Przedwiośnie. Czas piękny i trudny. Złaknieni słońca wystawiamy blade twarze ku niebu. Zaglądamy w chmury i czujemy jak wiatr głaszczę nas po policzku. Ośnieża nasze zlodowaciałe zimą lica… A co jeśli to znak?
Wiosna, lato, jesień zima. Cztery pory roku. Mkną jak w kalejdoskopie. Zdążę tylko otworzyć antresolę wypakować jedne ubrania, schować kolejne i tak w kółko. Ciepłe chowam, cienkie wyjmuję. Sandały upycham, botki na wierzch. Jasno, ciemno. Słońce, śnieg. Faktor 50, krem odżywczy. Zapach lekki-letni, czas na cięższe brzmienia…
I w to wszystko wpleciona codzienność. Poranne bułki, spacery z psem, odprowadzania i przyprowadzania, pisanie, rozmowy, odbieranie telefonów, radostki, irytacyjki, wymiana myśli, burza uczuć. Praca, obowiązki domowe i ludzie… Pranie, pichcenie, zaklinanie rzeczywistości, nerwówka, głośny śmiech. A czas leci…
Mało jest go na rozmyślania. On pędzi, więc i my gnamy próbując dotrzymać mu kroku. Potykamy się, upadamy i dalej w te pędy, bo już CZAS, bo już jesteśmy spóźnieni, uciekł tramwaj, metro pomknęło w siną dal, utknęliśmy w korku-gigancie.
Czas jest niezwyciężony. Czy nam się to podoba, czy nie…
Rano zawsze kilka słów z panią w sklepie. Odrobina cukru, bo jak mało kto umie nakreślić jasne strony życia. -Jakie fantastyczne słońce, -Jak ładnie Pani wygląda, -Dziś tylko uśmiechnięta bagietka… Kilka słów, które mogą wiele. I uśmiech. Czasem sam uśmiech. Są jak panaceum. Pauza dla czasu.
Na spacerach z psem spotykam ludzi. W dobrych i złych nastrojach. Przygnębionych, wściekłych, rozczarowanych lub pogodnych. Jedni są zamknięci w sobie, inni z otwartą przyłbicą. Psy biegają, my na moment splatamy swoje światy, wymieniamy się urywkami doświadczeń, dodajemy sobie na wzajem siły, czasem wysłuchujemy cudownych opowieści. Lub takich, które przyprawiają o łzy wzruszenia, przerażanie…
Siadam na ławce. Jest mi słabo. Podchodzi jakaś Pani i pyta czy dobrze się czuje, ofiaruje mi nie tylko pomoc, ale także swój cenny czas. Siedzi ze mna i czeka az mi się trochę poprawi. Proponuje, że odprowadzi do domu. A świat nie zwalnia. Nadal gna w oszałamiającym tempie. Ona to ignoruje?
W parku zazielenia się powoli. Przebijają się pierwsze kwiaty, ptaki nucą swoje skoczne piosenki z coraz większa mocą. Przechadzam się alejkami. Widzę jak mi ucieka. Macha zaczepnie i pogwizdując zwiewa. Kolejny poniedziałek. Kolejna sobota. Maj, sierpień, styczeń…
Świeczek na torcie przybywa. Zaczęło się od jednej, choć już tego nie pamiętam, i z każdym rokiem się mnożą. Jak króliki. Dwadzieścia, trzydzieści, czterdzieści. Świeczki zmultiplikowane, za to coraz mniej bitej śmietany i kremu, bo od jakiegoś czasu te składniki upodobały sobie moje biodra, więc unikam ich w torcie. I poza nim też! -Sto lat, sto lat -brzmi coraz groźniej. Coraz mniej czasu. Coraz bliżej do tej mitycznej setki…
Na seteczkę uważam. Wysiada żołądek? Wątroba? Podrażnienie? A może znowu czas? Nie ten? Niewłaściwy.
Każdy ma swój własny czas. Lepiej go polubić, a za całą pewnością zaakceptować! Nigdy nie będzie inny… Może go być tylko coraz mniej!
Zakładam specjalne buty i sunę w pogoni za kondycją. Słuchawki w uszach. Dochodzi do mnie tylko świst mijanego wiatru, rumor nazwany szumnie muzyką i stukot serca. Bum, bum, bum, bum… Pompuje nieprzerwanie. Niezrażone czasem. Mijaniem. Dniem i nocą. Biegnę. Wyprzedzam go, begnę obok, a potem słabnę i opadam z sił. Wracam do domu. Wygrana, bo zwyciężyłam z lenistwem. Przegrana, bo znowu minął. Trzy kwadranse w plecy.
Schemat. Plan. Matryca. Jedziemy zawsze tą samą, utartą ścieżka. Prosto, a potem w lewo. Jak jest korek, zawrócić i w drugą w prawo. Pamiętaj o włączeniu świateł w samochodzie. Zapnij pasy. Jak się ściemni zasłoń zasłony. Jak jesteś zmęczona, wypij kawę. Jak ktoś cię wkurzył, idź na zakupy. Albo się wygadaj. Zadzwoń.
Dzwonisz co drugi dzień pod ten sam numer. Zawsze ktoś odbiera i słucha. A potem jest ci wsparciem. Słońcem. Wiatrem od morza. Jest Ci skałą. Tamą. Jest powietrzem. Nie zastanawiasz się nad tym. Czas Cię ogłusza. Czas cię oślepia. Czas cię ogarnia.
Dzwonisz co drugi dzień, ale nikt już nie odbiera. Upłynął jak czas. Skończył mu się termin przydatności. Znowu z nim przegrałeś. Z czasem. Minie. Teraz żałujesz tego pędu. Bo nic już nie będzie takie samo. Pani sprzedająca bułki nie poprawi Ci nastroju, spacer z psem stanie się obowiązkiem, świeczki będę pęczniały, czas zacznie frunąć jeszcze prędzej. Sił do biegu zabraknie. Znikniesz…
Zatrzymaj się teraz. Spójrz. Ile osób wokół. Ile miłości. Ile słońca. Jak zielono. Wdychaj, chłoń, dziękuj i doceniaj. Napawaj się tym czasem, pieść go, zatańcz z nim – nie goń! Nikt z nim jeszcze nie wygrał. Niektórym udało się go za to odrobinę oswoić, choć na chwilę…
Photo by Renee Fisher on Unsplash