W poprzedniej części Anna poznała historię z portfelem widzianą oczami Arnolda. Uznała, nie pierwszy raz zresztą, że spotkanie z zakatarzonym przystojniakiem to nie był przypadek. To było przeznaczenie.

Weekendy postanowiliśmy spędzać na totalnym luzie. W piątki rano wpadała Pani Luba i ogarniała dom. Była uroczą osobą o pięknym, bogatym wnętrzu. Czytała Dostojewskiego i Bułhakowa, słuchała muzyki klasycznej i sama cudnie grała na pianinie. Uwielbiała poezję Achmatowej i pasjonowała się malarstwem. Przyjechała do Polski po lepsze jutro ukończywszy, wiele lat wcześniej,  na Ukrainie studia wyższe. Tam zostały jej niemal dorosłe dzieci i nieco nieporadny życiowo mąż. Pani Luba wzięła na barki utrzymanie rodziny i kiedy pojawiała się w Polsce, na kilka miesięcy w roku, pracowała właściwe od świtu do nocy. Lubiłam te piątki z nią. Zawsze szykowałam się do nich już w czwartki popołudniu -trochę ogarniając tę chałupę, żeby nie było wstydu. Nie mogłam zrobić zbyt wiele z powodu niedomagań zdrowotnych, ale tyle ile dałam rade -omiatałam, odkurzałam, układałam. Arnold przytulał mnie i szeptał, że jestem zabawnie rozkoszna… Uwielbiałam te jego podsumowania.

Pani Luba wprowadziła do tego domu sporo życia, pogody ducha i dobrej energii. Uśmiechnięta, radosna i pełna werwy wymiatała nieprzyjemną przeszłość. Czułam jakby z kurzem i brudem ulatywały z tego miejsca wszystkie przykre, niedobre i przerażające wspomnienia . Zastępowało ją światło i nadzieja. Ciągnęłam Lubę za język, sprowadzałam na manowce racząc kawą i ciachem. Fajnie było nam razem. Dobrze się dogadywałyśmy i świetnie rozumiałyśmy. Jakby ktoś uszył nas z jednego, żaroodpornego materiału. Ona czuła chyba podobnie choć robiła wszystko żeby zapracować na ustaloną stawkę. Była bardzo uczciwa i obowiązkowa. Na nic zdawało się moje gadanie o tym, że przecież wszystko nie musi być tak perfekcyjnie czyste. Mówiła pracując…

Luba myjąc okna opowiadała mi o swoim życiu. O dzieciakach marzących o skończeniu studiów. O córce, która gra na skrzypcach, ale stale brakuje pieniędzy na prywatne lekcje. O swoich zmartwieniach związanych z depresją męża, o trudnej sytuacji politycznej, lęku co będzie następnego dnia i synku, który kontestuje rzeczywistość. Chciała dla nich spokoju, dostatku i pogody. Trochę się bała, że sama nie podoła. Słuchałam jej uważnie zastanawiając się jak moglibyśmy pomóc tej dobrej kobiecie. Zasługiwała na lepszy los.

Nigdy nie pytała mnie ani o dzieci, ani o przyczyny mojego stanu zdrowia. Była dyskretna, delikatna i miała wyczucie. Kiedyś tylko napomknęła, że życzyłaby córce takiego życia jakie mam ja. Skinęłam głową z uśmiechem. To nie był moment, w którym chciałam opowiedzieć jej swoją historię. Odpowiedziałam jedynie, że czasem pod smakowitym lukrem ukryty jest gruby zakalec. Spojrzała na mnie i jakby posmutniała…

Kiedy wychodziła dom błyszczał i pięknie pachniał. Powoli zaczynałam go, także dzięki niej, oswajać. Arnold chyba też. Widząc, jak bardzo służą mi piątki w towarzystwie Luby zaproponował, że może zatrudnilibyśmy ją, na te kilka miesięcy w roku kiedy jest w Polsce, na cały etat. Ugotowałaby coś, sprzątnęła, poprowadziła ten dom. Przecież obok, stał taki mały domek gościnny. Skromny, bo jednopokojowy, ale wystarczyłby. Az podskoczyłam do góry na tę myśl. Ucałowałam go w usta i mocno przytuliłam. To było spełnienie marzeń. Moglibyśmy pomóc Lubie, a Luba pomogłaby mnie. Była jak balsam na moją duszę.

Postanowiliśmy zadzwonić do niej w poniedziałek rano. Weekend zapowiadał się fantastycznie. Niespieszne śniadanie, wizyta rehabilitanta, a potem spacer po Powsinie. Z Fifi. W niedziele mieli wpaść do nas moi rodzice i młodszy brat Arnolda z dziewczyną. Byłam niezwykle podekscytowana na samą myśl. Wreszcie coś zaczęło się dziać. W końcu przestałam stale myśleć o tym dziwnym człowieku, który pragnął nas skrzywdzić.

Pojechaliśmy po tort bezowy, do mojej ulubionej kawiarni, kupiliśmy coś na jutrzejszy obiad. Nigdzie się nie śpieszyliśmy. Poszwendaliśmy się po okolicznym parku. Wdychaliśmy jesienne powietrze zachwycając się nim. Było rześkie, wilgotne i zwiastowało lepszy czas. Lato za nami. Upał i gorączka. Teraz odetchniemy.

Wieczorem Arnold poszedł do piwnicy. Słyszałam, ze z czymś strasznie się szamotał. To, co zobaczyłam kiedy do niego zeszłam -wzruszyło mnie…

Arnold i Spółka (cz. 65)

Photo by George Hiles on Unsplash

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.