W poprzednim odcinku Anna zdała sobie sprawę, że jeśli znajdzie się Ingrid- jej marzenia o założeniu z Arnoldem rodziny, mogą stanąć pod znakiem zapytania. Marzyła, by to całe szaleństwo wreszcie się skończyło. By nastał spokój i wróciła nadzieja na lepsze jutro.

 

Kolejne dni przyniosły wreszcie trochę więcej słońca, spokoju i coraz to nowych informacji dotyczących całej tej afery, w którą, chcąc nie chcąc, byłam wplątana.

Zaczęło się od tego, że ktoś dzięki rozwieszonym przez nas ogłoszeniom o poszukiwaniu zaginionej Fifi, znalazł jednocześnie suczydło i nas. Zadzwonił do Arnolda i przywiózł nam zalęknioną bidulkę. Człowiek ten nawet nie chciał znaleźnego, a była to niebagatelna kwota dwóch tysięcy. Chcieliśmy mu się jednak jakoś odwdzięczyć. Arnold zapytał co moglibyśmy dla niego zrobić. Okazało się, że chłopak w zeszłym roku skończył technikum i bezskutecznie próbuje znaleźć jakąś ciekawą pracę, która pomogłaby mu stanąć na nogi, usamodzielnić się. Arnold szukał pracownika do jednego ze swoich sklepów i panowie umówili się na spotkanie. Kto wie, może coś z tego wyjdzie. Młodzieniec był miły, a do tego sprawiał wrażenie uczciwego i bardzo kontaktowego. Ktoś taki z całą pewnością przydałby się Arnoldowi.

Odkąd Fifi wróciła do domu -nie było końca radości. Odtańczyła rumbę, sambę i tym podobne, wyśpiewała melodię radości i wskoczyła Arnoldowi (tak, ARNOLDOWI!) na kolanka. Myk i już. Zajęty (ta to miała swoje babskie metody). Arnold był wniebozwięty. Głaskał suczydło czule do niej przwmawiając, a ja czułam, że wszystko zmierza znowu w dobrym kierunku. Znowu zaczęłam odczuwać ból brzucha i pleców, a to znaczyło tylko tyle, że wreszcie mogłam zacząć myslec o sobie, a nie zwijać się ze strachu o życie.

Pierwszy raz odkąd przenieśliśmy się do tego domu usiadłam sobie w ogrodzie z kubasem parującej latte. Słońce przebijało się przez kolorowe, lekko jesienne już liście. Napawałam się ciszą, rześkim powietrzem i cudownymi kolorami zieleni, złota i czerwoności. Wiatr smagał mi policzki – uśmiechałam się do losu. Znowu.

Kilka dni wcześniej detektyw przyniósł kolejna garść nowych informacji. Wyglądało na to, że zbir, który mnie nękał ma jakieś powiązania ze szwecką szajką przemytników i złodziei. W każdym razie, dziwnym zbiegiem okoliczności siedział w tym samym więzieniu, co facet, który kiedyś spowodował wypadek samochodowy i skasował auto Arnolda. Wszystko zaczynało nabierać jakiś sensownych kształtów, choć nadal było wiele znaków zapytania i luk. Wyglądało jednak, że ten detektyw ma głową na karku i wie co robi. Jego zdaniem osobnik, który na mnie polować jest w Szwecji. Dostał się tam promem.

Arnold ustalił z detektywem dalszy tok postępowania. Śledztwo toczyło się tempem ekspresowym, a my zaczynaliśmy oddychać pełną piersią. Wróciłam na rehabilitacje i z każdą chwilą miałam więcej sił. Coraz sprawniej się poruszałam i miałam coraz lepszy humor. Odwiedziliśmy moich rodziców,  powrócił temat ślubu i sukni.

Powrócił również temat sukni wiszącej w naszej piwnicy…

Arnold wyznał, że ta kreacja i lustro to były jedyne pamiątki jakie zostawił sobie po zaginięciu Ingrid. Nie umiał się ich pozbyć. Za wiele dla niego znaczyły. Dlaczego nic mi nie mówił? Wiedział, że będzie mi przykro i chciał uniknąć tej trudnej rozmowy. Nigdy nie porównywał uczucia do Ingrid i do mnie. Obie nas kochał nad życie tyle, że ONA była już przeszłością, a ja należałam do zbioru teraźniejszości i przyszłości. Kiedy mówił mi o niej wzruszyłam się. Zrozumiałam, że ich uczucie także było wyjątkowe. Nagle przerwane i brutalnie stłamszone. A potem nastała pustka i cisza. I on nikogo nie szukał, ale niespodziewanie znalazł. I opowiedział mi swoja historię związaną z tym portfelem. I nasza znajomością. I wiesz co? Uśmiałam się do łez. I Ty też się uśmiechniesz. Gwarantuję!

Arnold i Spółka (cz. 62)

 

Photo by Maria Shanina on Unsplash

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.