W poprzedniej części Anna zaczęła robić generalne porządki w swoim życiu i właśnie chciała postawić kropkę nad i. Napisała wypowiedzenie, zdecydowała się zrobić badania, bo szykowała się do kosmicznych zmian – i uzbrojona po zęby w uśmiech wsiadła do samochodu żeby zapiąć wszystko na ostatni guzik. Dzień był słoneczny, droga pusta i malownicza – wśród drzew. Nagle urwał jej się film. Wszystko zniknęło.

Kiedy otworzyłam oczy przeżyłam szok. Wszystko gdzieś zniknęło. Nie było drzew, nie było muzyki Sade cicho szemrzącej w tle, nie było samochodu. Było za to cicho i sterylnie biało. Na twarzy miałam maskę tlenową, a w tle pikał jakiś przyrząd pomiarowy. Do ręki przyczepiono mi plastikową rurkę. Otoczenie nie pozostawiało złudzeń. Grałam w „Na dobre i na złe”? Nie, to nie była wcale scenografia. Jakimś zrządzeniem losu znalazłam się w szpitalu. Ile już tu jestem? Co ja tu robię? Niech to szlag!

Chciałam się ruszyć, wstać i zapytać co to za cyrk, ale poczułam ogarniający mnie, silny, przeszywający ból. Syknęłam! To wszystko było bardzo dziwne i przerażające. Poczułam, że zaczynam panikować. Usiłowałam przypomnieć sobie, co takiego mogło się wydarzyć, ale pamięć płatała mi figle. Zamiast tego uświadomiłam sobie, że wystawiłam magistra Kowalskiego, bo byłam z nim przecież umówiona. Miałam zanieść wypowiedzenie z pracy. I co teraz? Strasznie głupia sytuacja. Nie mam nawet jak zadzwonić i przeprosić.

Zastanawiałam się kiedy ktoś do mnie przyjdzie i powie mi, wyjaśni, co się właściwie stało i co ze mną. No i kiedy wyjdę. Wszystko nie wyglądało zbyt dobrze. Właśnie wtedy do sali wszedł Arnold. Mój ukochany. Poczułam ulgę! Był smutny, ale jak zwykle zapięty na ostatni guzik. Ubrany w ciemnogranatowe dżinsy, białą koszulkę polo Laurena i ciemnoniebieską marynarkę w prążki, wyglądał jak wyjęty z żurnala. Skórę miał lekko smagniętą słońcem i idealnie obcięte włosy. Mój prywatny przystojniak, mój przyszły mąż. Mimo niemocy, rurek i maski tlenowej poczułam motyle w brzuchu. Coś na kształt szczęścia i bezpieczeństwa. Wiedziałam, że nie pozwoli żeby coś się stało, że będzie o mnie walczył. Byłam tego bardziej niż pewna!

Arnold przyszedł… z moimi rodzicami! Jak to możliwe, przecież jeszcze ich nie zapoznałam?! Co tu się dzieje?! Byłam coraz bardziej zszokowana, wytrącona z równowagi, oszołomiona. Kiedy zobaczył, że jestem przytomna oczy mu się zaświeciły. -Odzyskała przytomność, odzyskała przytomność powiedział wyraźnie wzruszony i szybkim krokiem podszedł do mojego łóżka. A zaraz za nim w kompletnej ciszy przypłynęli moi rodzice.

-Spokojnie jeszcze nie umieram, chciałam powiedzieć, ale zamiast tego z ust wydobył mi się tylko charchot. Zdębiałam, o ile to w takim stanie, możliwe. Arnold pocałował mnie w policzek delikatnie głaszcząc moją rękę. -Koteczku, Anulka, teraz już wszystko będzie dobrze. Niczym się nie martw. Wyjdziesz z tego, kocham Cię, szeptał przejęty. Zrobię wszystko co w mojej mocy żebyś szybko wróciła do formy. Poruszę niebo i ziemie! Za nim stała moja mama wsparta na ramieniu ojca. Płakała? Płakała! Ojciec usiłował ukryć zdenerwowanie i zachować pokerową twarz, ale słabo mu to wychodziło. Odstawił mamę na bok, jakby była szmacianą lalką, i podszedł do mnie. Arnold ustąpił mu pola. Uśmiechnęli się do siebie z wyraźną sympatią -tak przypuszczałam! Sądziłam, że przypadną sobie do gustu. Tatuś przytulił mnie i pogłaskał po głowie. Miał wilgotne oczy, widziałam to. Wyszeptał mi do ucha, że mnie kocha i żebym walczyła, bo przecież jestem jego dzielną córeczką.

Nie mogłam nic powiedzieć, a tak bardzo pragnęłam. Chciałam zadać im tyle pytań, ale nie miałam jak. Mogłam tylko patrzeć, obserwować to, co się dzieje. Jak widz w teatrze życia. Widz, któremu ktoś, na wszelki wypadek zakneblowano usta…

Arnold i Spółka (cz. 42)

Photo by Annie Spratt on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.