
-Przemijamy jak te liście na drzewie, pomyślała niezbyt odkrywczo. Spacerując po parku żegnała się ze swoim starym, sprawdzonym życiem. Nie wiedziała co ją teraz czeka, bała się tego, ale miała świadomość, że nie ma już odwrotu. Zmiany są częścią życia!
Kiedyś bardzo walczyła o ten związek. Stawała na głowie, naginała się, wariowała, usiłowała spełniać kaprysy i wyprzedzać jego marzenia. Był dla niej kimś wyjątkowym. Jedynym na milion. Kimś bez kogo nie wyobrażała sobie życia. Tylko on – nikt inny. Ponad wszystko ON!
Poznała go mając ledwie dwadzieścia lat. Będąc już dorosłą choć jeszcze bardzo młodą. Kiedy go zobaczyła po raz pierwszy, uznała, że to ktoś dla niej. Podobał jej się, świetnie tańczył, był umięśnionym, blondynem. Przystojnym. I fajnie się uśmiechał. Był zdecydowany, pewny, wiedział czego chce.
Podążała za tą miłością jak ślepa. Jak ćma, która ginie w płomieniu. A on był tym płomieniem. Zatracała się w nim i tonęła. Żyłą tylko po to by z nim być. By mu towarzyszyć. By być blisko, obok.
To nie był łatwy związek. Dużo w nim było burz. Dużo namiętności, wściekłości i braku zrozumienia. Każde z nich inaczej wyobrażało sobie wspólne życie. Co innego miało dla nich wartość i moc. To było ciągłe przeciąganie liny, balansowanie na krawędzi, łapanie równowagi. To były rozstania i powroty. Łzawe dni i noce pełne marzeń.
Kiedy zobaczyła spadającą gwiazdę poprosiła ją, żeby ten związek wreszcie się wyprostował. Żeby oboje dorośli, docenili, co mają. Bo przecież nie każdy kocha. Nie każdy spotyka na swojej drodze takie uczucie, taka namiętność, taki żar i taki lód.
Jej życzenie długo pozostawało bez echa. Jakby gwiazda nie usłyszała szeptu młodej dziewczyny. A może zbiło się z życzeniami innych i zaginęło w czasoprzestrzeni? Tego nie wiadomo.
Tymczasem na tej karuzeli wariactwa oboje skończyli studia, zaczęli pracę, zaręczyli się i wzięli ślub. Świat wirował wokół nich. Górki, dołki, pagórki, depresja. Morze, jezioro, pustynia. Planety świrowały po całości. Potem zostali rodzicami. Pierwszy raz, drugi. Planety przyhamowały. A może to do gwiazdy dotarła wreszcie treść prośby wysłanej kilka lat wstecz przez nią?
On odnalazł się jakoś w szarej rzeczywistości, ona usiłowała mu ją kolorować. Jak mogła. W międzyczasie niańczyła dzieci, szukała siebie, gubiła się, płakała, przewracała i wstawała. Była jakoby jej nie było. Silna swoją słabością. Słaba swoją siłą.
Koło życia toczyło się, zapętlało, zmieniało kurs. Czasem pływali po wzburzonym morzu, czasem po spokojnych jeziorach. Każdego roku coś się zmieniało. Nieodwracalnie. Kogoś ubywało, ktoś się pojawiał, coś się kończyło, coś zaczynało. Życie nie lubi pustki.
Kiedy urodziła się im pierwsza wnuczka znowu zobaczyła spadająca gwiazdę. -Poprosiła, by jej dzieci i wnuki były szczęśliwe w życiu. Żeby nie musiały stale walczyć, kolorować, miotać się, udowadniać, błądzić. Pragnęła żeby ich życie był SPOKOJNE. Żeby mogły oddychać, a nie sapać. Żeby były WOLNE, mogły latać, a nie błądzić po omacku w poszukiwaniu szczęścia.
