W poprzedniej części Anna znowu poczuła się jak wamp. Dzięki Arnoldowi i atencji z jaka ją traktował nabrała pewności siebie i wiary, że jest wyjątkową kobietą skoro TAKI mężczyzna się nią zainteresował i marzy o stworzeniu z nią rodziny. Bo, jak się okazało, Arnold marzył o tym bardziej niż o czymkolwiek innym…

Wieczór i noc były upojne i pełne magii. Niczym lody o smaku solonego karmelu, czekolada z papryczką chili, kawa z kardamonem – głębia smaku i mieszanka różnych odczuć. Euforii, zmęczenia, rozkoszy, radości i wiary. Wiary w to, że wszystko wreszcie zmierza we właściwym kierunku, w dobra stronę. Wiary w to, że nigdy nie będę już zasypiała sama i budziła się w zimnej pościeli.

Kiedy wstałam ON jeszcze spał w najlepsze. Nie ćwiczył dziś, nie pił wody z cytrynką. Spał cicho pochrapując. Miał spokojną twarz, na ustach malował mu się delikatny uśmiech, a może to był wyraz triumfu? Conan zdobywca. He-man, Batman, Spiderman i cała reszta w jednym facecie. Z cała pewnością był zadowolony. Z siebie, może ze mnie? Popatrzyłam na niego z czułością. Spał nago. Piżamka z kapturem leżała zmięta kilka metrów od łóżka. Na stoliku nocnym czaił się zsunięty w pośpiechy zegarek. Pachniało nocą. To był miły zapach, ale duszny. Uchyliłam okno i przykryłam go kołdrą. Zamknęłam drzwi i po cichutku wymknęłam się z pokoju.

Byłam rozemocjonowana. Kac dawał o sobie znać, ale zalałam go ciepłą latte, zdusiłam miłością. Czułam, że unoszę się pięć metrów nad ziemią, latam, fruwam, szybuję. Przyjrzałam się sobie w lustrze. Miałam seksowne kurze łapki, zaróżowione policzki, rozczochrane włosy i iskry w oczach. Moje oczy lśniły jak nigdy. Błyszczały z miłości. Skrzyły się niczym diamenty. Czułam się jak uwiedziona przez przystojnego chłopaka nastolatka. Miss mokrego podkoszulka. Wszystko mi się dziś we mnie podobało. Byłam niekwestionowaną gwiazdą nocy! Miałam nadzieję, że tan stan będzie trwał i trwał. W nieskończoność.

Poszłam się wykąpać. Rozebrałam się i ponownie stanęłam twarzą twarz ze swoim odbiciem. Lustrzanym. Wcięcie w talii było, choć stosunkowo mizerne. Dość kształtny tyłek nieco oklapły (jasny gwint-za rzadko biegam!) , względnie płaski brzuch -szczególnie kiedy go wciągnęłam, pełne uda, smukłe, kształtne  łydki, wystające kości kolan, gładka skóra. No nie było źle. Wystarczyły oczy Arnolda pełne miłości żebym zobaczyła w sobie kogoś atrakcyjnego, wyjątkowego, ładnego. I to było miłe. Niczego nie chcieć w siebie zmienić. Patrzeć na siebie z pełną akceptacją.

Kiedy byłam nastolatką -czepiałam się siebie strasznie. Nie takie oczy, włosy, zbyt krótkie nogi, za wąskie usta i tak dalej. Wtedy nie znajdowałam ani jednej fajnej rzeczy. Cała byłam zdekompletowana, z demobilu, niedopasowana, połatana i pokraczna. Chciałam być jak koleżanki. Pewna siebie, eteryczna lub mięsiasta – jakaś! Byłam tymczasem byle jaka. Napisałam nawet o sobie wierszyk. Szło to z grubsza jakoś tak…

Oczami wyobraźni maluję portret swój

Na pierwszym jednak planie widzę głównie strój

Wnętrze moje jest blade, ciało nieciekawe

Kiedy na siebie zerkam myśli miewam krwawe.

Krwawe, bo przez wiele lat śniłam o poddaniu się przemianie. Z larwy w motyla. Był taki czas kiedy planowałam operację plastyczną. Chciałam mieć większe piersi, marzyłam o odessaniu tłuszczu z ud. Byłam nawet u chirurga plastyka, ale chyba nie potraktował mnie poważnie. Podał kwotę, nastraszył powikłaniami i komplikacjami i kazał się zastanowić. Odpuściłam. Z oszczędności. Nie znosiłam bólu!

Teraz byłam na całkiem innym etapie. Miałam zostać mamą, żoną. Byłam kochana. Lubiłam siebie. Znalazłam siebie. Przeżyłam dużo, ale wreszcie byłam gotowa. Wydawało mi się, że u boku Arnolda jestem bezpieczna. Wreszcie wypłynęłam na spokojne wody. Nagle mnie olśniło. Wiedziałam! Hura. Z okrzykami radości, niczym pełnoetatowa wariatka, pobiegłam w podskokach do sypialni stawiając mocno zdezorientowanego nagusa na równe nogi… (żebyś wiedziała jaką miał minę!).

Arnold i Spółka (cz. 37)

Photo by Darius Bashar on Unsplash

 

Spodobał Ci się tekst? Zostaw komentarz.