W poprzedniej części Anna całkowicie otworzyła się przed Arnoldem. Wyznała mu swoje najskrytsze marzenia i … usłyszała, że od tego momentu jej marzenia są także jego pragnieniami. Zrobiło się słodko, cukierkowo i uroczo. Duszny zapach róży, koronki, muśliny i wata cukrowa!

Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa. Na fali bombowego nastroju postanowiłam zrobić porządek w swoim życiu. Zaczęłam od początku! Usiadłam przed komputerem i wprawnie nakreśliłam pismo dotyczące rozwiązania umowy z dotychczasowym pracodawcą. Miałam trzy miesiące wypowiedzenia, ale w cichości ducha liczyłam, że magister Kowalski pójdzie mi na rękę. Co mu zależało? Jakim pracownikiem byłam ostatnimi czasy? Powiedzmy to sobie szczerze -FATALNYM! Tylko sprawiałam problemy swoją ciągłą nieobecnością. Liczyłam więc na porozumienie stron i rozwiązanie umowy bez konieczności świadczenia pracy.

Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami poczynionymi z Arnoldem zaczęłam również szukać domu. Miałam zmieścić się w określonej kwocie, ale że była ona okrągła -mogłam poszaleć. W moim zasięgu były również wille na Mokotowie czy na Żoliborzu. Nie, nie te do remontu…

Ubrana w miękki szlafrok i papucie, z filiżanka wypełnioną parującą kawą, siedziałam po turecku przed laptopem i wiłam gniazdko szukając wymarzonego lokum. Jakie miało być? Oczekiwania mieliśmy spore. Miało być ładnie, wygodnie i bezpiecznie. Dom miał mieć wyraźnie oddzieloną część sypialnianą od dziennej. W skład dziennej miał wchodzić duży, przestronny salon z komfortowym aneksem kuchennym zaopatrzonym w ogromny stół, łazienka  i dwa pokoje -jeden pełniący funkcję gabinetu-biura, a drugi gościnny. W części sypialnianej znajdować się miały cztery duże pomieszczenia i minimum dwie łazienki, dwie garderoby i dwa przestronne balkony wychodzące na spokojną okolicę. Gdyby w budynku było także miejsce na mini siłownię – marzenia byłyby po części spełnione. Czemu po części? Bo do pełni szczęścia potrzebowaliśmy jeszcze tarasu oraz dużego, w pełni zagospodarowanego ogrodu. W grę wchodziła oczywiście spokojna okolica i jako, że bohater historii niebieskich kopert przestał istnieć -nie musieliśmy wyprowadzać się z miasta.

Na początku myślałam, że poszukiwania pójdą mi jak po maśle, ale tak nie było. Ofert były setki! Do wyboru, do koloru! Jednak w miarę jedzenia apetyt rośnie, a poza tym każdy z oglądanych w Internecie domów miał i zalety, i wady. Żaden w stu procentach nie spełniał naszych oczekiwań. Jeśli dom był szyty na miarę to daleko, w słabej lokalizacji, albo ogród zbyt mały, albo w kiepskim stanie, albo na całkowitym odludziu, albo nie było wokół szkół, przedszkoli i sklepów. Znalazłam ledwie kilka, które w OSTATECZNOŚCI mogliśmy rozważyć. Zadzwoniłam do agentów i umówiłam nas na oglądanie. Nie było na co czekać!

W międzyczasie zakręciło mi się w głowie i zrobiło słabo. To chyba nadmiar czasu spędzonego przed komputerem, pomyślałam dalej szukając ciekawych ofert. Penetrowanie rynku brutalnie przerwał telefon od rodziców, którzy domagali się spotkania. KATEGORTYCZNIE! Przecież mieliśmy wpaść, obiecaliśmy i co? Czekają nieustannie i jak tak dalej pójdzie to nie zdążę się u nich pojawić nim opuszczą ten łez padół. Byli wyraźnie zirytowani i rozgoryczeni. Rzeczywiście ostatnimi czasy nie poświęcałam im za dużo uwagi. Chyba pierwszy raz w życiu wreszcie skoncentrowałam się na sobie. I na tym, co sprawia, że czuję się szczęśliwa. Ustaliłam, że wpadniemy w najbliższą niedzielę. Na ciasto i herbatę. Poczułam, że odetchnęli z ulgą…

Właśnie kiedy wstałam żeby się wykapać i ubrać przypomniało mi się, że przecież jakiś czas temu Arnold miał jeszcze dwie nieotwarte, niebieski koperty. Ponieważ nie było go w domu  – postanowiłam ich w spokoju poszukać. Byłam ciekawa co było w środku, a poza tym należały przecież do mnie…

Arnold i Spółka (cz. 39)

Photo by Max Saeling on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.