W poprzedniej części Anna zabrała się za wicie gniazdka czyli szukanie domu, który byłby spełnieniem ich marzeń. Podjęła także nieoczekiwaną decyzję o rezygnacji z pracy i postanowiła wreszcie  skupić się na sobie. I wtedy właśnie przypomniało jej się, że przecież Arnold był w posiadaniu, nieotwartych jak dotąd, niebieskich kopert. Postanowiła je odnaleźć!

 

Grzebanie w czyichś rzeczach było czymś paskudnym. Obrzydliwym. I poniżej poziomu. Jakiegokolwiek. Po kilku minutach przekładania rzeczy w szafkach Arnolda zaniechałam dalszych poszukiwań. Gdybym to robiła dalej chyba straciłabym do siebie szacunek. Jak bym się czuła wiedząc, że on myszkuje w moich szpargałach? Byłabym bezdennie wściekła. Nie wiem czy chciałabym jeszcze z nim rozmawiać. To jak wotum nieufności. Paskudna zagrywka. Poniżej pasa.

Zdecydowałam zapytać go wprost o te koperty. Zobaczymy co powie. Tymczasem niepodziewanie zadzwonił do mnie Arnold z prośbą o zarezerwowanie na następną sobotę leśnej knajpy obok naszego domu. Chciałby zaprosić swoją i moją rodzinę oraz przyjaciół żeby wszyscy się poznali i dowiedzieli o naszych planach? – Że o dzieciach?, zapytałam zaskoczona własną naiwnością? – Że o ślubie! Odparł nonszalancko mój ukochany i oboje wybuchnęliśmy śmiechem. Czyżbym o czymś znowu nie wiedziała? O ślubie?  Że to niby już? No znowu coś szykował i na dodatek nie chciał powiedzieć ani słowa więcej. Poza -Kocham Cię, pa…!

Zaskakiwał mnie na każdym kroku. Propozycja rodzinnego spotkania była czymś, o czym myślałam od dawna. Bardzo chciałam poznać jego bliskich. Przyznam szczerze, że nawet byłam nieco zakłopotana że do tej pory ich jeszcze nie znam. Jakby czytał w moich myślach. I jeszcze ten ślub. Czyli jednak przed Mają lub Kosmą? Wydawało mi się, że najpierw miało być dziecko, a potem papierek.

Znowu słabo się poczułam. Czyżby tarczyca, błędnik? Nadmiar emocji? Zakręciło mi się w głowie i nawet musiałam się na chwile położyć.

Dzień był piękny, słoneczny. Za oknem szumiały drzewa, śpiewały ptaki. Spokój. Harmonia. Radość. Miałam wrażenie, że na ten moment czekałam całe życie. Wreszcie zaakceptowałam siebie, polubiłam się taką jaką jestem. Przestałam za czymś gnać. Miałam plany, marzenia, błysk w oku. Znalazłam fascynującego gościa, który sprawił, że znowu chciało mi się żyć. Faceta, który rozpieszczał mnie i dogadzał. Próbował uszczęśliwić i ochronić przed światem. Udowodnił niejednokrotnie, że jestem dla niego KIMŚ wyjątkowym! Czyli to jednak możliwe. Czyli jednak można być dla kogoś KIMŚ. Tacy mężczyźni istnieją nie tylko na kartach powieści romantycznych. Naprawdę nie wymarli!

Zrobiłam listę rzeczy do zrobienia i załatwienia. Z grubsza wyglądała ona tak:

  1. Pamiętać o weekendowych spotkaniach w sprawie kupna domów
  2. Zrobić listę osób na rodzinne spotkanie
  3. Pojechać do apteki i złożyć wypowiedzenie
  4. Odwiedzić internistę -badania krwi (TSH!) w związku z zawrotami głowy
  5. Moi rodzice – odwiedzić!
  6. Umówić się z Ewą na szukanie sukni ślubnej???? Naprawdę?! -pogadać o tym z Arnoldem!

Trzeba przyznać, że byłam ostatnio strasznie zapracowana. Tyle obowiązków… Nigdy, przenigdy nie przypuszczałabym, że kiedykolwiek będę się dobrze czuła w roli utrzymanki, a właściwie można tak teraz było sobie o mnie pomyśleć! Wstawałam po dziewiątej, niespiesznie szykowałam się do startu w rzeczywistość, szłam na leśny spacer z suczydłem, a potem surfowałam w sieci poszukując domów, sukien i innych. No jeszcze wybierałam się na zakupy i preparowałam ciasta oraz pyszne kolacje na ciepło z wyszukanych, przepisów kulinarnych. Piłam nieco zbyt często wino i wreszcie sporo czytałam. Nie, nie czułam się źle. Nie czułam się ani winna, ani zagrożona w jakikolwiek sposób. Byłam wolna, ciutkę rozleniwiona. Wreszcie odnalazłam spokój. i radość. I jeśli nawet czasem przypływały do mnie jakieś niepokojące myśli, to odpędzałam je szybkim trzepotem zakochanych rzęs…

Arnold i Spółka (cz. 40)

Photo by Anita Austvika on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.