Każdy kolejny potomek, który przybywał na świat widział ją coraz starszą, coraz mocniej pomarszczoną, przygarbioną. Tuliła te małe istoty szepcząc im do ucha zaklęcia. Tak bardzo chciała uchronić je przed światem, przed złymi ludźmi, przed trudnymi wyborami, cierpieniem, łzami. Wiedziała, że to niemożliwe, ale negocjowała z losem. -Daj mi kolejny raz, jeszcze jeden cios, ale z nimi obchodź się łagodnie.
Z nim była pogodzona. Przez lata wzajemnego tańca – starli na wiór wszystkie emocje. Byli obok. On żył sobą, ona wszystkimi bliskimi wokół. Zastanawiała się teraz dlaczego dała mu się tak spalić. Jak mogła z własnej woli być jego węglem po którym, niczym ogień, tańcował w swoim rytmie. Ale nie żałowała. Jej życie było pełne choć inne niż kiedyś myślała, że będzie.
Jej synowie wyrośli na silnych, fajnych mężczyzn. Synowe dały jej mnóstwo przyjaźni, ciepła i zrozumienia. Wspierały, kiedy życie coraz mocniej gięło jej kark. Lubiła ludzi. Zawsze dawała im kredyt zaufania. Teraz też.
Zostawiła swoje serce w kilku domach, ciepłe myśli wibrowały wokół jej najbliższych. Upiekła ciasto z jabłkami, bo popołudniu miała wpaść do niej cała rodzina. Wysprzątała mieszkanie, kupiła drobiazgi dla swoich wnucząt. Jej oczy błyszczały szczęściem. Dziękowała, że tyle dostała od życia. Była spokojna.
Kiedy zobaczyła ją pierwszy raz nawet nie poczuła lęku. Ona, jej machnęła. Była równie stara, miała żywe, inteligentne oczy, które przeszywały na wskroś. Ubrana w grubą, puchową kurtkę i ciepłą czapę- pewnie nie chce się przeziębić, pomyślała. Podeszłą do swojej rówieśniczki choć już wiedziała… Czuła.
Zanim wymieniły spojrzenia zajrzała w siebie, do najgłębszych zakamarków duszy. Pomyślała o tym jakie spowoduje dziś zamieszanie, jak bardzo ich dotknie, jak zasmuci. Co po niej zostanie? Ciepłe ciasto, nieporadny mąż, ojciec i dziadek w jednym. Zachwiała się. Spojrzała jej w oczy pytając czy to oby na pewno jej czas. Tamta skinęła głową i pogłaskała ją po policzku. Jedna łza wymknęła się ukradkiem z oka. I to gorące marzenie, błaganie żeby jej najbliżsi byli szczęśliwi. Zawsze żyła dla nich. Tyle chciała im jeszcze powiedzieć. Tak chciała ich jeszcze choć raz przytulić, pogłaskać po głowie. Chciała im wytargować jeszcze trochę szczęścia, ale przecież z nią niczego nie ugra… Załatwi, to wyżej, pomyślała.
W głowie kotłowały jej się wspomnienia. Bulgotał żal, tęsknota, ogromna miłość… Bo czymże my jesteśmy jak nie miłością? To dla tej miłości warto. To dla niej…
-Przemijamy jak te liście na drzewie, pomyślała niezbyt odkrywczo. Spacerując po parku żegnała się ze swoim starym, sprawdzonym życiem. Nie wiedziała co ją teraz czeka, bała się tego, ale miała świadomość, że nie ma już odwrotu. Zmiany są częścią życia! Częścią życia i częścią śmierci… Osunęła się bezładnie upadając na pokryty liśćmi chodnik na mglistej alejce parkowej. Było cicho i spokojnie. Słyszała jeszcze tylko jak kraczą wrony, potem nie było już nic. Nie słyszała ani swojego oddechu, ani łaskotania wiatru. Kochała. Kochała życie. Tak bardzo…
Photo by Johannes Plenio on Unsplash