. Że w sprawach zasadniczych jest jak skała, drobiazgi puszcza płazem nie zwracając na nie uwagi. Był uroczy. Kiedy tak z uśmiechem przyglądał mi się zauważyłam, że ma urocze dołeczki w policzkach. I drobne zmarszczki wokół oczu.
Zarzuciłam mu ręce na szyję i dalej wyrzucałam słowa z prędkością karabinu. Że wszystkie Maje są słodkie, a o Kosmie marzę odkąd pamiętam. Poza tym i Maja i Kosma pięknie komponują się z jego nazwiskiem. Współgrają. Trajkotałam jakby mi ktoś za to płacił. Jak nakręcona. Opowiedziałam mu o swoich lękach związanych z nagłym porzuceniem pracy, przytyciem, laktacją. No i że trudno mi sobie wyobrazić siebie w domu z dziećmi, bo zawsze byłam czynna zawodowo. Powiedziałam, zgodnie z prawdą, że czasem jestem panikarą, że pewnie będę przekarmiała dzieci i przegrzewała. Że chciałabym żeby czasem pomagała mi mama, że chyba wolałabym rodzić naturalnie, ale w szpitalu państwowym, bo tak bezpieczniej, że koniecznie muszę mieć znieczulenie i nie wiem czy będę karmiła naturalnie, bo jakoś nie mam przekonania. Cierpliwie słuchał z łagodnym uśmiechem. Wyraźnie zadowolony i chyba nieco zaskoczony tym nagłym wybuchem entuzjazmu.
A ja… MÓWIŁAM. Mówiłam, że ślubną kreację wybiorę z Ewą, bo ona zawsze dobrze i życzliwe mi doradza. No i chciałabym żeby była prosta i klasyczna. Jasna. Spódnica koniecznie przed kolano, zwężana ku dołowi. Marynarka prosta, z wcięciem w talii do tego jedwabny top z koronką i jako zwieńczenie całości srebrna biżuteria i szpilki. Niebotyczne. Seksowne. I że na przyjęciu najwyżej je zmienię jak będzie mi bardzo niewygodnie. Ale raczej jednak zagryzę zęby.
No i spotkanie z najbliższymi zaplanowałabym w jednej z tych restauracji w których bywamy. Zarezerwowalibyśmy cała salę, wynajęli jakiś jazzowy band. Musowo byłaby zupa-krem z pomidorów z grzankami i tort bezowy z malinami. Reszta jest mi właściwie obojętna.
Arnold przytulił mnie mocniej i powiedział, że bardzo kocha, że mówi TAK na wszystkie moje plany. Że od dziś to są NASZE plany! Że z największa przyjemnością zrealizuje moje marzenia i stanie się ich integralną częścią. Że wreszcie się przed nim otworzyłam, więc jest szczęśliwy jak nigdy. No i że taka rozświergolona jestem ósmym cudem świata! Zakręciło mi się w głowie. Czyli co? Teraz wszystko już będzie takie cukierkowe? CUDOWNIE! Hura!
Photo by Julia Caesar on Unsplash