W poprzedniej części Anna przestraszyła się na dobre. Człowiek, który wysyłał do niej listy w niebieskiej kopercie znał również adres jej rodziców. Cała sytuacja zaczynała być mocno niepokojąca. Na dokładkę sąsiadka zasiała w niej znowu cień niepewności zapowiadając, że wie coś niebywałego o Arnoldzie…
Zawsze kiedy życie zaczyna się układać musi się zdarzyć coś, co położy się cieniem na świeżo rodzącym się szczęściu. Tak było i tym razem. Właśnie wtedy, kiedy moje uczucia rozkwitły pojawiło się gradobicie w postaci wariata z niebieskimi kopertami i sąsiadki, która właśnie wpadła żeby przekazać mi jakieś gorące newsy o Arnoldzie. Załamka.
– Anka, Anka, nie uwierzysz wykrzykiwała od progu wyraźnie nakręcona, a ja zastanawiałam się intensywnie czy jestem ciekawa tego, co ma do powiedzenia. Byłam zmęczona. Byłam zmęczona jak nie wiem co. Nieprzespana noc i rewelacje ostatnich godzin zaczynały powoli osiadać na moich emocjach. Ona tymczasem świergoliła w najlepsze. Swoją drogą zaskoczyła mnie kompletnie. Przygaszona, przydeptana – nagle, kiedy zaczęła żyć czyimś życiem odzyskała wigor i krzepę. Miała wypieki i cała chodziła.
Jesteście pewnie ciekawi o czym mi opowiedziała?! Też jesteście wścibscy? Nieładnie! Dobra, żartowałam. Sąsiadka powiedział mi, że Arnold był świetnym sąsiadem, zakochanym żonkosiem i zagorzałym wędkarzem. Z mężem kuzynki jeździli łowić ryby. Kręcił jakiś biznes, a jego piękna żona pracowała jako nauczycielka szwedzkiego. Plotkowano, że od samego początku, aż do zniknięcia przyprawiała mu rogi, ale on o tym nie widział, bo większość czasu spędzał pracując. Chciał jej dać wszystko to, o czym marzyła, spełnić każdy jej kaprys… Ma ponoć kilku braci, którzy go tam odwiedzali i matkę cierpiącą na zaniki pamięci.
Sąsiadka wspominała też, że ponoć dorobił się niezłej fortunki. -A co z tą żona, dopytywałam mało roztropnie, bo sąsiadka chyba zorientowała się, że Arnold jest mi kimś bliskim. O żonie widomo tylko tyle, że zniknęła w tajemniczych okolicznościach. Policja maglowała Arnolda i pozostałych mieszkańców, szukali jakiegoś punktu zaczepienia, ale nie znaleźli nic. Kuzynka sąsiadki najpierw podejrzewała, że to Arnold ją ukatrupił kiedy dowiedział się o tych innych facetach, ale potem doszła do wniosku, że nie szukałby jej tak szaleńczo przez kolejne dwa lata. Ostatecznie uznała, że ten babsztyl musiał z kimś uciec. Strasznie była kochliwa ta sąsiadka. Nawet jej męża kokietowała.
Nie wiem czy te sensacje bardziej mnie rozbawiły, czy zirytowały. Moja sąsiadka zrobiła z igły widły. Tylko zburzyła mi jeszcze bardziej spokój sugerując, że ma jakieś kosmiczne newsy. Kiedy poszła położyłam się na moment. Obudził mnie domofon.
Głupio się przyznać, ale wpadłam w popłoch. W tym półśnie zapomniałam, że jestem umówiona z Arnoldem. Przestraszyłam się, że to znowu Pan niebieski. Na szczęście mój adorator był uparty. Zadzwonił raz jeszcze a ja zerknąwszy na zegarek uświadomiłam sobie, że przecież jestem z nim umówiona. Drżącą ręką podniosłam słuchawkę domofonu. Odetchnęłam z ulgą kiedy usłyszałam jego kojący głos.
Byłam taka stęskniona! Kiedy wszedł – z radości rzuciłam mu się na szyję. Ani przez moment nie zastanawiałam się ani czy to stosowne, ani co sobie o mnie pomyśli. Przylgnęłam do niego i poczułam spokój, pewność, bezpieczeństwo i… cudny zapach. Bottega. Mrau.
Arnold był zachwycony moją wylewnością. Pocałował mnie w usta (chyba trochę za długo, ale co tam!) i chwycił za dłonie. Spojrzał mi głęboko w oczy i wyszeptał żebym zabierała suczydło, szczotkę do zębów i kilka najpotrzebniejszych ubrań bo porywa mnie. Uprowadza. I nikt mnie nie znajdzie! Do odwołania. Mówił to ze śmiechem zabójczo mrużąc oczy. A mnie przeszedł dreszcz…
Photo by Nathan Dumlao on Unsplash